Richard Yates, Droga do szczęścia
Wydawnictwo Sonia Draga
Wydawnictwo Sonia Draga
Richard Yates (1926 – 1992) był amerykańskim pisarzem, autorem dziewięciu powieści. Jego rodzice rozeszli się, gdy miał trzy lata; sam również dwukrotnie się rozwodził. Dzieciństwo upłynęło mu na licznych przeprowadzkach. Z pewnością realia, w jakich przyszło mu żyć: rozbite rodziny, brak swojego miejsca na ziemi – wpłynęły na jego postrzeganie świata. Nie wiem, jak jest z innymi powieściami, ale z pewnością widać do w jego debiucie Droga do szczęścia.
Ckliwy tytuł, romantyczna okładka, amerykańskie nazwisko i jeszcze informacja o „doskonałej ekranizacji z Leonardo DiCaprio oraz Kate Winslet w rolach głównych” – nie wróży najlepiej. Z tylnej okładki możemy się jeszcze dowiedzieć, że trzymamy w ręku Poruszającą opowieść o miłości, poświęceniu, utraconych szansach i niespełnionych marzeniach. To wystarczy, by wyrobić sobie pewne czytelnicze oczekiwania. Nic bardziej mylnego.
Ameryka, lata 50. Głównymi bohaterami są April i Frank Wheelerowie, małżeństwo z dwójką małych dzieci. Wobec sąsiadów zachowują pozory szczęśliwej rodziny, w rzeczywistości... coraz trudniej im się porozumieć, coraz więcej mają do siebie nawzajem pretensji, coraz bardziej skupiają się na tym, co przepadło, zamiast żyć tu i teraz. Próbując przełamać narastające żale i uratować się od powolnego zapadania w otępienie, podejmują decyzję o wyjeździe do Francji, gdzie będą żyli swobodnie, zgodnie ze swoimi potrzebami, gdzie odnajdą samych siebie i siebie nawzajem. Cały projekt jest tak naiwny, a jednocześnie traktowany przez Wheelerów z takim hurraoptymizmem, że od początku wydaje się podejrzany. W rzeczywistości stanowi jedynie zasłonę dymną, która przesłania bieżące problemy i pozwala skupić się chwilowo na czymś innym. Sami bohaterowie chyba od początku wiedzą, że za ich słowami nie stoi żaden poważny zamiar, ale oszukują się nawzajem, oszukują samych siebie – nie potrafią stawić czoła prawdziwemu życiu.
Książka jest bardzo przygnębiająca. Opowiada o ludziach pogubionych tak bardzo, że nie mają pojęcia, w którą stronę mieliby pójść. O ludziach uwięzionych w pułapce niespełnionych marzeń i wzajemnych pretensji. Niepewnych siebie, wciąż szukających potwierdzenia własnej wartości. Słabych, niepanujących nad własnym życiem, emocjami, wyborami. Egoistycznych, niedojrzałych, małych; niegotowych do konfrontacji ze zwykłym, wcale nie specjalnie wymagającym życiem. Dotyczy to nie tylko głównych bohaterów – wszyscy tutaj są tacy sami. Zarówno April i Frank, jak i sąsiedzi, całe otoczenie – prowadzą wielką publiczną grę, której zasady są bardzo proste: wszyscy mają się dobrze. A za tą piękną fasadą chwiejne rusztowania.
Lektura jest trudna, nie ma w sobie nic z ckliwej miłosnej historii. To, co w niej uderzające, to realizm psychologiczny. Bohaterowie nie budzą litości, budzą przerażenie – jak bardzo są podobni do nas samych. Portrety są przygnębiająco wiarygodne. Jedna z pierwszych sytuacji: po nieudanym przedstawieniu Frank chciałby okazać wsparcie żonie, odgrywającej główną rolę. Autor genialnie według mnie pokazuje, jak nasze wyobrażenia i dobre chęci momentalnie się rozmywają w konfrontacji z rzeczywistością:
Zamierzał pochylić się, pocałować i powiedzieć: „Posłuchaj, byłaś cudowna”. Ale z niemal niedostrzegalnego wzruszenia jej ramion wywnioskował, że nie chce być dotykana, i ogarnęła go niepewność, co zrobić z rękami. Wtedy też wpadło mu do głowy, że popełniłby wielki błąd, mówiąc: „Byłaś cudowna” - zabrzmiałoby to protekcjonalnie, a w najlepszym razie naiwnie i o wiele za poważnie. Powiedział więc: „No cóż, trudno chyba nazwać to triumfem?”.
Z ogromnym smutkiem czytałam fragmenty, w których pojawiały się dzieci Wheelerów – niepotrzebne, niechciane, a jednak kochające rodziców i tak strasznie ich potrzebujące. Jak bardzo trzeba być sfrustrowanym, ile złości w sobie gromadzić, by wyładowywać emocje na niewinnych, bezinteresownie i bezgranicznie kochających maluchach? Nie potrafię sobie wyobrazić. A jednak Yates tak opisuje myśli przebiegające przez głowę bohaterów, że ich reakcje stają się okropnie prawdopodobne i zrozumiałe (mam tu na myśli: wiemy, jak zadziałał ten mechanizm). I właśnie to zaplecze psychologiczne sprawia, że książka tak bardzo daje do myślenia i wstrząsa czytelnikiem. Bo tak naprawdę w którymś momencie życia może to być każdy.
Swoją drogą bardzo dziwnie było czytać, jak aborcja była rozważana w kontekście zbrodni przeciwko sobie samemu i przeciwko partnerowi (!) - maleńkie, rodzące się właśnie życie nikomu nawet nie przeszło przez myśl. Cóż, mamy 1961 rok. A dzieci w tej powieści, narodzone czy nie, są przede wszystkim ciężarem dla bohaterów i nie są postrzegane jako odrębne ludzkie istoty, cudowne, wartościowe, mające prawo do szacunku i miłości.
Cała przedstawiona w powieści społeczność żyje w iluzji, usprawiedliwia się, wypiera to, co nie pasuje do jej wyidealizowanego świata. Jedyną osobą, która patrzy na świat trzeźwo i – o zgrozo – ma odwagę mówić wprost, co myśli, jest chory psychicznie John Givings. Swoją szczerością wywołuje oburzenie, konsternację, złość, a w końcu zostaje na zawsze usunięty z otoczenia, którego niepisanych zasad nie umiał przestrzegać. Gdy okazuje się, że April również wyłamuje się z tych reguł, sąsiedzi, znajomi – wszyscy starają się jak najszybciej przetworzyć historię tak, by okazała się znośna; dawni przyjaciele stają się „tymi Wheelerami”, którzy „od początku byli jacyś dziwni”. Społeczność wyrzuca ich poza swój nawias i szybko się zasklepia – na ich miejsce przyjeżdża nowa para, która w przeciwieństwie do poprzedników wydaje się „naprawdę sympatyczna”. A tamci funkcjonują już tylko jako miejscowa legenda.
Książka jest naprawdę dobra. Świetnie napisana, wstrząsająca, zaskakująca. I chyba każdy z nas może się w niej chociaż po części odnaleźć – pytanie tylko, czy będziemy umieli się do tego przyznać, czy jak bohaterowie będziemy się okłamywać, bardzo chcąc, by nasza iluzja stała się prawdą.
Moja ocena: 8/10.
A tu trailer do tej zachwalanej na okładce ekranizacji. Nie oglądałam jeszcze, więc nie wiem, jak się ma film do książki:
Film czeka na obejrzenie, a książkę bardzo chętnie przeczytam :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
a jestem ciekawa, czy bardziej polubisz film, czy książkę?
UsuńJa film obejrzałam w zeszłym tygodniu i wolę książkę. Jak zawsze zresztą :)
UsuńWidziałam ten film, moim zdaniem naprawdę dobry. Z tym, że ja nie mam znowu porównania do książki :)
OdpowiedzUsuńa ja na odwrót - książki nie czytałam, ale obejrzałam film. razem z Mężem tak samo nas zaskoczył, bo spodziewaliśmy się jakiegoś lekkiego w odbiorze romansidła. bardzo trudny film i podobnie jak piszesz odnośnie książki - przygnębiający. ale też daje bardzo dużo do myślenia, inspiruje do refleksji nad swoimi planami, aspiracjami, wyobrażeniami dot. małżeństwa /rodziny... więc osobiście dostrzegam u siebie pozytywne efekty poznania tej historii ;)
OdpowiedzUsuńba, myślę, że mogłaby ona stać się dobrą lekcją realiów małżeńsko-rodzinnych dla młodych czy narzeczeńskich par.
Ja także słyszałam o filmie wiele pochlebnych opinii, a nie wiedziałam, że jest książka... To już wiem i cieszę się z tego :)
OdpowiedzUsuńKsiążka była pierwsza, a filmy są dwa :)
UsuńTo jedna z moich ulubionych książek :)
OdpowiedzUsuńNie poprawi nam nastroju, raczej działa przygnębiająco, a do tego cały czas czytelnik ma wrażenie, że stanie się coś złego, nieuniknionego. Studium małżeństwa wysokiej klasy. Widziałam też ekranizację i bardzo mi się podobała :)
O, wreszcie ktoś, kto ma porównanie filmu z książką :) Zatem do obejrzenia :)
UsuńMam tę książkę na oku i z chęcią przeczytam jak trafi w moje ręce. Pozdrawiam!!
OdpowiedzUsuńOoo, przygnębiająca, depresyjna i trudna książka to coś w sam raz dla mnie, z chęcią przeczytam:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Hehe, w takim razie miłej lektury :)
UsuńNie romansidło mówisz? No to przeczytam. :) Tym bardziej, że zachęca wszystko. Fabuła, tematyka, Twoja pochlebna recenzja i ta ósemka... :) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNati, z romansidłem ta książka nie ma nic wspólnego, także śmiało możesz sięgnąć :)
Usuńmoja ciekawosć też wzbiera
OdpowiedzUsuńNigdy nie słyszałam ani ani o filmie ani o książce pod tym tytułem. Jednak fabuła zdaje się być ciekawa. Będę miała na uwadze tę powieść przy następnej wizycie w bibliotece ;)
OdpowiedzUsuńKsiążka zrobiła na mnie wielkie wrażenie, podczas czytania czułam sie jak malutki człowieczek... smutne to wszystko.
OdpowiedzUsuńNie bez powodu Yatesa nazywa się "kronikarzem zmarnowanych marzeń". To zdecydowanie jeden z moich ulubionych autorów. Polecam lekturę innych jego ksiażek!
OdpowiedzUsuńFilm zrobił na mnie naprawdę duże wrażenie. Nie wiedziałam, że ma swój książkowy odpowiednik, a właściwie należałoby rzec - pierwowzór. Koniecznie muszę przeczytać! A film szczerze polecam.
OdpowiedzUsuń