Macierzyństwo sprzed wieku


Maria Kuncewiczowa, Przymierze z dzieckiem
Wydawnictwo Prószyński i S-ka

Marię Kuncewiczową (1895-1989) znamy przede wszystkim jako autorkę Cudzoziemki, chociaż wydała ona bardzo wiele opowiadań, powieści, a także liczne szkice i zapiski (Dyliżans warszawski, Miasto Heroda. Notatki Palestyńskie, Don Kichot i niańki).

Przymierze z dzieckiem to zbiór opowiadań opublikowany w 1927 roku – pierwszy wydany przez autorkę i ośmielę się stwierdzić, że to widać. Bliżej chciałabym się przyjrzeć tylko tytułowemu opowiadaniu, które najbardziej mnie interesowało i to ze względu na nie wybrałam ten właśnie tom.

Bohaterką opowiadania jest Teresa, młoda kobieta niepotrafiąca odnaleźć się jako matka. Nie pragnie dziecka, poród jest dla niej koszmarnymi torturami, a kolejne miesiące wcale tych wspomnień nie zacierają, przeciwnie – Teresa czuje się uwiązana, odebrana sobie samej, zgnębiona. Po pewnym czasie podejmuje próbę powrotu do dawnego życia, dla siebie: szuka męskiego towarzystwa, wychodzi do ludzi. Dopiero gdy synek zaczyna chodzić, mówić, staje się rzeczywiście odrębną istotą, Teresa uczy się go kochać, nawiązuje się między nimi relacja wynikająca z decyzji, a nie przymusu.

Autorka porusza niewątpliwie ważny problem. Jeszcze dziś wiele kobiet czuje się przytłoczonych ogromem stawianych przed nimi oczekiwań, o czym świadczą na przykład takie strony czy takie książki. Wciąż pojawiają się głosy buntu wobec schematu matki-Polki, zawsze zadbanej, z pysznym obiadem na stole, w posprzątanym na błysk mieszkaniu i przeszczęśliwej, że od rana do wieczora zajmuje się trójką dzieci. Nawet dziś kobiety czują, że odmawia się im prawa do bycia zmęczoną macierzyństwem – łatwo więc sobie wyobrazić, jaki skandal wywołał taki tekst sto lat temu! Przez wieki przecież kobiety były postrzegane przez pryzmat swoich dzieci, a ich brak odbierano jako przekleństwo. Tymczasem Kuncewiczowa nie boi się pokazać, że wychowywanie następnego pokolenia nie musi być sensem życia każdej kobiety, a jej wartość nie jest zależna od tego, ilu synów urodzi; że nie istnieje coś takiego jak "instynkt macierzyński", miłość nie bierze się znikąd, a kobieta ma prawo pragnąć własnego szczęścia.


W ogólnym zarysie się z tym zgadzam. Nie uważam, żeby każda kobieta musiała koniecznie pragnąć dziecka; wiem, że magiczny moment tuż po narodzinach dziecka jest przereklamowany i wiem, że przychodzą momenty, w których chciałoby się wyjść i wrócić następnego dnia ;) Ale wydaje mi się, że autorka, chcąc tak bardzo zaakcentować cienie macierzyństwa, zupełnie zapomniała o blaskach, których jest przecież tak wiele! I które są absolutnie nie do zastąpienia. Według mnie zdecydowanie przesadziła, bo nie chcieć własnego dziecka to jedno, ale czuć obrzydzenie na widok kobiety w ciąży – zakrawa na zaburzenie psychiczne. Zwłaszcza na pierwszych stronach opowiadania pojawia się mnóstwo brutalnych, mocnych słów: nienarodzone dziecko jest porównane do pasożyta, czegoś totalnie obcego (w tym momencie przypomniało mi się Piąte dziecko Doris Lessing), poród – do walki, piekła, tortur, palenia żywcem... Pewnie poród dzisiaj jest łatwiejszy niż na początku XX wieku (bohaterka też rodzi w szpitalu), ale przecież jeśli wszystko przebiega w miarę normalnie to nie ma co porównywać do palenia żywcem (zgaduję, nigdy się nie paliłam). Podobnie mój sprzeciw budziło nazywanie maleńkiej bezbronnej istotki strzygą czy porównania typu Stworzenie wszczepione w życie jak drzazga w ciało i dalej: Dziecko wessało się w życie na podobieństwo nowotworu, który zdołano unieszkodliwić.

Z drugiej strony Kuncewiczowa realistycznie pokazuje emocje targające młodą kobietą, która nagle przestaje należeć wyłącznie do siebie, dla której przepadło gdzieś niepowrotnie umiłowane "chcę" i "nie chcę", która godzinami próbuje odgadnąć, co tym razem oznacza ciągle ten sam wrzask, która nagle znajduje się w całkiem nowej i nieodwracalnej sytuacji, a najczęściej doświadczanym stanem jest bezradność i niepewność. I chociaż autorka wyraźnie pokazuje, że macierzyńska miłość także wymaga czasu (albo może nie uogólniając tak bardzo – może potrzebować czasu), to jednak zaznacza także, że pewna więź matki z dzieckiem jest niezbywalna i naturalna.

Z opowiadania wyłania się portret bohaterki niedojrzałej (co mogłoby tłumaczyć, czemu trudności zostały tak wyolbrzymione), skoncentrowanej na sobie, zupełnie niegotowej do życia dla innych – a przecież nie tylko miłość do dziecka na tym właśnie polega – wciąż poszukującej siebie i swojego miejsca, znudzonej codziennością. Kobieta nie potrafi się pogodzić ze zmianami zachodzącymi w jej wyglądzie i traktuje je jak katastrofę. Po kilku miesiącach od porodu, gdy udaje się jej trochę odzyskać siebie, wątek dziecka nieco się rozmywa. Ten etap jest przedstawiony dość chaotycznie, a zakończenie przychodzi bardzo nagle i wydaje mi się mało przekonujące. Znacznie bardziej prawdopodobna psychologicznie niż Teresa jest moim zdaniem Róża z Cudzoziemki.
Tu jeszcze uwaga na marginesie: bohaterki Kuncewiczowej są do siebie bardzo podobne (Teresa, Róża, narratorka Tamtego spojrzenia... - ciekawa jestem, ile jeszcze by się takich znalazło). Zakochane w muzyce, żyjące poszukiwaniem lub wspomnieniami, wiele energii poświęcające związkom z mężczyznami. Jakby wszystkie były różnymi spojrzeniami na tę samą osobę – cząstkę samej autorki.

Bardzo podobał mi się język Kuncewiczowej, poetycki, pełen metafor i porównań, celny i zdecydowany. Autorka potrafi świetnie opisać rzeczywistość. No i te słowa, których dziś się już nie używa... A fragment o jedzeniu – jakbym widziała swojego synka:
Nigdy kochanek nie śledził z taką egzasperacją dłoni kobiecej, odpinającej suknię, nigdy myśliwy nie obejmował wzrokiem tak srogim odległości między lufą a cielskiem niedźwiedzia, jak zaciekle Dzidzio ujarzmiał oczami każdy ruch pełnej łyżeczki.
Ciałko ujęte w uścisk krzesła prężyło się ku kaszy jak heliotrop ku słońcu; tęczówki, aż czarne od nabożnej zgrozy, jadły ryż, zanim buzia zdołała jeszcze pochwycić ofiarę. Cała istotka: policzki, frywolny czub na środku głowy, ręce bezradne, a – mimo dołków – namiętne, nogi, rozdęty z wysiłku nosek – wszystko czyhało na ryż z zajadłością tygrysa, a z komizmem lalki.

I drugi, też bardzo życiowy:
A jeśli, broń Boże, przedmiot nie dawał się oślinić ze względu na swoją nieuchwytność bądź ogromne rozmiary, z wnętrza małego człowieka buchał żal, serdeczna obraza i zawód, splecione w strumień płaczu.

Mam bardzo mieszane uczucia, jeśli chodzi o to opowiadanie. Jest to z pewnością istotny głos matki o macierzyństwie, śmiała próba przełamania tabu; ale zabrakło mi równowagi i prawdopodobieństwa. Nie podobało mi się też bezosobowe przedstawienie dziecka – nie jako małego człowieka, a jako "dziwne/obce/wrzeszczące stworzenie". Ale na taki obraz złożyła się zarówno perspektywa głównej bohaterki, jak i inna pewnie świadomość ludzi żyjących sto lat temu, więc trudno to uznać za mankament tekstu. Opowiadanie jest interesujące przede wszystkim, jeśli rozpatruje się je w kontekście epoki. Kobietom w ciąży raczej nie polecam, lepiej sięgnąć po coś pozytywnego.

A jeśli chodzi o opisy porodu z kobiecego punktu widzenia (dla odmiany ;) ), to kojarzą mi się głównie teksty poetyckie – Anny Świrszczyńskiej i przede wszystkim Teresy Ferenc, która debiutowała wierszem Poród. A więc da się i prawdziwie, i bez przesady, i przejmująco.

Moja ocena: 5/10.

Książkę przeczytałam w ramach projektu Marzec z Marią

 

24 komentarze:

  1. Rzeczywiście temat kontrowersyjny, jak na owe czasy. Podobieństwo bohaterek może wynika stąd, że proza Kuncewiczowej jest w dużej mierze autobiograficzna? Teraz czytam "Fantomy', ale powolutku mi to idzie i słońce za oknem odrywa. Jednak najlepsza jest "Cudzoziemka" i już.:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z pewnością jest tak, jak piszesz - autobiograficzne inspiracje widać w jej tekstach gołym okiem. "Fantomy" czytałam na studiach i była do bardzo ciekawa lektura. Ten zbiór to początek jej przygody z pisaniem, potem było chyba coraz lepiej :)

      Usuń
  2. Zgadzam się z Twoimi odczuciami! Wyobraź sobie, że miałam szkolną koleżankę, która na widok kobiety w ciąży czerwieniła się z zażenowania, bo myślała o tym, w jaki sposób do "tego" doszło :/ To już jest jakieś skrzywienie psychiczne.
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, ludzie są różni. Od czasów szkolnych miała jeszcze szansę dorosnąć, a Teresa z opowiadania jest już odpowiedzialna za drugiego człowieka - i nie bardzo potrafi temu sprostać.

      Usuń
  3. Tej autorki czytałam tylko Cudzoziemkę i denerwowałam się na Różę, która tak fatalnie traktowała swoją rodzinę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mi się "Cudzoziemka" bardzo podobała. To prawda, że Różna nie była wzorem matki, ale jej portret psychologiczny był wiarygodny i dało się ją zrozumieć. A takich ludzi, rozczarowanych życiem, z wiecznymi pretensjami do świata, jest przecież całkiem sporo.

      Usuń
  4. Hmm.. Do końca nie jestem przekonana do tej książki, ale też nie mówię jej jednoznacznie "nie";)
    Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Kuncewiczowa była prekursorką takiej tematyki w literaturze polskiej i stąd może częściowo wynikają niedociągnięcia, o których piszesz. Ona w ogóle na początku kariery literackiej specjalizowała się w trudnych i bolesnych tematach - sztuka, którą napisała na początku lat trzydziestych, poświęcona jest między innymi problemowi aborcji.
    Szkoda, że "Przymierze z dzieckiem" nie wywołało Twojego zachwytu, ale cieszę się, że sprowokowało Cię do napisania znakomitej recenzji!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, w ogóle pisała odważnie i kontrowersyjnie. Ale zabierając się za trudne tematy trzeba pamiętać o odrobinie obiektywizmu, bo przerysowany i jednostronny tekst łatwo przekreślić. Chociaż można jej wybaczyć, po pierwsze - to początek jej pisarskiej drogi, po drugie - opowiadanie mimo wszystko ma wiele zalet, jak choćby przepiękny język.

      Usuń
  6. o! muszę przeczytać tę ksiażkę. jest ona dowodem dla piewców radości macierzyństwa, ze to nie obecne czasy i feminizm sprawiło, ze niektóre kobiety ciężko znoszą macierzyństwo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, obecne czasy tylko sprawiły, że więcej kobiet chce o tym mówić. Ludzie są różni i rodzicielstwo też różnie odbierają. Dla mnie macierzyństwo jest nie do opisania, ale to nie znaczy, że każda kobieta koniecznie musi być zachwycona karmieniem piersią czy wielkim brzuchem :)

      Ciekawa jestem, jak to wyglądało jeszcze wcześniej, na przykład w XVII wieku.

      Usuń
  7. ciekawa pozycją. mam chrapkę na przeczytanie jej

    OdpowiedzUsuń
  8. Fragment o jedzeniu kaszki cudny :-)
    Zgadzam się z Twoją uwagą, że kobiety Kuncewiczowej są do siebie bardzo podobne, że kochają muzykę i wiele energii poświęcają związkom z mężczyznami (taka jest też Wanda z "Tristana 1946"). Nie czują instynktu macierzyńskiego i nie nawiązują ze swoim dzieckiem tak mocnych więzi jak inne kobiety...

    OdpowiedzUsuń
  9. Słyszałam o tej książce na studiach, ale nigdzie nie mogłam jej dostać. Dobrze byłoby ją kiedyś przeczytać :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie bardzo ciężko ją znaleźć, ja w końcu kupiłam "Nowele i bruliony prozatorskie" i tam były trzy opowiadania z tego tomu, w tym tytułowe.

      Usuń
  10. Piszesz o braku jasnej strony macierzyństwa w opowiadaniu Kuncewiczowej. O stosunku Teresy do ciąży, porodu, dziecka i opieki nad nim, które próbujesz tłumaczyć kontekstami epoki. A mnie się wydaje, że to opowiadanie miało być właśnie głosem kobiety, która - ponad epokami - wyraża swoje negatywne spojrzenie na macierzyństwo i wszystko, cokolwiek jest z nim powiązane. Teresa nie kokietuje, nie stara się być poprawna. Mówi wprost o tym, że ciąża i dziecko stają się nieakceptowaną stroną jej życia i w takim kontekście trudno oczekiwać, że będzie używała łagodniejszych określeń dla tego wydarzenia. Tym bardziej, że będzie zauważała jakiekolwiek jego jasne strony - jeżeli w ogóle je dostrzega.
    Za zbyt daleko posunięte uważam, poza tym, stwierdzenie, że ktoś, komu widok kobiety w ciąży miły nie jest boryka się z zaburzeniami psychicznymi. To reakcja jedna z wielu, ani gorsza, ani lepsza od innych. Dotyczy macierzyństwa, więc bulwersuje szczególnie ze względu na przedmiot niechęci właśnie - że tak to określę. Nie sądzę, aby można było przypisywać ją stanom chorobowym: po prostu każdy patrzy po swojemu i każdy do swoich ocen ma swoje prawo :) Teresa również i tłumaczyć ją z tego zaburzeniami psychicznymi jest naprawdę nie fair. Pozwólmy jej czuć to, co czuje, nawet wtedy, jeżeli czujemy inaczej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przede wszystkim dziękuję za tak rozbudowany komentarz. Obawiam się jednak, że nie do końca mnie zrozumiałaś. Przede wszystkim - kontekstem epoki tłumaczę jedynie nieco zbyt infantylny portret dziecka - nie ten widziany oczyma Teresy, tylko wyłaniający się z całego opowiadania. Natomiast w żadnym wypadku nie tłumaczę epoką stosunku Teresy do ciąży i dziecka - jak najbardziej zgadzam się z Tobą, że chodziło tu po prostu o uniwersalny czasowo, kobiecy głos na ten temat. Zwróciłam tylko uwagę, że w tamtych czasach musiało to być szczególnie bulwersujące, gdyż o macierzyństwie w negatywny sposób się wtedy nie mówiło.
      Co do drugiej poruszonej przez Ciebie kwestii, celowo użyłam sformułowania "zakrawa na zaburzenie psychiczne", co przecież nie jest równoznaczne z "jest chora psychicznie". A przede wszystkim - co innego "niemiły widok", co innego "obrzydzenie" - a o obrzydzeniu pisałam (podobnie jak Kuncewiczowa). Moim zdaniem odczuwanie obrzydzenia na widok obcego człowieka jest co najmniej dziwne - i tylko tyle chciałam powiedzieć w tamtym zdaniu :)
      No i jeszcze na koniec - faktycznie ciężko oczekiwać od kogoś zupełnie nieakceptującego macierzyństwa, że będzie się doszukiwał jasnych stron, być może starałam się patrzeć na sytuację za bardzo własnymi oczami i tu przyznaję Ci całkowitą rację. Mimo to nadal uważam, że porównanie porodu do palenia żywcem jest niepotrzebną przesadą.

      Usuń
  11. Faktycznie, widzę teraz, że zrozumiałam Cię inaczej niż chciałaś, aby Cię rozumiano :)
    Tak myślałam, czytając w stopce o Twoim macierzyństwie, że fakt ten będzie miał znaczący wpływ na Twój odbiór "Przymierza...". Tym bardziej cieszę się widząc, z jakim obiektywizmem starałaś się podejść do tematu poruszonego przez Kuncewiczową :) Dziękuję za wyjaśnienia :)
    Co do spornego porównania - nie wypowiem się, bo doświadczenia nie mam i trudno mi ocenić, czy autorka przesadziła w swoim twórczym zamyśle. Jako czytelniczki mnie akurat nie bulwersuje, ale i Twoje stanowisko rozumiem.

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja jestem bardzo ciekawa, jak patrzyli na książkę czytelnicy wówczas, gdy się ukazała - tak jak piszesz jest to odważny jak na owe czasy temat. Niekiedy mam problem z takimi utworami - z jednej strony wiem, że w momencie ich wydania były wyjątkowe, z drugiej jednak do współczesności nie do końca pasują (nie piszę tego o "Przymierzu...", bo nie miałam okazji przeczytać, to taka bardziej luźna refleksja).

    OdpowiedzUsuń
  13. Widzę, że tematycznie jest to niezwykle kontrowersyjna książka, lecz szkoda, że zabrakło jej szczegółowego i bardziej dokładniejszego dopracowania, przez co jej wartość drastycznie spada w oczach.
    Osobiście nie zamierzam usilnie szukać tej książki, ale jak wpadnie w moje ręce, to z ciekawości przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  14. Mam podobne odczucia po lekturze Przymierza z dzieckiem (cykl Twarz mężczyzny) - wyraziłam je u siebie. Mnie jednak raziło, to co Tobie się podobało- moim zdaniem nadmiernie metaforyczny język. Niektóre metafory były przepiękne, ale ich natężenie powodowało, że osobiście trudno mi szło czytanie. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  15. A tak na marginesie proponowałam ci pożyczkę wierszy Dehnela, gdybyś była zainteresowana daj znac na guciamal@wp.pl

    OdpowiedzUsuń