"O wysiłku wydłubywania Boga z przebrzmiałych słów"


Napisałam wstęp i skasowałam. Tym razem pójdę na łatwiznę i oddam głos autorce: Zaczęłam pisać powieść, czy jak to się tam nazywa, o człowieku w tamtych okolicznościach, z tymi samymi problemami – dziś. Który całym swoim życiem ciągnie za sobą pełną furę zagadnień nierozwiązanych, przemilczanych i bardzo niewygodnych dla wszystkich. O wartościach życia, które zamieniły się w błoto pod nogami, o wolności mało komu potrzebnej, o Bogu, którego im dalej w życie, tym bardziej nie ma, o wysiłku wydłubywania Boga z przebrzmiałych słów.


Ciężko sklasyfikować tę książkę. Od pierwszych stron kołatało mi się w głowie określenie „powieść-kolaż“  pod koniec Ludmiła Ulicka sama tak określa swoją pracę, bo posklejała ją z notatek, wspomnień, rozmów, wycinków gazet, urzędowych pism (Nie jestem prawdziwym pisarzem, a ta książka nie jest powieścią, lecz kolażem. Nożycami wycinam kawałki z mojego własnego życia, z życia innych osób, i sklejam). Można też uznać książkę za zbeletryzowaną biografię – tytułowy bohater istniał naprawdę: nazywał się Daniel Rufeisen (1922-1998), z pochodzenia był Żydem, z wyboru – duchownym katolickim, karmelitą.

Problem z tego typu książkami polega na tym, że granica między fikcją i faktami jest bardzo nieostra, a dla odbiorcy zupełnie nieczytelna. Wielu bohaterów tej powieści istniało naprawdę, ale żyli w innym czasie i innym miejscu, inaczej się nazywali, byli inni. Autorka pisze: Wszyscy oni są fantomami. Byli inni ludzie, których widziałam, ale nie mam prawa dotknąć ich prawdziwego życia. Wielu sama stworzyła. Niektórych nawet nie może wymienić w podziękowaniach, „by im nie zaszkodzić“ - to najlepiej pokazuje, jak bardzo ta książka jest aktualna i jak ważna.

To opowieść o dialogu – w jakiej innej historii tłumacz mógłby być kluczową postacią? W czasie wojny Daniel Stein pracował jako tłumacz dla Niemców, potem dla Rosjan – próbował ratować współbraci, gdy tylko było to możliwe. Gdy zdecydował się przyjąć chrzest, jego praca, pośredniczenie w porozumieniu stron, przeniosła się na nowy poziom: jako katolicki ksiądz (dość liberalnie podchodzący do dogmatów Kościoła) żydowskiego pochodzenia stał się żywym pomostem między kulturami. Założył maleńką parafię w Izraelu i marzył o tym, by zgromadzić w niej żydowskich chrześcijan (i, oczywiście, wszelkie inne narodowości). Miejsce zupełnie niepojęte: on sam, Żyd podający się w czasie wojny za Polaka, teraz katolik; wokół muzułmanie, prawosławni, Żydzi, Arabowie, a jako najbliższa współpracownica, prawa ręka Daniela – młoda Niemka. Kocioł religijny i kulturowy, konflikty ciągnące się od czasów wojny, zatargi trwające dwa tysiąclecia. A w samym centrum tego wszystkiego mały człowiek szczerze kochający Boga i ludzi, życzący wszystkim jak najlepiej.

Daniel Stein był niesamowitą postacią. Pogodny, troskliwy, z ogromnym dystansem do siebie, dobry, szanujący, otwarty. Nigdy nikogo nie oceniał, był dla każdego ludzki. I mądry, choć niewygodny i kontrowersyjny. Swoją postawą bardzo przypominał mi przeora klasztoru z Ludzi Boga.

Choć tłumacz jest niewątpliwie najważniejszym bohaterem, przez powieść (jednak będę ją nazywać powieścią) przewija się bardzo wielu ludzi w jakiś sposób z nim powiązanych: niektórzy przeżyli dzięki zorganizowanej przez niego ucieczce z getta, innych poznał po latach. Znajomi, rodzina, przełożeni, sąsiedzi, wrogowie i przyjaciele. Każdy niosący własne brzemię, okaleczony wojną. Ulicka poruszyła prawie każdy niewygodny temat i, co najważniejsze, wcale nie wyszło to sztucznie – dzięki temu, że wielu bohaterów się nie znało, łatwo we wszystko uwierzyć. Jest naprawdę wszystko, ale często jako historie zupełnie marginalne, ledwie wspomniane: porzucenie dzieci (to akurat zajmuje sporo miejsca), homoseksualizm, zmiana wyznania, porzucenie ślubów, rytualne przekleństwa, para, która swoje dziecko z zespołem Downa uznaje za wybrańca, samobójstwo... Na pewno nie wymieniłam wszystkiego. I „zwykłe“ wojenne historie. Ale na pierwszym planie cały czas pytanie o Boga w świecie, w Kościele, we wspólnocie, w człowieku. Losy pojedynczych ludzi, konflikty pokoleniowe i religijne. I cudowny, mądry, kochany ojciec Daniel.

Można pomyśleć, że tak obszerna książka (550 stron, 50 lat), z tak wieloma luźno powiązanymi bohaterami, w takiej formie (materiały nawet nie są ułożone chronologicznie!) to czysty chaos. Ale nie! Czyta się świetnie, jak powieść sensacyjną (haha, nie lubię powieści sensacyjnych), nie ma problemu z odnalezieniem się w kolejnych listach czy wspomnieniach (zapewniam, jestem w tym naprawdę kiepska – w filmach sensacyjnych gubię się po około dziesięciu minutach, w związku z czym od lat ich nie oglądam). W dodatku całość jest świetnie napisana: dokumenty, listy – wszystko jest takie prawdziwe, jakby Ulicka po prostu skompletowała tę książkę, a nie ją napisała. Kilkakrotnie sprawdzałam, ale nie – to jednak bardziej powieść niż dokument. Choć pod fabularną warstwą kryją się fakty.

Cóż jeszcze mogę napisać... bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie ta książka. Początkowo poczułam rozczarowanie – zapowiadała się „kolejna“ lektura o Żydach w czasie wojny – ale szybko odkryłam, że Ulicka pisała z zupełnie innym zamiarem. Chciała zachęcić do osobistej odpowiedzialności w sprawach życia i wiary.
Postawić parę trudnych pytań.
Czy Daniel Stein wygrał swoją walkę?

Moja ocena: 8/10.



Ludmiła Ulicka, Daniel Stein, tłumacz
Wydawnictwo Świat Książki, seria Mistrzowie prozy

Zdjęcia pochodzą z tej strony


Znajdziesz mnie też na Facebooku

1 komentarz: