Jak poznałam Majgull Axelsson


To w zasadzie pierwsze spotkanie autorskie, na jakim byłam (byłam też kiedyś na Tokarczuk, ale to z dziećmi, przycupnęłam na ziemi z boku i zwinęłam się przed końcem, więc się nie liczy). Więc pierwsze spotkanie - i od razu takie niesamowite! Książki Majgull Axelsson już nigdy nie będą dla mnie takie same. 


Jaka jest Majgull Axelsson?
Zdecydowanie inna, niż można by wnioskować na podstawie jej przygnębiających powieści: przede wszystkim dowcipna, ciepła, przystępna. Na pierwsze pytanie: "Mówi się o pani jako o mistrzyni pisania o traumie. Czy zgadza się pani z tym stwierdzeniem?" odpowiedziała ze śmiechem: "Actually I do" :) Jednocześnie od żartów płynnie przechodziła do spraw poważnych, bo o takich przecież pisze. Urzekła mnie swoją osobowością. 



Trochę o pisaniu...
Bardzo mi się podobało, jak opowiadała o swoich książkach, bohaterach, inspiracjach - widać było, że współodczuwa ze stworzonymi przez siebie postaciami. Zajmująco mówiła o pisaniu, pięknie tłumaczyła, czemu porzuciła dziennikarstwo na rzecz fikcji: bo jako dziennikarka nieustannie miała wrażenie, że kłamie, i dopiero fikcja dała jej swobodę i przestrzeń do mówienia prawdy, dopiero język literatury pozwolił jej opowiedzieć rzeczywistość. Zastrzegła, że nigdy nie pisze i nie będzie pisała o sobie - podjęła jedną taką próbę, powieść miała dotyczyć śmierci matki... ale zorientowała się, że znów zaczyna kłamać: przedstawia się milszą, czulszą niż w rzeczywistości. I przestała. 

Padło oczywiście pytanie, skąd takie przygnębiające tematy, czemu tyle nieszczęścia w powieściach - zwłaszcza że pisarka miała szczęśliwe dzieciństwo, jest (szczęśliwą?) żoną od "wczesnej jury" i ma dwóch dorosłych synów; żadnych traum, żadnych życiowych katastrof. Axelsson odpowiedziała, że nad jedną powieścią pracuje dwa i pół do trzech lat (swoją drogą już kiedyś wspominałam, że nie mam zaufania do autorów, którzy co roku produkują nowe dzieło, i z tego powodu przestałam czytać m. in. Schmidta) i jeśli poświęca na coś tyle czasu, musi to być coś ważnego. Najnowsza książka, Ja nie jestem Miriam, to jej sposób na powiedzenie "Przepraszam" za zachowanie szwedzkiej ludności wobec Romów. To swego rodzaju posłannictwo - autorka podsumowała historię Miriam (postaci fikcyjnej - mimo wielu inspiracji i szczegółowych badań Axelsson nie spisuje cudzych życiorysów) słowami "teraz historia została opowiedziana". 

Pisarka przyznała, że próbowała kiedyś dla odmiany napisać historię miłosną, ale zasnęła. "Jeśli nawet pisarz zasypia, to nie powinno się tego publikować". 

Być może nurtuje Was, czemu w powieściach nie ma mężczyzn - takie pytanie zadała jedna z uczestniczek spotkania (mężczyzna przyszedł tylko jeden i wyglądał na osobę towarzyszącą). Wytłumaczenie jest bardzo prozaiczne: po pierwsze, pisarka chciała, by kobiety były samodzielnymi, kompletnymi bohaterkami, jedynymi odpowiedzialnymi za swoje życie, by nie były postrzegane przez pryzmat relacji z mężczyznami; po drugie, czuje się zwyczajnie niepewnie, gdy ma stworzyć wiarygodny portret mężczyzny. 

O kolejnej książce...
...Axelsson nie powiedziała ani słowa, bo "nigdy nie rozmawia o książkach, których nie napisała". Pozostaje czekać cierpliwie, ja i tak nie przeczytałam jeszcze wszystkich wydanych do tej pory :) 

Na szczęście pisarka mówiła po angielsku. Na szczęście, bo moja znajomość języka w zupełności wystarczyła, by nadążać za wypowiedzią, a w tłumaczeniu niestety ginęły wszystkie żarty, szczegóły, a czasem nawet sens ("piszę nie więcej niż 4-5 godzin dziennie" znaczy przecież zupełnie co innego niż "staram się pisać 4-5 godzin dziennie", a zdarzały się jeszcze większe cuda). 

Bardzo, bardzo się cieszę, że mogłam uczestniczyć w tym spotkaniu. Niech teoretycy literatury mówią, co chcą, o dziele oddzielonym od autora - ja uwielbiam wiedzieć, kto, jak i dlaczego napisał daną historię, i zupełnie inaczej czytam powieści autorów, których znam (choćby z biografii). A kiedy słuchałam, jak Axelsson mówi o swojej pracy, utwierdzałam się w przekonaniu, że to Pisarka przez wielkie P. Ciężko mi to przekazać, bo ogromną rolę odegrało tutaj to,  j a k  mówiła, jak widocznie bliskie jej są wszystkie poruszone w powieściach problemy, jak głęboko przeżywa każdą historię. 
Zachwyciła mnie bardziej niż kiedykolwiek. 




A tu dotychczasowe recenzje:
Dom Augusty
Lód i woda, woda i lód
Kwietniowa czarownica

6 komentarzy:

  1. Uwielbiam spotkania z autorami. A dzieci się zarażają - na razie bywają na spotkaniach z pisarzami dla młodszych odbiorców, choć zawsze są chętne by mi towarzyszyć, kiedy sama się wybieram.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja chyba też będę uwielbiać :) Tyle że czytam stosunkowo mało współczesnej (a tym bardziej: promowanej) literatury, to może utrudniać udział w spotkaniach ulubionych pisarzy.

      Usuń
  2. Są tu te emocje, są. Tak to opisałaś, że zazdroszczę Ci spotkania. Rok temu byłam na spotkaniu z Miljenkiem Jergoviciem i to też było dla mnie wielkie wydarzenie. Tak duże, że teraz obiecuję sobie samych wspaniałości po Festiwalu Conrada. Jergović zawiesił poprzeczkę wysoko, oby inni pisarze mnie nie rozczarowali :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam pewne obawy, czy kolejni autorzy sprostają wygórowanym oczekiwaniom ;) Ale muszę przyznać, że do tej pory niespecjalnie mi zależało, żeby bywać na takich spotkaniach; teraz na pewno będę się bardziej starała, kiedy się pojawi kolejna ciekawa okazja.

      Usuń
  3. Nie miałam okazji jeszcze uczestniczyć w żadnym spotkaniu autorskim, choć w mojej bibliotece często widuję zaproszenia. Musiało to być dla Ciebie duże przeżycie i miło spędzony czas. Widać w tej relacji błysk szczęścia, a zdjęcia tylko to potwierdzają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spotkania w mojej bibliotece też są często, ale szczerze mówiąc rzadko się trafia ktoś, kogo znam, jeszcze rzadziej - kogo lubię, a naprawdę ulubieni to średnio raz do roku :) Tak że do tej pory żałuję tylko, że nie poszłam na spotkanie z Krzysztofem Vargą, ale teraz już jestem czujniejsza i wypatruję ciekawych autorów - wiem, że będę bywać częściej.

      Usuń