Richard
Paul Evans, Obiecaj mi
Wydawnictwo
Znak
Książki
tego typu mają u mnie pod górkę: raczej ich nie czytam, a kiedy
już sięgnę, podchodzę do nich sceptycznie i czepiam się chyba
bardziej niż innych. Nic nie poradzę, że nużą mnie i drażnią
ckliwe historie miłosne, "uczucia pokonujące wszelkie
przeciwności", przeznaczenie, więź od pierwszego wejrzenia i
inne cudowności. Mimo to czasami mam ochotę na ciepłą,
przyjemną historię, i co jakiś czas ściągam z półki kolejne
czytadło z nadzieją, że tym razem bardziej się zrelaksuję niż
zdenerwuję ;) Tę książkę wygrałam mniej więcej rok temu i od
tamtej pory leżała na półce. Autora znałam tylko ze słyszenia i
zupełnie mnie nie ciągnęło, by to zmienić, póki w zeszłą sobotę nie
poczułam, że mam ochotę właśnie na Obiecaj mi.
Bohaterką
powieści jest Beth, dwudziestoośmioletnia kobieta, którą
poznajemy u kresu jej pierwszego małżeństwa. Świat, który
wydawał się doskonały, nagle rozpada się w drobny mak, a
dotychczasowe życie okazuje się fikcją. Pojawiają się wciąż
nowe problemy, a jedynym powodem, dla którego warto wstawać rano,
jest sześcioletnia Charlotte. W takim momencie w życiu Beth pojawia
się Matthew: przystojny, czarujący, zabawny, cudowny. Czasem
dziwnie się zachowuje, ale poza tym jest chodzącym ideałem. Zna
odpowiedzi na ważne pytania i potrafi rozwiązać problemy dręczące
bohaterkę. Gdzie jest haczyk? Bo przecież zawsze gdzieś jest.
Książkę
przeczytałam w jeden dzień. Nie rozumiecie doniosłości tej
informacji, bo nie wiecie, jak ostatnio funkcjonuję ;) Zapewniam w
każdym razie, że jest to zjawisko ostatnimi czasy zupełnie u mnie
nie spotykane – wyjątkiem są teksty formatu Jedwiabiu. Było to
dla mnie bardzo pozytywne zaskoczenie, powieść mnie wciągnęła i
muszę przyznać, że naprawdę mi się podobała. Pomysł, na którym
została zbudowana, jest dość kosmiczny, ale dzięki temu wiele stron przewróciłam z niekłamaną ciekawością, chcąc
wreszcie dowiedzieć się, o co chodzi. Thriller medyczny nie trzymał
mnie w takim napięciu ;) I choć cała historia jest totalnie
nierealistyczna, nie mam nawet ochoty za bardzo się czepiać, bo
spędziłam z nią kilka naprawdę miłych godzin – zresztą cały
wachlarz emocji, jaki zaserwował nam autor, czyni ją znacznie
bardziej prawdopodobną niż tanie czytadła osadzone choćby na
sąsiedniej ulicy.
Bohaterzy wzbudzili moją sympatię, a treść
była na tyle oryginalna, że nie miałam wrażenia czytania po raz
setny tej samej książki (choć widziałam film oparty na podobnej
koncepcji). Najbardziej wzruszały mnie relacje matka-córka, a nie
będące na pierwszym planie relacje kobieta-mężczyzna, ale taki
mam po prostu etap. Swoją drogą dla mnie Obiecaj mi to powieść
pro-małżeńska, co w zalewie literatury promującej wolne związki
i namiastki rodziny jest dla mnie bardzo dużym (i rzadko spotykanym)
atutem. Podobało mi się też zakończenie: okazuje się, że można
pokochać jeszcze raz, ułożyć sobie życie, być szczęśliwym, a
nie całe życie wracać do wspomnień (bez obaw, i tak byście się o tym dowiedzieli, już
na pierwszych stronach bohaterka wyjawia, że wyjdzie za mąż po raz
drugi).
Oczywiście
książka nie jest bez wad: były w niej momenty totalnie
przewidywalne, były trącące banałem życiowe przemyślenia i
górnolotne teksty, ale tego wszystkiego było stosunkowo mało (może
poza przemyśleniami, które z czasem zaczęłam czytać jednym
okiem). Szkoda, że w prologu – osadzonym osiemnaście lat później,
niż większość powieści – bohaterka zdradziła od razu, jak
potoczyło się jej życie: że miała dwóch mężów i jednego
mężczyznę między nimi, którego nigdy nie zapomni, oraz że
właśnie czeka na swoją córkę Charlotte i jej męża. To
sprawiło, że w kilku ważnych momentach zabrakło mi niecierpliwego
oczekiwania na kolejne wydarzenia, bo wiedziałam mniej więcej, co
się stanie. Mimo to książka jest napisana dobrze i sprawnie,
powtórzę jeszcze raz: historia jest ciekawa, momentami zabawna,
miejscami wzruszająca, ma kilka pięknych momentów, a przede
wszystkim jest pełna ciepła i nadziei. Oczywiście opowiada o
wielkiej miłości, choć dla mnie "wielka miłość" to
taka, która pozwala przeżyć ludziom szczęśliwie pięćdziesiąt
lat, a nie kilka miesięcy, by na zawsze pozostawić wspaniałe
wspomnienia. Ale ta historia naprawdę ma swój urok, jest w niej coś
ujmującego, zwłaszcza, jeśli się nie połyka jednego romansidła
na drugim :)
Nie
wiem, czy to ze względu na moją wyjątkową ostatnio wzruszliwość,
czy Obiecaj mi jest naprawdę czytadłem z wyższej półki, w każdym
razie to był bardzo przyjemnie spędzony czas. Czy mnie ta lektura
ubogaciła? Chyba niespecjalnie, ale ani przez chwilę nie żałowałam,
że wreszcie ją ściągnęłam z półki – a to już dużo. Do
tego powieść ma delikatnie zimowo-świąteczny klimat,
fantastycznie się nadaje na nadchodzące wieczory :) Trochę się
obawiam o swoje zdrowie psychiczne, ale mam ochotę na kolejne
spotkanie z autorem.
Moja
ocena: 7/10.
Wspaniała recenzja :-) Mnie również książka miło zaskoczyła. Spodziewałam się zwykłego czytadła a dostałam... coś więcej. Arcydzieło to może i nie jest ale nparawdę przyjemnie się czyta. Raz, bo wrócić do niej raczej nie ma sensu. Dlatego właśnie wypuszczam ją w świat licząc że osoba, która ją zdobędzie, równie miło spędzi czas jak my :-)
OdpowiedzUsuńJa sobie nawet na razie zostawię :)
UsuńJa też jakiś czas trzymałam ale doszłam do wniosku że jednak raczej do niej nie wrócę... poza tym przypałętała się do mnie Szukając Noel, jak znalazł na grudzień ;-)
UsuńHa, właśnie czytam inną książkę Evansa i to także moje pierwsze z nim spotkanie, ale jestem całkiem usatysfakcjonowana :)
OdpowiedzUsuńChętnie przeczytam o Twoich wrażeniach :)
UsuńMuszę wrócić do te, którą zaczęłam i odłożyłam.)
OdpowiedzUsuńA jaki to tytuł?
UsuńRównież nie przepadam za takimi książkami, ale czasami jednak nachodzi mnie ochota na jakąś ciepłą historię. Niestety trudno trafić na taką, która nie będzie naiwna i fatalnie napisana ( albo ja mam pecha i źle szukam). W kolejnym przypływie chęci na taki rodzaj literatury będę pamiętała o "Obiecaj mi" ;)
OdpowiedzUsuńNo to ja chyba też mam pecha i źle szukam, bo od dawna nie trafiłam na dobre czytadło :)
UsuńByłam ciekawa Twojej oceny powieści Evansa znając mniej więcej Twoje upodobania książkowe:) Na szczęście lektura jak widać obroniła się, co bardzo mnie cieszy, bo będę pamiętać o niej, kiedy najdzie mnie ochota na nastrojową, lekką lekturę:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Mam nadzieję, że nie będę miała na sumieniu Twojego rozczarowania :)
UsuńEvans kojarzy mi się z śniegową kulą wypchaną wzruszeniami, który toczy się na czytelnika i uderza go prosto w twarz. ;)
OdpowiedzUsuńHaha, świetny tekst :D
UsuńMoje jedyne spotkanie z tym autorem skończyło się rozczarowaniem ("Kolory tamtego lata") - chwyciłam za książkę ciekawa o co chodzi z tą popularnością Evansa i dostałam mdłe romansidło przewidywalne do bólu.. I jakoś nie mam ochoty na więcej..
OdpowiedzUsuńDobrze wiedzieć, bo widziałam tę książkę u siostry na półce i miałam zamiar właśnie wkrótce pożyczyć. Ale może poszukam innej...
UsuńNie wykluczam też, że jest to całkiem przeciętne romansidło, a moja tymczasowo zaburzona percepcja zrobiła z tego dobrą książkę ;)
Wiesz, jak masz możliwość pożyczyć to może dla własnego osądu warto zajrzeć ;) dla mnie była zbyt przewidywalna.. Ale moja ocena romansów nie jest do końca miarodajna - ja ogólnie od paru lat mam mocno negatywny stosunek do tego gatunku. Sama nie wiem czemu..A to wcale nie jest tak, że nie mam ochoty na jakąś ciepłą, dobrą powieść o miłości. Tylko wymagania mi się zrobiły jakieś ogromniaste ;)
UsuńNo ja też mam chyba coraz większe wymagania i to raczej naturalne - z wiekiem i z wyrabianiem się gustu czytelniczego. Jeszcze w liceum czytałam mnóstwo takich książek, a teraz raz na kilka miesięcy sięgam po jedną.
UsuńDoskonale rozumiem Twój sceptycyzm wobec tego rodzaju czytadeł, ale z "Obiecaj mi", miałam podobnie jak Ty ;) Pochłania się tę książkę raz-dwa! :)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam,że nie na temat:)Mam nadzieję,że nie sprawi Ci to kłopotu ale nominowałam Cię do zabawy:) Szczegóły tutaj: http://gosia72.blogspot.com/2012/11/liebster-blog.html
OdpowiedzUsuńJa również niespecjalnie lubię tego typu powieści, ale "Obiecaj mi" to książka, która wciągnęła mnie niesamowicie i mimo że historia jest banalna, oraz - tak jak piszesz - nierealistyczna, to bardzo mi się podobała. Od tamtej pory Evans to jeden z moich ulubionym autorów, dlatego już niedługo będę się zaczytywać w "Szukając Noel"
OdpowiedzUsuńJa nie użyłabym tak mocnych słów jak "ulubiony autor", ale z pewnością jeszcze kiedyś sięgnę po jego książki, choćby dlatego, że jest jednym z niewielu sprawdzonych przeze mnie pisarzy, których romans nie wywołuje we mnie odruchu wymiotnego ani poczucia litości ;) A lubię od czasu do czasu sięgnąć po coś lżejszego.
UsuńPrzyznaję, że jestem zaskoczona...nigdy bym sama nie sięgnęła:) Fajna recenzja, pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńCóż, przyznaję, że ja też jestem zaskoczona :D
UsuńCzytałam kilka książek tego autora, przeważnie mi się podobały. Tej również jestem ciekawa :))
OdpowiedzUsuńZostałaś zaproszona do zabawy również u mnie: ksiazkowo-recenzjowo.blogspot.com ;)
OdpowiedzUsuńWstyd się przyznać, ale mam tę książkę już od dwóch lat, a jeszcze nie czytałam jej... Muszę to koniecznie nadrobić, bo widzę, że warto.
OdpowiedzUsuń"Warto" to trochę duże słowo :) To po prostu dobre czytadło, a nie wybitna literatura. Ale jeśli masz ochotę na coś lekkiego, to ta książka jest bardzo sympatyczna.
UsuńWitaj nominowałm Twój blog do zabawy serdecznie zapraszam będzie mi miło jeśli skorzystasz.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńWidzę, że teraz Liebster Blog jest wszędzie. :) U mnie też zostałaś wytypowana, miłej zabawy. :)
OdpowiedzUsuńTeż mam ten tytuł z ubiegłorocznego konkursu i jakoś nie mogę się przekonać... Wydaje mi się taka za słodka...Skoro jednak połknęłaś w jedeń dzień, dam jej szansę:)
OdpowiedzUsuńOna raczej nie jest słodka, powiedziałabym, że zrównoważona :) Spróbuj!
Usuń