Antonina Kozłowska, Kukułka
Wydawnictwo Otwarte
Wydawnictwo Otwarte
O
macierzyństwie można pisać bez końca i na milion sposobów.
Ostatnio czytam sporo takich książek, każda jest inna i po każdej
zostaje jeszcze wiele do dopowiedzenia. A ja wciąż chcę więcej i więcej.
Bo historii jest tyle, ile kobiet.
Iwonie w
pewnym momencie zabrakło kilku cegiełek i misternie wznoszona
budowla Lepszego Życia bezpowrotnie runęła – ale mimo że
kobieta ciężko pracuje na dwie zmiany i ledwo wiąże koniec z
końcem, że musi wybierać: prezent czy kurtka dla córki, a cena
swetra w wysokości 159 zł zapiera jej dech w piersiach; mimo że
chciałaby lepszego życia, jeśli nie dla siebie, to chociaż dla
dzieci (kto by nie chciał, pracując na dwie zmiany i samotnie
wychowując dwoje dzieci?), mimo wszystko ma Julkę i Piotrka, dla
których zrobiłaby wszystko, których kocha i którzy ją kochają.
Druga bohaterka, Marta, nie ma tyle szczęścia: jej pragnienie
dziecka z czasem przeradza się w obsesję i przypomina walenie głową
w mur nie do przebicia, bo nawet nie wiadomo, czemu nie może donosić
ciąży: teoretycznie wszystko jest w porządku. Po kolejnych
utraconych szansach, kiedy oboje z mężem coraz bardziej się od
siebie oddalają, a młoda kobieta zaczyna nienawidzić wszystkich
bezmyślnie szczęśliwych ciężarnych i młodych matek, zapada
decyzja, by podpisać umowę z surogatką, która donosi ich dziecko
i urodzi je dla nich.
Najpierw
dwa słowa o języku: Antonina Kozłowska używa mnóstwa epitetów,
rozbudowanych określeń i porównań (na przykład zamiast po prostu
"jakiś pies ujadał miarowo", czytamy: " jakiś pies
ujadał miarowo, jakby miał nigdy nie przestać"). Nie ma w tym
nic specjalnie złego, o ile zdarza się sporadycznie. Tutaj jednak
jest nagminne i sprawia, że – zwłaszcza początkowo – treść i
emocje rozmywają się w morzu słów, bo co drugi
przedmiot/sytuacja/osoba są określone na trzy różne sposoby. W
środkowej części książki, która najbardziej mi się podobała,
jakoś przestałam zwracać na to uwagę, ale początkowo mnie to
drażniło i pod koniec też odwracało uwagę od lektury.
Autorka
stworzyła bohaterki, które są bardzo prawdziwe. Budzą
współczucie, ale w sensie współ-odczuwania, a nie litości.
Iwona mimo ogromnego obciążenia ze wszystkich sił stara się być
dobrą matką, a nie tylko zaspokoić podstawowe potrzeby materialne
dzieci. Jednocześnie nie potrafi pozbyć się żalu za życiem,
które już było na wyciągnięcie ręki. Jest przygnieciona rzeczywistością,
ale się nie poddaje, bo nie może: nie jest przecież sama. Z kolei Marta ze
swoim wygodnym, eleganckim i pustym życiem jest tak wiarygodna, że
odczuwany przez nią ból przytłacza. Pragnienie dziecka rośnie w
niej coraz bardziej, aż w końcu nie zostaje miejsca na jakikolwiek
inny aspekt życia: pracę, małżeństwo, nie mówiąc o pasji. Jej
pasją stają się myśli o dziecku, pracą – dążenie do
realizacji jedynego marzenia, małżeństwo – środkiem do celu.
Pani
Kozłowska napisała książkę pełną kobiecych emocji.
Przedstawiła dylemat moralny, który każdy musi sam rozwiązać,
tak samo, jak zrobiły to bohaterki. Według mnie nie ma tu miejsca
na ocenianie. Potrafię sobie wyobrazić jedynie cień tego, co czuje
Marta. Mogę się pochylić nad jej ogromnym cierpieniem, mogę
dziękować Bogu za cud, jakim jest mój synek, ale z pewnością nie
mnie oceniać, jak daleko może się posunąć kobieta, która
pragnie dziecka i nie może go mieć.
Na
okładce czytamy, że to Poruszająca i dająca nadzieję historia.
Poruszająca na pewno. Czy daje nadzieję? Nie wiem, na pewno nie
każdemu. Chyba nie takiego pocieszenia oczekują kobiety latami
starające się o swój mały-wielki cud. Ale powtórzę jeszcze raz:
nie wiem.
Polecam
na pewno wszystkim tym, które już mają dzieci i nie musiały się
o nie starać pięć lat albo dłużej: nie zamykajmy się ślepo w
swoim bezmyślnym szczęściu. Darujmy sobie "problemy" w
stylu "A jeśli będzie chłopiec?" Albo "dlaczego jeszcze nie umie
"kosi-kosi łapci", skoro według podręcznika właśnie
teraz powinien się nauczyć?" Pamiętajmy, jak wielkim darem jest dziecko.
Trochę
mnie poniosło, ale takie książki odbieram bardzo osobiście,
indentyfikuję się z bohaterkami i nie potrafię inaczej. Tak czy
inaczej, na pewno nie jest to powieść, którą się przeczyta
jednym tchem, a potem o niej zapomni.
Moja ocena: 7/10.
Ja sie staralam cztery lata, wiec rozumiem i na pewno przeczytam.
OdpowiedzUsuńKsiążka pełna emocji, z pewnością warto przeczytać:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Brzmi ciekawie. Być może kiedyś sięgnę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Co prawda nie jestem jeszcze mamą, ale po przeczytaniu pierwszych akapitów Twojej recenzji czuję, że ta książka trafiłaby również do mnie.
OdpowiedzUsuńZnam autorkę jako blogerkę, dlatego książkę mam w planach przeczytać:)
OdpowiedzUsuńZ przyjemnością sięgnę po książkę
OdpowiedzUsuńintrygująca okładka
pozdrawiam
Niedawno skończyłam "Kukułkę" (recenzja u mnie pewnie kiedyś się ukarze) i widzę, że odebrałyśmy tę książkę trochę inaczej, chociaż nie mogę napisać, że nie zgadzam się z Twoją opinią. Dodam tylko od siebie, że w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy nie udałoby się uniknąć wielu nieszczęść, gdyby Marta w pewnym momencie zamiast na kolejną wizytę do ginekologa, wybrała się do psychologa...
OdpowiedzUsuńCiekawa książka i na pewno poruszająca. Myślę, że warto przeczytć.
OdpowiedzUsuńBardzo lubię takie książki, dlatego z przyjemnością sięgnę po ten egzemplarz. Ciekawa jestem jak ja odbiorę tę książkę :)
OdpowiedzUsuńBoję się trochę tej książki :)
OdpowiedzUsuńKsiążka porusza aktualne problemy społeczne, niestety znam kobiety które starają się zajść w ciążę, ale nie mogą, nie jestem matką, ale książkę chętnie przeczytam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Czytałam, podobało mi się. Autorka ma bystre oko do rzeczywistości. A emocje, jakie budzi, hoho...
OdpowiedzUsuńHmmm... Książka zapowiada się ciekawie, choć to nie jest mój czas na taką literaturę....
OdpowiedzUsuń