Ludzie z Innhaug


Kto odwiedza mnie na fejsie, wie, że pochłonęła mnie ta powieść. Recenzja na gorąco, bo wczoraj skończyłam czytać i wczoraj napisałam. Co to był za wspaniały tydzień! Saga, XIX-wieczna wieś, Norwegia – to nie mogła być kiepska książka. Ale nie wiedziałam, że okaże się takim wspaniałym odkryciem.


Fabuła zamyka się w latach 1809-1872. Kawał czasu: poznajemy cztery pokolenia ludzi z Innhaug. Wszystkie tomy łączy postać Oline i jej córki, Magret, jednak stwierdzenie, że to o nich dwóch jest powieść, byłoby dużym uproszczeniem. Innhaug to duży dwór, szanowana rodzina, gospodarze żyjący w górach z uprawy ziemi i hodowli zwierząt. Monolit długo wypluwający z siebie każdego przybysza. Rodzina, która wbrew wszystkiemu trzyma się razem, choć relacje między kolejnymi pokoleniami nieraz przechodzą ciężkie próby. Brzmi bajkowo, ale zapewniam, że bajkowo nie jest. Ani przez chwilę.

Moje pierwsze skojarzenia to Chłopi i Noce i dnie – nasunęły się same już po kilku stronach. Tylko nie uciekajcie! Jest naprawdę wspaniale i zdecydowanie lżej się to czyta, bo język jest prosty, współczesny, nie ma rozwlekłych partii narratora, za to autorka bardzo skupiła się na psychologii postaci. Zaskoczyło mnie, jak umiejętnie odmalowała całe tło historyczne: wtrącając kilka zdań tu i tam, opowiedziała o zwyczajach, codziennym życiu tamtejszych ludzi, ich trudach i troskach, pięknie przedstawiła krajobrazy, klimat, a to wszystko niemal bez opisów! Akcja toczy się wartko, dawno już żadna powieść mnie tak nie wciągnęła. Niby nic nadzwyczajnego, ale ja taką codzienność – niby zupełnie inną, bo gdzie nam do wsi z 1830 roku, a jednak podobną do naszej – najbardziej w książkach lubię. Normalne życie. Bez unoszenia się trzy metry nad ziemią, bez cudownych zrządzeń losu, bez happy endów z kosmosu.

Portrety, ludzie – to jeden z największych atutów książki. Bardzo ciekawe postacie, szczególnie kobiety (zwłaszcza w pierwszych tomach) – bardzo różne, ale wszystkie silne. Dla słabych nie ma miejsca. Każdy tu popełnia błędy, ale każdego da się zrozumieć. Wszyscy się zmieniają, wszyscy są prawdziwi. Jedyną osobą bez skazy jest stara Magret, dobry duch dworu, która trochę jak anioł opiekuje się wszystkimi: godzi zwaśnionych, dźwiga przytłoczonych cierpieniem, wchłania w siebie cudzy ból. Nawet ona, choć taka idealna, nie wydaje się papierowa! Na dalszych stronach pojawiają się też mężczyźni, mniej przykuwający uwagę, ale również interesujący. Drugoplanowi bohaterowie też są ciekawi: Elstad zapełniła swoją powieść dziesiątkami żywych ludzi. Mamy czas ich wszystkich polubić – towarzyszymy im przecież całe życie! Uwielbiam to. Uwielbiam obserwować, jak dojrzewają, zmieniają się, dowiadywać się, dokąd prowadzą ich wybory. Uwielbiam też motyw budowania domu od zera o własnych siłach. I każdą relację matka-dziecko. Uwielbiam ogrom emocji, jaki niesie ze sobą życie zamknięte na ośmiuset stronach. Uwielbiam realizm, zwyczajność, prostotę. Uwielbiam dziesiątki malutkich historii wplecionych w jedną, wielką. Uwielbiam takie książki!

Życie gospodarzy na wsi jest surowe, wypełnione pracą od świtu do późnego wieczora. Ból jest częstym gościem we wszystkich domach: ludzie nauczyli się przyjmować go z pokorą, bez roztrząsania (choć bynajmniej nie obojętnie!). Z tego pogodzenia z losem, prostej wiary w Boga i trwania na przekór wszystkiemu rodzi się ludowa mądrość, siła starych ludzi, wewnętrzny pokój. I choć cierpienia naprawdę jest tu wiele – to kojąca lektura. Niosąca ciepło i spokojną nadzieję.

Bohaterowie uosabiają te wszystkie wartości, które uważam za cenne. Z pewnością dlatego tak bardzo lubię powieści osadzone na wsi: cenię prostotę, pracowitość, wytrwałość, żywą wiarę, siłę i ciche, ale stanowcze opieranie się przeciwnościom. Ci ludzie żyją tym, co mają – cokolwiek mają. Nie są skażeni modnymi dziś ideami o „samorealizacji“, „dążeniu do spełniania marzeń za wszelką cenę“. Walczą o swoje marzenia. I to jak! Ale nie przedkładają ich nad dobro rodziny, nad swoich bliskich – i jeśli trzeba, rezygnują z rzeczy naprawdę dla siebie ważnych. Nie wiem, czy bym tak potrafiła, ale to piękna postawa.

Miałam kilka zastrzeżeń do stylu – połowa odczuć była „jak ból“, trochę zbyt często pojawiało się w dialogach zdanie „Też tak to odczuwam“ (jak z pogadanki u psychologa), zdarzały się też inne dziwne rzeczy (na przykład takie osobliwe porównanie, niby poetyckie, ale jak mu się przyjrzeć – bezsensowne: Żałoba, niczym krzyk rozpaczy, spadła na dolinę). Ale mimo to, i mimo że mam alergię na zdania w stylu jej ciało drży z tęsknoty za tym, który odszedł, czytałam z niesłabnącym zainteresowaniem i zupełnie bez nerwów, nawet wątki romantyczne, bo i takie oczywiście są. Naprawdę mi się podobało!

Jedynym poważnym minusem jest wydanie. Niestety innego w ogóle nie widziałam (to w ogóle niezbyt popularna książka, w moich bibliotekach ani śladu...). Dziwna okładka: krój liter jak z horroru, na pierwszy rzut oka kojarzy się z drutem kolczastym, dopiero po chwili dostrzegamy, że to jakieś gałązki. 


W środku też kiepsko: literówki, bardzo kiepska interpunkcja, dziwaczne zdania (nagminne przeciwstawianie zdań o podobnym znaczeniu, w stylu „lubił ciastka, chociaż lubił lody“) i ogólnie beztroski stosunek do poprawności (na przykład Jørn z pierwszego i drugiego tomu w trzecim nagle zmienia się na Jorna, pojawiają się kwiatki w stylu „kontynuować dalej“). Szkoda, ale nawet to nie było w stanie odebrać mi niekłamanej przyjemności czytania.

To wszystko było takie prawdziwe – jeszcze teraz siedzę razem z Magret przed chatą i rozglądam się uśmiechnięta dookoła. I jakkolwiek tandetnie to brzmi  czuję ciepło gdzieś w środku. Wspaniała książka.

Moja ocena: 9/10.


PS I ciekawostka: kolejne tomy liczą sobie 208, 207, 207 i 205 stron. Nie wiem, jak autorka to zrobiła ;) A poza tym to debiut (książki ukazały się w latach: 1976, 77, 79, 80)! 

Anne Karin Elstad, Ludzie z Innhaug
t. 1 Oline
t. 2 Magret
t. 3 Nowe Życie
t. 4 Pojednanie u końca drogi
Biblioteka Bluszcza


Znajdziesz mnie też na Facebooku

11 komentarzy:

  1. Jestem pod wrażeniem. Czytałaś może "A lasy wiecznie śpiewają" i "Ród na Bjorndal" Gulbranssena - akcja tej sagi rozgrywa się w XIX wieku, w Norwegii i zastanawiam się, czy są między nimi jeszcze jakieś podobieństwa. Uwielbiam takie powieści, bardzo mocno je przeżywam, i, co tu dużo mówić, nie mogę się im oprzeć, choć zwykle strasznie mnie przygnębiają jednocześnie zachwycając.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie czytałam, ale mam na półce i na pewno przeczytam :) Ta książka ma wiele smutnych momentów, ale nie jest przygnębiająca, wręcz przeciwnie. Polecam, powinna Ci się spodobać :)

      Usuń
  2. Moja ukochana książka, którą czytałam nie raz i jeszcze raz się do niej przymierzam. Cudowna opowieść. Uwielbiałam starego Daga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Starego Daga? To z "Ludzi z Innhaug"?

      Usuń
    2. Oj przepraszam, ale coś mi się pomyliło. I to totalnie. I już wiem dlaczego.


      Usuń
  3. Widziałam na facebooku, że to czytasz, ale kompletnie nie skojarzyłam, że to coś dla mnie. Wygląda r e w e l a c y j n i e !! Zapisuję na liście;) Dzięki Ci za tę recenzję, kolejkę książek mam długą (wiem, wiem, jak wszyscy), ale "Ludzie z Innhaug" bardzo mnie kuszą! I mają plusik za Skandynawię;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A widzisz, jaka niespodzianka :)
      Moje listy też się ciągną w nieskończoność, ale w tym wypadku zrobiłam wyjątek - kupiłam prawie w ciemno i prawie od razu przeczytałam. I się nie zawiodłam :)

      Usuń
  4. Przekonałaś mnie swoim entuzjazmem - koniecznie muszę zdobyć :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja kupiłam komplet na Allegro za śmieszne pieniądze :)

      Usuń
  5. nie znam, ale wydaję się ciekawa, ale aż tyle tomów. fajna recenzja :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tomy mają po 200 stron, to złudzenie, że książka jest długa :) Nie ma tam ani jednego zbędnego słowa!

      Usuń