Robert Maciąg, Rowerem w stronę Indii. Wśród
dobrych ludzi
Wydawnictwo
Bernardinum, Biblioteka Poznaj Świat
Robert
Maciąg (ur. 1974) jest oczywiście Polakiem, ale obecnie mieszka w
Londynie. Z zawodu jest pedagogiem specjalnym, z zamiłowania –
podróżnikiem i fotografem. Pierwsza jego książka była
tematycznie bardzo podobna: to Rowerem przez Chiny, Wietnam i
Kambodżę. Rowerem w stronę Indii jest podobno znacznie lepsza (tak
zapewnia nas na okładce Wojciech Cejrowski). Literaturę podróżniczą
uwielbiam, serię Biblioteka Poznaj Świat również, a pomysł na
gigantyczną wycieczkę rowerową wydał mi się fascynujący: byłam
ciekawa, jak wygląda świat z perspektywy siodełka rowerowego.
Autor
wyruszył na wyprawę ze swoją drugą połową, Anią (ukłony w jej
stronę, nie wyobrażam sobie takiej podróży!). Razem przejechali
Turcję, Iran, Pakistan i Indie, by dotrzeć do Himalajów. Każdy
kraj to osobny rozdział książki, inne obrazy, inne szczegóły,
inni ludzie. Przede wszystkim ludzie, na co zresztą wskazuje
podtytuł książki. Podróż była z założenia niskobudżetowa,
Robert i Ania wielogwiazdkowe hotele omijali szerokim łukiem, kiedy
tylko mogli, najczęściej spali na kempingach lub u niezwykle gościnnych
miejscowych, którzy zawsze musieli zaprosić, poczęstować, pomóc,
obdarować, wesprzeć. Maciąg wielokrotnie podkreślał, jak
ratowali ich z opresji zupełnie nieznani mu ludzie, jak wystarczyło
poprosić o pomoc, by natychmiast ją otrzymać, jakim szacunkiem ich
darzyli oraz jak hojni i otwarci byli mieszkańcy krajów uważanych
za niegościnne czy nawet wrogo nastawione. Stereotyp rozprysł się
na drobne kawałki w zderzeniu z barwną, ciepłą, pełną uśmiechów
rzeczywistością.
Książka
zmienia się wraz z kolejnymi przebytymi kilometrami. Najmniej
podobał mi się rozdział pierwszy, o Turcji, najbardziej –
ostatni. Autor wymienia mnóstwo szczegółów i szczególików, opisuje spotkanie tu i spotkanie tam, postój w jednym miejscu i odpoczynek
kilkadziesiąt kilometrów dalej. Mijani ludzie migają jak w
kalejdoskopie i pozostaje tylko ogólne wrażenie: barwność,
gościnność, hałas i chaos. Im dalej jednak bohaterowie docierają,
tym większy – zdaje się – porządek w relacji Maciąga, większe
skupienie i wyciszenie. Kilometry przebyte na rowerze sprzyjają
refleksji, bo krajobraz nie zmienia się tak szybko, a na czymś
trzeba skupić myśli, gdy żar leje się z nieba, a trasa biegnie
wciąż pod górę. Rozdział dotyczący Indii był zdecydowanie
dłuższy niż poprzednie i tam dopiero udało mi się poczuć ten
klimat, zobaczyć fragment innego świata. Ostatni natomiast, „Himalaje“,
był piękny: tu na pierwszy plan wysunęła się sama podróż
rowerami, a nie okolica (zwłaszcza że Maciąg był tam już któryś
raz): trudy pokonywania kolejnych kilometrów wzniesień po żwirze,
zmagania z chorobą wysokościową, wyczerpanie i pokonywanie siebie.
To było takie inne i naprawdę ogromnie mi się podobało. Wcześniej
rowerowe perypetie też zajmowały sporo miejsca, ale chyba bardziej
mi wadziły niż mnie interesowały; nie wiem, czy z czasem
przyzwyczaiłam się do innego podejścia podróżnika, czy to jego
sposób opowiadania się tak zmienił – w każdym razie odbiór był
już zupełnie inny.
Autor
wielokrotnie podkreśla, że w podróży najważniejsze jest dla
niego spotkanie z drugim człowiekiem, i to w tej książce widać,
choć nie jest to do końca spojrzenie, jakiego szukam w tego typu
książkach. To relacja z człowiekiem jako człowiekiem po prostu:
życzliwym, uśmiechniętym, zwyczajnym, takim samym na całej kuli ziemskiej; nie z
człowiekiem jako Innym. Znalazło się też oczywiście miejsce na
utrwalenie zabytków, historii, widokówek z życia miasta – ale na
pierwszym planie pozostają ludzie.
Sam
Maciąg jakoś nie wzbudził we mnie sympatii swoją osobą, choć
opowiada zabawnie i raczej ciekawie. Wydał mi się strasznie pewny
siebie i drażliwy (na ile można wyciągnąć takie wnioski z
lektury). Czytając książkę nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że dobrze by jej zrobiło trochę pokory ze strony autora zamiast „mocnego własnego zdania w
sprawie każdego przecinka“. Ale lektura
była ciekawa i inna. Rozśmieszyło mnie też, kiedy odpowiedział
na mój niewypowiedziany zarzut: kilkakrotnie
Robert i Ania decydowali się podjechać kawałek transportem
miejskim lub stopem. Myślałam sobie wtedy, że „miało być
rowerem“. I za chwilę czytam:
Różni
ludzie mają różne zdanie na ten temat i nawet nazywają
podjeżdżanie „oszukiwaniem“. A ja pytam: że co proszę? Jak
mogę oszukiwać, skoro to moja podróż, a nie jakiś wyścig?
Nie
sposób się nie uśmiechnąć i nie przyznać mu racji ;)
Pojawiło
się też sporo ciekawostek i interesujących spostrzeżeń. Na
przykład dotyczących oceniania, co jest ważne i ważniejsze:
Nagle,
dokładnie o 22, wszędzie zgasły światła. W Indiach takie
odcinanie prądu jest tak powszechne, że niemal oczywiste. Podobnie
jak to, że można mieć kilkadziesiąt bomb atomowych, ale
elektryczności już nie. Bo elektrycznością nie można się
pochwalić ani nikogo nią wystraszyć.
Nieraz
też autor dryfował w stronę poważniejszych refleksji – im
dalej, tym częściej. Bardziej chłonął, częściej słuchał.
Obserwował bez przymiotników. I lektura stawała się jakaś
głębsza, tchnąca mądrością płynącą z doświadczenia.
Książka,
jak wszystkie z tej serii, jest pięknie wydana i opatrzona licznymi
fotografiami, choć Maciąg przyznaje, że często odsuwa aparat od
twarzy i zamiast robić kolejne zdjęcie, woli być tu i teraz: musisz podjąć decyzję, na ile chcesz to chłonąć, a na ile
utrwalać na kliszy czy małym czarnym plastiku. Na ile jesteś tu
obserwatorem, a na ile chcesz się w to wszystko, może nawet
wulgarnie, wcisnąć, by zaspokoić swój fotograficzny głód.
Jednak te zdjęcia, które zdecydował się zrobić, pozwalają
czytelnikowi obejrzeć kawałek innego świata – a to już dużo.
A
koniec? Prawie koniec:
Widziałem
cuda Himalajów. Magię. Tajemnice. Całe ich piękno i ogrom (…).
I obym nigdy tego nie zapomniał.
Czy zechcecie prześledzić tę trasę razem z nim, zależy już tylko od Was :)
Moja
ocena: 7/10.
Za
egzemplarz książki bardzo dziękuję Wydawnictwu Bernardinum.
Warto podróżować w ten sposób, jak nie można inaczej.)
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy należy to traktować jako ostateczną opcję ("jeśli nie można inaczej"). Wydaje mi się, że taka podróż ma swój specyficzny urok - o ile oczywiście ktoś lubi jeździć na rowerze ;)
Usuń"Campa w sakwach", którą miałam okazję czytać, to również zapis wrażeń z podróży rowerem, ale po Tybecie. I wiesz co, brak pokory, arogancja niemal chyba cechuje większość takich podróżników, jak mogę wnioskować z mojej i Twojej lektury. Drażni to z cała pewnością, autorzy nie wydają się szczególnie sympatyczni i są zbyt pewni siebie, by można ich polubić, ale może to im pomaga dotrzeć do celu?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Też sobie tak myślę - trochę tupetu i pewności siebie z pewnością pomaga osiągać cele i poradzić sobie w trudnych sytuacjach. Ja na przykład zupełnie sobie nie wyobrażam siebie w takiej podróży :)
UsuńJa również, jestem zbyt mało przebojowa i pewna siebie. Pewnie zawróciłabym za pierwszym zakrętem... albo po prostu ograniczyła się do Europy :D
UsuńTeż czytałam "Campę w sakwach" i nie polubiliśmy się z autorem, mimo że książka ogólnie niezła. Nie widzę celu w pisaniu o grzaniu kogoś w namiocie i różnych mało istotnych kwestiach, które sprawiły, że autor wydał mi się zbyt pewny siebie.
Usuńjakoś nie lubię sięgać po takie książki :)
OdpowiedzUsuńBędąc ostatnio w polskiej księgarni zauważyłam że namnożyło się dzienników mniej lub bardziej egzotycznych podróży i nie mogłam oprzeć się wrażeniu że większość z nich to próba wyciągnięcia kasy kusząc bądź to egzotyczną wyprawą bądź znanym nazwiskiem podróżnika. Jakoś nie mogę się przekoąć, by się bliżej z nimi zapoznać. Wyjątkiem jest Wojciechowska, którą dorwałam przygotowując się na Boliwię. Nie wiedziałam o programach jakie prowadzi i co to będzie za książka. Po jej lekturze byłam pod dużym wrażeniem, choć nie sądziłam, że książka jakoś mi się w trakcie podróży przyda. Pomyliłam się - choć była to opowieść o konkretnej kobiecie, pojawiło się sporo informacji prawdziwych, niekoniecznie dostępnych dla zwykłego turysty. W Boliwii byłam prawie miesiąc i przez ten czas coraz bardziej doceniałam to, co ta kobieta tam doświadczyła. Do tego stopnia by po powrocie zaopatrzyć się w jej kolejne książki. I chyba na obecną chwilę więcej do szczęścia mi nie potrzeba...
OdpowiedzUsuńNo widzisz, a mnie Wojciechowska bardzo irytowała (czytałam "Etiopia. Ale czat!") i na pewno nie sięgnę po żadną inną jej książkę. Uważam, że jest mnóstwo, mnóstwo lepszych tekstów podróżniczych. Chociaż oczywiście, jak w każdej książce tego typu, znajdą się na pewno ciekawe informacje.
UsuńAle to prawda, strasznie dużo jest teraz na rynku literatury podróżniczej i ciężko trafić na naprawdę dobry tytuł i ciekawego autora.
Nie czytałaś nic Cejrowskiego? Jeśli nie, to bardzo polecam.
Czytałam inna ksiazkę Robba i bardzo dobrze ją wspominam.
OdpowiedzUsuńCzytałam tylko "Rowerem przez Chiny, Wietnam i Kambodżę" i ciągłe przypominanie o utraconej miłości było dla mnie zbędne i męczące. Mam nadzieję, że szklanki będą dużo ciekawsze i dojrzalsze!
UsuńCzytam sporo ksiazek podrozniczych, ale Robb Maciag jeszcze nie zawital na moich polkach. Ksiazka wydaje mi sie sympatyczna, a mysle, ze w arogancji malo kto przebije Palkiewicza (swietny podroznik, ale jaki zarozumialy i pewny swojej nieomylnosci w kazdej kwestii).
OdpowiedzUsuńNo właśnie wiele osób tak o nim mówi (o Pałkiewiczu), mnie natomiast zupełnie nie drażnił pod tym względem - może dlatego, że w książce o Syberii dość dokładnie tłumaczył, dlaczego wymaga bezwzględnego posłuszeństwa. I nie chodziło wcale o to, że jest nieomylny, tylko o to, że w pewnych warunkach podważanie decyzji kierownika wyprawy i wdawanie się w dyskusje może mieć znacznie gorsze konsekwencje. Nie wiem, mnie nie raziło jego podejście i zamierzam przeczytać inne jego książki :) Ale jak widać wszystko to zależy od indywidualnego podejścia czytelnika.
UsuńZaczytywałam się w książkach podróżniczych jakiś czas temu i najlepiej wspominam książki Pawlikowskiej oraz Cejrowskiego. Roberta Maciąga jeszcze nie znam, ale chętnie przekonam się czy taka wyprawa rowerem to rzeczywiście ciekawa opcja ;)
OdpowiedzUsuńJa od Cejrowskiego zaczęłam i on mnie zaraził literaturą podróżniczą właśnie :) A Pawlikowska nie przypadła mi do gustu. Czytałam jedną jej książkę, i póki nie dodawała nic od siebie, było super, ale jak zaczęła filozofować... zraziłam się.
UsuńMiałam okazję ją czytać i była to bardzo miła podróż "na kanapie" ;) W ogóle uwielbiam serię Poznaj Świat, która wychodzi nakładem Wydawnictwa Bernardinum - fantastyczna! ;)
OdpowiedzUsuńJa też uwielbiam tę serię :)
UsuńHmm.. może przekonam się do książek podróżniczych w końcu :)
OdpowiedzUsuńSpróbować zawsze warto :)
UsuńCzytałam Maciąga, jak jechał do Chin, całkiem nieźle mu to wyszło (pomijając dygresje natury osobistej), a zdjęcia mnie zachwyciły.
OdpowiedzUsuńMoże właśnie dlatego, że nie pstryka tych fotek na każdym kroku, mają swój urok :)
Usuń