Piątkowe spotkanie z poezją - Świadomość okaleczona


Joanna Lech (ur. 1984) jest młodą polską poetką. Do tej pory wydała jedynie dwa tomiki – Zapaść oraz Nawroty – jednak była już nieraz doceniana przez krytykę, a za drugi ze zbiorów została nominowana do Nagrody Literackiej Nike 2011. Tu można zajrzeć na stronę autorki. 

Zdjęcie pochodzi ze strony autorki.
Te cztery wersy ze zdjęcia zupełnie nie pasują mi do obrazu,
jaki sobie wytworzyłam w głowie podczas lektury Nawrotów


Niełatwo czyta się ten tomik. Pierwsze wrażenie było świetne – utwory wyraziste, mocne, śmiałe w obrazowaniu i inne niż te, które zazwyczaj czytam. Przenikają się tu dwie płaszczyzny (druga jest zapisywana kursywą), jednocześnie przenika się też przestrzeń ciała z przestrzenią otoczenia. Zacierają się granice, świat otaczający podmiot liryczny osacza go i w niego wchodzi, nie ma się gdzie schronić przed tytułowymi nawrotami, przed chorą, skażoną rzeczywistością:
Już jesień,
chłód rośnie w piwnicy, w pokoju wylęga się szum.
Już blisko, niedługo; zima urodzi się w brzuchu.

W innych wierszach mgła rośnie w oknach; zarosły szyny, zapadły się ściany; mokre ulice, zasłona z pyłu i mgły; śnieg wygląda jak wapno; pleśń wychodzi z piwnic, walą się domy, rzeka wylewa z koryta.

Na dłuższą metę okazuje się, że wszystkie wiersze są do siebie bardzo podobne. Wciąż i wciąż powracają te same obrazy, te same motywy i rekwizyty. Stałymi elementami wystroju jest wilgoć, rozkład, zgnilizna, pustka, szarość, ciemność, glina, pył, rdza, muł, mróz, zimno – a nawet, jeśli wyjątkowo jest lato, to przymierza się do upału jak do choroby. Niemal w każdym utworze pojawiają się ostrza, noże, nacięcia i ukłucia, przebijanie, wchodzenie pod powieki – wciskanie się w ciało i świadomość każdą możliwą i niemożliwą drogą. Ludzi prawie nie ma, a jeśli są – to nieprzyjaźni.

Nie zmienia to faktu, że bardzo przemówił do mojej wyobraźni sposób obrazowania (grzmot wrzyna się w powietrze), metafory, dobór słów (puste jezioro pokryte lodem jak folią), to, jak poetka łączy świat zewnętrzny z wewnętrznym, jak jeden odzwierciedla drugi:
(…) grabiłam liście, aż otworzyły się strupy; ziemia
trzeszczała, było tak sucho, że jedno słowo mogło zaprószyć w nas
ogień.

*

Świat się ślizga po lodzie, przymarza do rąk. Przebija kości.
Ślady schodzą się tutaj; dalej jest tylko śnieg, dym i puste, białe zniesienie.
Z daleka jezioro wygląda jak strup.

*

Wszystko o odpryskach; patrząc na to od spodu
widać tylko wodę, ciemną taflę lodu. Na mokrej ziemi
kawałki kości, druty, połamane zęby.

Nawet na podstawie niewielkich zacytowanych przeze mnie fragmentów widać, że atmosfera wszystkich utworów jest podoba. Nachalność, nieustępliwość wciąż powracających obrazów ma tu głęboki sens – w końcu o to w całym zbiorze chodzi, że nie da się od nich uwolnić, że wciąż od nowa atakują (obraz, który tkwi w gardle, nie pozwala zapomnieć) – jednak czytanie kilkudziesięciu tak do siebie podobnych wierszy może być nużące. Niemniej jednak uważam, że są to utwory zdecydowanie warte uwagi i chwili refleksji: zapadają w pamięć i na chwilę przenoszą do świata podmiotu lirycznego, zupełnie innego świata, jak z postapokaliptycznej wizji. Temat pamięci był w poezji podejmowany już nie raz – ale to ujęcie jest całkiem inne. Ten rodzaj zimna zostaje.

***
Gdyby ktoś miał ochotę zapoznać się z tomikiem, można sobie zgarnąć stąd.

4 komentarze:

  1. Tematyka kojarzy mi się ze Świetlickim i Wojaczkiem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może trochę, choć Świetlicki to zupełnie nie moja bajka, a te wiersze akurat mi się podobają :)

      Usuń
  2. Ciekawa postać oraz zacne metafory - muszę przyznać, że nominacja do Nike również kusi. Uwielbiam Twoje spotkania z poezją.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że ktoś te piątki lubi i czyta :) Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń