Bajka dla dużych dziewczynek


Elizabeth Gaskell, Żony i córki
Wydawnictwo Świat Książki

Elizabeth Gaskell (1810-1865) była angielską pisarką epoki wiktoriańskiej, co wpisuje ją w tradycję sióstr Brontë i Jane Austen. Mniej znana w Polsce, gdyż poza Paniami z Cranford wydanymi w 1970 roku jej książki czekały na tłumaczenie aż do teraz – i ukazała się na razie mniej niż połowa; w kraju natomiast bardzo ceniona. Co ciekawe, pani Gaskell napisała pierwszą biografię Charlotte Brontë, choć ta zmarła zaledwie dziesięć lat wcześniej. Obie pisarki się przyjaźniły. Po ślubie z pastorem Williamem Elizabeth Gaskell obracała się w kręgach ciekawych i inteligentnych ludzi: pisarzy, artystów, reformatorów, co z pewnością miało niemały wpływ na znajomość ludzkich charakterów, otwartość, umiejętność precyzyjnego formułowania myśli i czynienia inteligentnych spostrzeżeń.

Wbrew tytułowi mężczyźni i kobiety są równoprawnymi bohaterami tej powieści: na pierwszy plan wysuwają się nie tylko żony i córki, ale też ojcowie, synowie, mężowie. Wszystko to w niewielkim miasteczku Hollingford, gdzie mieszka doktor Gibson z nastoletnią córką Molly – samotnie, póki zaniepokojony problemami z dorastającą młodą damą, nie postanowi ożenić się po raz drugi. Od tej pory maleńki, prosty i szczęśliwy świat siedemnastolatki wywraca się do góry nogami, nie tylko za sprawą macochy, ale i zacieśniającej się więzi z rodziną dziedzica Hamleya. By uzyskać pełny przekrój społeczeństwa, autorka wprowadziła na scenę jeszcze trzeci świat, wykwintny, bogaty, snobistyczny: lady i lorda Cumnorów oraz ich krewnych. Różne relacje, sporadyczne kontakty i prawdziwe więzi życzliwości zbliżają do siebie te trzy środowiska w nieoczekiwany, a jednocześnie całkiem naturalny sposób. A w tle mamy uroczy obrazek prowincjonalnego miasteczka: plotkujące starsze panie, wieloletnie przyjaźnie, wiejskie rozrywki i wielkie atrakcje, proste radości, konwenanse i zwykłą sąsiedzką pomoc.


Największym minusem powieści jest bardzo przewidywalna fabuła. Pojawiło się co prawda kilka drobnych zwrotów akcji, żaden z nich nie zachwiał jednak moim wyobrażeniem dalszych losów bohaterów. Wydaje się, jakby cała akcja – rozwijająca się dość leniwie nawet jak na XIX-wieczną powieść – była jedynie pretekstem do przedstawienia szczegółowego, kompletnego i niezwykle ciekawego portretu lokalnej społeczności, która dzięki uwzględnieniu wszystkich warstw społecznych stała się miniaturą całego społeczeństwa. Bohaterów jest tu bardzo wielu i każdy inny; niemal wszyscy bardzo interesujący, starannie skonstruowani, prawdopodobni, budzący żywe emocje: wybuchowy, a przy tym uczuciowy pan Hamley, śmieszna, i choć nieraz irytująca, to jednak dająca się zrozumieć pani Gibson (to ona podobała mi się chyba najbardziej, choć trudno ją nazwać sympatyczną), inteligentny, czuły i kochający, choć surowy ojciec Molly, niepozorny, ciepły, dobry Roger, apodyktyczna, ale miewająca chwile słabości lady Cumnor. Najwięcej wątpliwości budziła we mnie naiwna, słaba, nieskalana Molly, która „nigdy nie zgrzeszyła wobec żadnego z mieszkańców miasteczka ani myślą, ani mową, ani uczynkiem“, choć muszę przyznać, że nawet jej portret na tle tej całej panoramy – i ówczesnego poczucia moralności – wydał się całkiem przekonujący, a dziewczyna budziła sympatię. Na szczęście była też błyskotliwa, co uchroniło ją przed zupełną bezbarwnością.

Zaskakują też relacje: dwóch braci, którzy od urodzenia skrajnie różni i od samego początku porównywani, kochają się szczerze i mocno; przybrane siostry, które mimo zupełnie odmiennych charakterów i upodobań, nawiązują między sobą prawdziwą przyjaźń; macocha i pasierbica, które na swój sposób się lubią, choć początkowo miałam wrażenie, jakbym czytała historię Kopciuszka. I może dziwi nie tyle sam fakt tych sympatii, ile to, że one właśnie w ogóle nie dziwią podczas lektury: są naturalne, wspaniale wprowadzone w fabułę i osadzone w charakterze każdego z bohaterów. Trzeba tu oddać sprawiedliwość pani Gaskell: niełatwo stworzyć tak wiele postaci, powiązać je ze sobą nawzajem i odmalować obraz na tyle wiarygodny, by nie budził żadnych wątpliwości ani nie wymagał głębszego uzasadniania.

Ku mojemu ogromnemu rozczarowaniu okazało się, że książka jest pozbawiona zakończenia! Autorce nie udało się napisać ostatniego rozdziału, w którym zamierzała zamknąć wszystkie wątki. Na szczęście jest „Podsumowanie“ dopisane przez wydawcę pisma, w którym powieść ukazywała się w odcinkach, i który był zaznajomiony z wizją pisarki. Dzięki temu z wiarygodnego źródła dowiadujemy się, jak potoczyłyby się dalsze losy bohaterów, choć nie ma się co oszukiwać – to jednak nie to samo. Powieść liczy sobie osiemset pięćdziesiąt stron – dość, by przywiązać się do bohaterów, polubić ich i poczuć się częścią społeczności Hollingfordu, dość, by żałować każdego wydarzenia, w którym nie będziemy im już towarzyszyć.

Bardzo mnie ujął sposób pisania pani Gaskell: niewiele było opisów przyrody, mnóstwo za to obserwacji dotyczącej ludzkiej natury. Język jest swobodny, a autorka opowiada z dowcipem, nie stroniąc od ironii i ciętych uwag, co czyni powieść zabawną  choć nie należę do osób kwiczących z radości podczas czytania (w tym miejscu pozdrawiam moją siostrę! ;)). Jej zdolność ujmowania charakterów jest naprawdę niesamowita. Ku mojej radości obyło się też bez popularnych w tego typu powieściach stwierdzeń „Jak to zwykle bywa, człowiek o takim charakterze/wyglądzie postąpił tak i tak…“. Nie ma uogólnień, są poszczególni ludzie, unikatowi, choć niestety nie nieprzewidywalni.

Czytając Żony i córki nieraz miałam wrażenie, że czytam baśń dla dużych dziewczynek: poczynając od relacji macochy z pasierbicą, przez umiarkowane, ale przewidywalne nieszczęścia (i brak wielkich katastrof), a kończąc na tym, jak cudownie się wszystko ostatecznie układa – ciężko uniknąć takiego porównania. Nie bez znaczenia jest też fakt, że – jak zauważył autor "Podsumowania" – w tej powieści nie ma prawdziwego zła. Oczywiście są ludzie, którzy popełniają błędy, jest cierpienie i prawdziwe kłopoty – inaczej świata nie można by było nazwać prawdopodobnym, a taki jest. Ale nie ma tu zła w czystej postaci, nie ma niczego, czemu nie można by jakoś zaradzić, czego by nie można było przezwyciężyć. To bezpieczny, uporządkowany mikrokosmos, w którym dobro jest nagradzane, a szczęście osiągalne. I między innymi dlatego ta powieść może być świetnym wyborem na ponure jesienne wieczory – starczy na co najmniej kilka dni, a jej klimat pozwoli zapomnieć o szarości i chłodzie. Najbardziej mi szkoda, że fabuła naprawdę niczym mnie nie zaskoczyła; dopiero pod koniec lektura mnie bardzo wciągnęła. Gdyby akcja była bardziej porywająca, książka okazałaby się o niebo lepsza. Mimo to polecam, zwłaszcza miłośnikom klimatu XIX-wiecznej prowincji, bo Żony i córki mają naprawdę wiele innych zalet i stanowią przyjemną rozrywkę na wiele godzin.

Moja ocena: 6/10.

Za książkę dziękuję Agnieszce ze Świata Książki :)

10 komentarzy:

  1. A czyż większość z nas nie jest przewidywalna?
    Myślę, że podobałaby mi się ta książka, tylko ogrom zapisanych stron trochę mnie przeraża.Ale nie mówię nie.)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może jesteśmy przewidywalni przez większość czasu, na co dzień, dla najbliższych. A jednak człowiek jest taką istotą, która zawsze jeszcze może zaskoczyć - innych czy nawet samego siebie. Przecież cały czas się zmieniamy. Jeśli nic nas już w drugim człowieku nie dziwi, to uważam, że to bardzo smutne i że albo z nami, albo z nim jest coś nie tak.

      Usuń
    2. Masz rację, jak się jednak nad tym zastanowić to sami siebie też czasami zadziwiamy.)

      Usuń
  2. Myślę, że jest nadzieja dla tej książki. Ostatnio widziałam ją w pakiecie z "Północ południe" za ok 35 złotych na Weltbild :) Baśnie dla dużych dziewczynek mają swój urok, czasami potrzebuję takiej lektury.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Północ i Południe" też na pewno chętnie przeczytam, zwłaszcza że słyszałam, że jest lepsze :)

      Usuń
  3. Bardzo podoba mi się okładka tej książki, jestem jeszcze przed lekturą powieści E. Gaskell, wielokrotnie przymierzałam się do zakupu "Żon i córek", ale ten brak zakończenia jakoś mnie odstraszał w ostatniej chwili, ale kiedyś na pewno przeczytam:), żadnej książce o angielskiej prowincji nie odpuszczam:).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brak zakończenia nie razi tak bardzo jak w niektórych przypadkach, bo ciekawość czytelnika zostaje zaspokojona dzięki temu podsumowaniu wydawcy. Na szczęście nie są to jego domysły - wiedział, co Gaskell zamierzała jeszcze napisać. Więc tylko dowiadujemy się tego w skrócie i innymi słowami, ale przynajmniej historia nie urywa się bez słowa wyjaśnienia :)

      Usuń
  4. Przewidywalna fabuła to najgorsze co może mnie spotkać, dlatego nie zajrzę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Oglądałam serial, jaki powstał na podstawie książki i bardzo mnie wynudził. Właśnie fabuła była nieciekawa i do bólu przewidywalna, także po pierwowzór literacki nie mam zamiaru sięgać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, na serial nie jest to może najszczęśliwszy materiał, bo drobiazgowo dopracowani bohaterowie pewnie się tam rozmywają, a sama fabuła porywająca nie jest. Mimo to chętnie bym obejrzała z ciekawości, uwielbiam seriale kostiumowe :)

      Usuń