Anne Brontë, Agnes Grey
Wydawnictwo MG
O Anne Brontë (1820-1849) pisałam już w recenzji Lokatorki Widefell Hall, nie będę się więc powtarzać. Agnes Grey to jej wcześniejsza (choć zaledwie o rok) powieść, inspirowana doświadczeniami autorki. Muszę przyznać, że tym razem młody wiek siostry Brontë dało się znacznie łatwiej zauważyć i odczuć podczas lektury.
Agnes Grey to młoda córka pastora (w powieści towarzyszymy jej między osiemnatym a dwudziestym trzecim rokiem życia). Pochodzi z ubogiej, ale szczęśliwej rodziny: rodzice zawarli małżeństwo z miłości i choć przypłacili to zerwaniem kontaktów z rodziną, nigdy nie żałowali tego kroku. Ma też o kilka lat starszą siostrę i wszystkich bardzo kocha. Jako najmłodsza w domu traktowana jest z pobłażliwością, jak dziecko, mimo że ma już osiemnaście lat, co przecież w XIX-wiecznym świecie oznaczało gotowość do zamążpójścia, prowadzenia domu, wychowywania dzieci. Agnes jest jednak (jak sama o sobie mówi) niezaradna i nieprzygotowana do życia, gdyż nie miała szansy go tak naprawdę zakosztować: matka i siostra nie były zbyt chętne do korzystania z jej pomocy, kiedy same zrobią wszystko lepiej i szybciej. Mimo to dziewczyna jest ambitna i ciekawa świata, a poza tym bardzo chciałaby pomóc rodzicom w ciężkiej sytuacji materialnej – nie ustaje więc w wysiłkach, póki nie przekona obojga, by pozwolili jej podjąć pracę guwernantki.
Pierwsza posada pokazuje, jak bardzo naiwna jest młoda panna Grey i jak niewiele wie o świecie. Sama posłuszna, dobrze wychowana i o niemal nieskazitelnej moralności, nie może się nadziwić, jak koszmarne potrafią być dzieci. Z dzisiejszej perspektywy, kiedy tak wiele mówi się o godności dziecka i o tym, że to mali ludzie tacy sami jak my, mogą śmieszyć jej skargi na niemożność stosowania kar cielesnych, bez których nowa guwernantka nie potrafi zdobyć sobie szacunku dzieci, jej oburzenie, że nie jest dla nich autorytetem niejako z urzędu czy zdziwienie, że jej wykłady o moralności i pouczenia trafiają w próżnię, a kara "nie pocałuję cię na dobranoc" nie robi żadnego wrażenia (bo niby czemu miałaby robić, skoro jest stosowana przez praktycznie obcą osobę?). Inna sprawa, że Agnes została od razu rzucona na głęboką wodę: jej pierwsi podopieczni byli doprawdy nieznośni. Trzeba przy tym przyznać, że bohaterka wykazała się wytrwałością i ogromnym samozaparciem, każdego dnia na nowo podejmując wysiłki spełzające na niczym; nie poddała się też po pierwszej porażce i druga posada okazała się już mniej uciążliwa.
Cała powieść to seria obrazków z życia guwernantki. Skromna bohaterka i skromny tekst, zaledwie 230 stron, bo narratorka często rezygnuje z opowiadania, by "nie zanudzić czytelnika". To bardzo ciekawe, przenieść się do XIX-wiecznej Anglii w trochę inną scenerię i poznać świat z perspektywy kobiety, która zajmuje się czymś więcej niż haftowaniem i "bywaniem", choć z drugiej strony podobną sytuację znamy już z Jane Eyre, która, nawiasem mówiąc, bije tę powieść na głowę. Szkoda, że autorka tak często pomijała milczeniem wydarzenia czy przemyślenia swojej bohaterki; szkoda też, że zakończyła swoją książkę krótkim podsumowaniem kolejnych lat w momencie, gdy bardzo chciałoby się czytać dalej. Pozostaje niedosyt, ale też bardzo miłe wrażenie całości: to sympatyczna, spokojna historia.
Czasem irytowała mnie główna bohaterka swoją skłonnością do oceniania wszystkich i wszystkiego, przede wszystkim negatywnie: co innego opisać, co innego wytykać wszystkim błędy i przywary. Oczywiście niejednokrotnie miała powody się skarżyć, ale ciągłe krytykowanie postaw i charakteru innych wydawało mi się trochę nie na miejscu u tak młodej, a jednocześnie mającej się za dobrą osobę dziewczyny. Takie jednak jej prawo, by żalić się na kartach swojego pamiętnika.
Pisałam już nie raz: uwielbiam klimat tych dawnych powieści, leniwie rozwijającą się fabułę, trochę szare angielskie wzgórza, konwenanse, moralność, archaiczny język. I chociaż nie będzie to moja ulubiona powieść sióstr Brontë (zawsze, kiedy używam takiego sformułowania, odnoszę wrażenie, że krzywdzi się trzy odrębne pisarki, wrzucając je do jednego worka, ale niech już będzie), to jednak bardzo przyjemnie spędziłam przy niej czas. Podobało mi się, jak Agnes powoli dorasta zdana na siebie i jak uczy się prawdziwego świata. Podobał mi się nienachalny, choć bardzo przewidywalny wątek romantyczny. Bohaterowie byli raczej albo dobrzy, albo źli (niby Agnes pisze o panu Westonie, że "nie jest idealny", ale nie podaje żadnej wady, ciężko więc zaliczać go do wielowymiarowych postaci...), jakoś mi to jednak w tych dawnych powieściach nie przeszkadza.
Polecam tym, którzy lubią te klimaty albo tym, którzy mają idealistyczne wyobrażenie o wychowywaniu cudzych dzieci ;)
Moja ocena: 5/10.
Za książkę dziękuję wydawnictwu MG.
Bardzo chciałabym przeczytać tę książkę :-). Twoja ocena 5/10 trochę mnie zaskoczyła.
OdpowiedzUsuńByłą przyjemna, ale według mnie zdecydowanie gorsza niż "Lokatorka", nie mówiąc już o "Jane Eyre" czy "Wichrowych Wzgórzach", więc musiałam to jakoś stopniować :)
UsuńPamiętam taki wątek z Ani z Avlonlea (2 część), gdy bohaterka zaczęła pracę w miejscowej szkole. Też była idealistką, przeciwniczką karania i bicia dzieci. Większość dzieci ją pokochała, ale był taki jeden Antoś, który był ewidentnie złośliwy i przekorny. I w końcu Ania przyparta do muru sprawiła mu takie lanie, że aż wszystkim zaparło dech. Sama w domu potem pół nocy płakała, że zdradziła swoje ideały. A Antoś? Nabrał do niej szacunku i już więcej kłopotów nie sprawiał. Ech, nauczycielskie obrazki z życia...
OdpowiedzUsuńPamiętam ten fragment :) Przy czym Agnes właśnie jest zwolenniczką, tylko nie może bić dzieciaków.
UsuńMoże być ciekawa;)
OdpowiedzUsuńniestety książka nie dla mnie
OdpowiedzUsuńwięc sobie odpuszczę jej lekturę
pozdrawiam
Właśnie kończę i mogę się podpisać pod Twoją recenzją. Uwielbiam klimat XIX-wiecznej Anglii, a nikt lepiej go nie oddaje od sióstr Bronte.
OdpowiedzUsuńCzasem nie mogę uwierzyć, że "Lokatorkę..." i "Agnes Grey" napisała ta sama osoba. Pomiędzy książkami jest spora przepaść na korzyść tej pierwszej. A w "Agnes..." denerwują mnie również cytaty biblijne i ten ogromny nacisk na religię i moralizatorski ton samej Agnes. Mimo to strasznie podoba mi się ta książka :)
Bardzo chętnie zapoznam się z książką. Ja również uwielbiam klimat tych dawnych powieści. :) W tym względzie zwłaszcza klimat dziewiętnastowiecznej Anglii. Uwielbiam też czytać o guwernantkach. Nie mam pojęci dlaczego, ale bardzo mnie fascynuje ten zawód... Kiedyś chciałam sama mieć guwernantkę, teraz czasem, gdzieś tam po cichu marzę by nią być, bo ponoć zawód ten wraca do łask i zatrudnianie guwernantek staje się modne wśród zamożnych rodzin... :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńJeśli lubisz czytać o guwernantkach, to faktycznie książka w sam raz dla Ciebie :)
UsuńHmmm, o tym, że zawód wraca do łask, o nie słyszałam. Ciekawe :)
To gratka dla pasjonatek sióstr Bronte, powinny ją przeczytac może nie szukając wielkiego dzieła, ale jako ciekawostkę:)
OdpowiedzUsuńMam wielką ochotę przeczytać książkę, a po ostatniej przeczytanej lekturze("Jane Eyre") tym bardziej:-)
OdpowiedzUsuńCzyli lektura obowiązkowa dla ciała pedagogicznego. A wyjątku z "Ani..." przypomnianego przez Edytę w ogóle nie pamiętam! Znaczy się, że do każdego dziecka jest inna ścieżka dostępu. Dobre:)
OdpowiedzUsuńJa pamiętam :)
UsuńCieszę się, że mam przed sobą lekturę Lokatorki, bo z Twojej recenzji i opinii dziewczyn w komentarzach to książka dużo lepsza od Agnes, która bardzo mi się podobała:).
OdpowiedzUsuńIdealistycznego wyobrażenia o wychowaniu dzieci nie mam, lubię te klimaty, ale jednak jak na razie podaruję sobie tę książkę. Może kiedyś. :)
OdpowiedzUsuńTwoja niska ocena mnie zaskoczyła, widziałam raczej dobre oceny tej książki. Uwielbiam te czasy, te klimaty, więc dla mnie pozycja obowiązkowa, ale najpierw sięgnę po "Lokatorkę".
OdpowiedzUsuńTo jest taka średnia ocena, nie niska :) Po prostu najprzyjemniejsza jest końcówka, a wcześniejsze strony mnie nie porwały. Co nie znaczy, że były nudne :) Czyli tak średnio.
Usuń