Mark Twain dla dorosłych



Mark Twain, Pod gołym niebem
Wydawnictwo Iskry


Mark Twain (1835–1910), a naprawdę Samuel Langhorne Clemens, jest jednym z najbardziej znanych amerykańskich pisarzy – przez Williama Faulknera nazwany nawet "ojcem amerykańskiej literatury" – jednak dla większości czytelników pozostaje autorem Przygód Tomka Sawyera, Przygód Hucka Finna czy Księcia i żebraka. Tymczasem napisał sporo opowiadań i powieści dla dorosłych, w tym kilka autobiograficznych: Pod gołym niebem, Włóczęga za granicą, Życie na Missisipi.

Od razu muszę zaznaczyć, że Pod gołym niebem to bardziej powieść niż autobiografia. Towarzyszymy w niej młodemu bohaterowi podróżującemu po zachodnich Stanach: głównie Kalifornii i Nevadzie, gdzie uległ gorączce złota i srebra i dołączył do licznych poszukiwaczy cennych kruszców. W dalszej części porzuca on marzenia o bogactwie (albo raczej one porzucają jego) i zmuszony brakiem funduszy zabiera się za bardziej konkretną pracę: obejmuje posadę w gazecie. W międzyczasie cały czas obserwuje, słucha, opowiada.

Przyglądamy się krajobrazom, poznajemy wiele różnych ludzi i grup, dowiadujemy się całkiem sporo o wydobyciu srebra i złota. Powieść pełna jest historyjek i anegdot. Wobec tak dygresyjnej fabuły trudno mówić o wartkiej akcji, choć książka nosi znamiona powieści przygodowej. Niektóre opowiastki są bardzo ciekawe, inne przeciętnie interesujące, jeszcze inne – trochę nudne; całość miejscami męcząca: muszę przyznać, że dla mnie 400 stron anegdot to trochę za dużo. Z drugiej strony bywały momenty, że lektura mnie naprawdę wciągała.




Twain jest strasznie gadatliwy. Jako satyryk i humorysta wyróżnia się przede wszystkim poczuciem humoru, którym nie tyle okrasił, ile napakował kolejne akapity swoich przygód. Początkowo dowcip bawi, na dłuższą metę jednak irytuje: czasem miałam wrażenie, że autor stara się mnie zabawić, odwracając uwagę od treści, innym razem miałam dość powtarzających się komentarzy w podobnym stylu. Nie przypadł mi też do gustu portret bohatera, który sam sobie stworzył: jawi się on jako człowiek niefrasobliwy, lekkomyślny, leniwy. Tutaj próbka:

Zarabiałem na życie wykonując rozmaite zawody, nikogo jednak nie oszołomiły moje sukcesy. Ale lista możliwości wciąż przede mną leżała i miałem swobodę wyboru pod warunkiem, że zechcę pracować – a jako były milioner nie paliłem się naturalnie do pracy. Byłem kiedyś przez jeden dzień sprzedawcą w sklepie spożywczym, ale zjadłem tyle słodyczy, że właściciel mi wymówił. Przez cały tydzień studiowałem prawo, lecz przedmiot ten tak mi się wydał prozaiczny i nudny, że po tygodniu rzuciłem studia. Oddawałem się przelotnie studiom kowalskim, ale traciłem tyle czasu na obmyślanie sposobu takiego ustawienia miechów, żeby same dęły, że majster wyrzucił mnie z kuźni, przepowiadając mi smutny koniec. Byłem subiektem w księgarni, tu jednak klienci tak mi zawracali głowę, że nie mogłem czytać (...).

Oczywiście, pisze o sobie z dystansem i autoironią, trzeba więc brać poprawkę na te cechy, które stara się uwypuklić, niemniej jednak gdy z dziecięcym podnieceniem opowiada, jak wchodzi w posiadanie milionów, a potem z nie mniejszymi emocjami żali się, że wszystko stracił, bo nie dopełnił warunków umowy (z lenistwa, zaniedbania, głupoty), to jakoś nie potrafię z siebie wykrzesać ani współczucia, ani sympatii, ani rozbawienia. Może po prostu jestem gburem ;)

I jeszcze jedna drażniąca mnie kwestia – przesada dochodząca do granic absurdu. Narrator przejaskrawia, wyolbrzymia, pisze – za przeproszeniem – głupoty, nadal z uśmiechem, ale mnie akurat ten typ humoru zupełnie nie bawi (Słyszałem też o pewnym nurku, który skoczył do wody głębokiej na trzydzieści czy czterdzieści stóp i przyniósł z dna kowadło. Jeżeli mnie pamięć nie myli, połknął je później. Ale głowy nie dam). Traci w ten sposób całą wiarygodność, której odrobina przydałaby się powieści autobiograficznej – bo akurat cenię sobie historie oparte na faktach właśnie za zgodność z rzeczywistością. Wszystko to wpisuje się w zamysł autora, jednak dla mnie stanowczo tego za dużo.

Zaznaczę jeszcze raz, żeby nie zginęło w fali narzekań: było sporo fragmentów, które mimo tych wad czytałam z zainteresowaniem. Z książki wyłania się interesująca panorama Ameryki XIX wieku, wraz z różnymi grupami ją zamieszkującymi, atmosferą pojedynków i gorączki złota, tego wszystkiego, co znamy z filmów jako "dziki Zachód". Po Włóczęgę za granicą jednak z pewnością już nie sięgnę.

To oryginalna książka, ale nie niesie niestety żadnych głębszych treści (mimo akapitu opatrzonego nagłówkiem "Morał" na ostatniej stronie). Poczucie humoru to sprawa indywidualna, może ktoś się będzie świetnie bawił, towarzysząc Twainowi w jego wędrówkach. Nie spróbujecie, nie będziecie wiedzieć :)

Moja ocena: 5/10. 

3 komentarze:

  1. Jak wiesz sama niedawno zakupiłam tą książkę, ale zostawiam sobie ją na zimowe wieczory. Jestem ciekawa, czy mnie humor Twaina przypadnie do gustu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Twaina w wersji dla dzieci nigdy za bardzo nie lubiłam. Innych jego książek nie znam. Kiedyś jakąś czytałam w dosyć obszernych fragmentach na warsztatach literackich. Nie jestem pewna, czy to nie było właśnie "Pod gołym niebem". Już wtedy nie poczułam zbytniej sympatii do tego dzieła. Moje odczucia były podobne do Twoich - pisanie o głupotach i niby to śmieszne, ale tak naprawdę niekoniecznie. Myślę, że dam sobie spokój z twórczością pana Twaina. Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja lubie Twaina, ale tego nie czytalam - w ogole, jak widze na biblionetce, wiekszosci jego ksiazek nie czytalam.

    Ale jego "Autobiografii" dalam 4, wiec musiala byc calkiem niezla.

    OdpowiedzUsuń