ŻYJEMY W DNIACH OSTATECZNYCH


I po raz kolejny Mika Waltari, choć tym razem w trochę innej odsłonie: po pierwsze, Czarny Anioł to powieść stosunkowo krótka (tylko jeden tom średniej grubości), po drugie – autor przenosi nas w czasy średniowiecza, a dokładniej – jego schyłku (do tej pory to zawsze była starożytność: Egipt w najsłynniejszym Egipcjaninie Sinuhe i Rzym w trylogii).


Jesteśmy świadkami ostatnich dni Konstantynopola. Główny bohater, Jean Ange, niedawno uciekł z niewoli sułtana Mehmeda i przybył do miasta. W nowym miejscu zamieszkania nie cieszy się poważaniem: zewsząd kierują się ku niemu podejrzliwe spojrzenia, śledzą go uparte kroki. Rzeczywiście chce bronić miasta czy jest tureckim szpiegiem? W tym samym czasie cesarz ogłasza unię kościołów: greckiego i rzymskiego, która staje się faktem jedynie na papierze, zaś w praktyce jedynie pogłębia podziały, budzi niechęć obu stron, dzieli, gdy tak bardzo potrzeba jedności w obliczu wspólnego wroga.

Czarny Anioł to romans niemal w tej samej mierze, co wciągająca powieść historyczna. Znajomość z brązowooką Anną jest burzliwa, pełna kłótni i powrotów i raczej płytka, choć autor starał się nadać jej nieco głębi zaznaczając, że kochają się mimo wszystkich raniących słów, jakimi wciąż się obrzucają. Mnie Anna przez większość czasu wydawała się dziecinna, kapryśna, a cały romans byłby znacznie mniej zajmujący, gdyby nie sceneria „dni ostatecznych“. Czy pragnęliby siebie tak samo, gdyby przyszło im żyć w lepszych czasach? Gdyby znali się lepiej, gdyby nic między nimi nie stało? Szczerze wątpię, bo gdy tylko zaczynali rozmawiać, jedno nieporozumienie prześcigało drugie, a każda wymiana zdań kończyła się rozstaniem w gniewie. A więc wątek miłosny nie porywa, ale daje się czytać.

Nasz czas jest krótki

Większą część powieści zajmuje na szczęście tło i działania wojenne: wspaniały obraz miasta chylącego się ku upadkowi, portrety ludzi świadomych zbliżającej się zagłady, wybory w sytuacji bez wyboru, ludzka małość – kiedy nawet w obliczu ostatecznego zagrożenia Grecy i łacinnicy nie są w stanie dojść do porozumienia. Zadziwiająco wielu ludzi nie pojmuje powagi sytuacji, nie widzi – nie chce widzieć? – że ich dni są policzone. Snują plany, myślą o przyszłości. A przyszłości nie ma.

To jest moje miasto. Kiedy ono walczy, ja walczę wraz z nim

Jean Ange jest postacią po trosze tajemniczą. Niewiele wiemy o jego pochodzeniu, ale jak zawsze w powieściach Waltariego – stoi blisko znaczących. I pomiędzy: pomiędzy sułtanem i cesarzem, pomiędzy Grekami i zwolennikami papieża. Sam o sobie mówi: Jestem Zachodem i Wschodem. Jestem krwią Grecji w żyłach zachodu. Nie boi się śmierci, przybył, by zginąć na murach miasta. 

Inni nie są tak kryształowi: każdy bije się o to, co uważa za słuszne, każdy ma swoje zasady i swoje wartości. Jak Niemiec Grant, dla którego istnieje tylko nauka i który w decydującej chwili jeszcze raz opowiada się po tej samej stronie: Służę Europie i wolności ludzkiego rozumu. Waltari nikogo nie krytykuje – zdrajcy nie tryumfują, ale nie są napiętnowani. To było ich prawo, ich walka o szansę w obliczu śmierci. Nie nam ich oceniać.

Dziś w nocy nikt nie oskarża bliźniego, wszystkie grzechy są wybaczone i każdy pozwala innym, by szli za głosem sumienia. Jeśli ktoś ucieknie na wenecki okręt i przekupi kapitana, to jego sprawa. Jeśli ktoś w ostatniej chwili wymknie się z muru i ukryje w mieście, odpowiadać za to będzie tylko przed własnym sumieniem. Dezerterzy nie zostaną już schwytani, gdyż jest ich niewielu, jest ich niewiarygodnie mało, jeśli pomyśleć o tych wszystkich kalekach, starcach i dziesięcioletnich chłopcach, którzy w ciągu dnia przyszli na mur, by umrzeć za swoje miasto.

Miasto, które było kiedyś sercem świata

Najbardziej podobało mi się to, co zafascynowało mnie w Aecjuszu Parnickiego: uchwycenie momentu, w którym potęga chyli się ku upadkowi. Nauka, kultura, wiedza i wiara giną wraz obrońcami Konstantynopola. Bezsilność wobec zbliżającej się zagłady musi poruszać. Te sceny, choć rozdzierające, są – muszą być – naturalnie wzniosłe i piękne. Dziesiątki uciekają, ale tysiące walczą, choć nie ma już cienia nadziei.

On jest przyszłością. Ale przyszłość z nim nie jest warta, by jej dożyć

Znany bohaterom świat się kończy. Mehmed jest świetnym wodzem, przede wszystkim dysponującym prawdziwą potęgą. Ale jest okrutny. Jest przebiegły. Jest obcy. 
Przychodzi nowe i wielu ludzi w tym nowym nie chce żyć. 

Podobał mi się język powieści. Jest nieco koturnowy, dialogi bywają górlonotne, ale jakoś to wszystko dobrze pasuje. Ze słów Jeana (bo Czarny Anioł ma formę pamiętnika) bije powaga i siła. Waltari naprawdę ładnie pisze.

To ostatni Rzym. W tobie i we mnie oddycha tysiąc lat

Nie nie poradzę na to, że wzruszają mnie takie sceny. Porusza mnie istota ludzka rzucona w wir historii i wpadająca w moment graniczny. Bohaterowie, którym przyszło zginąć na murach Konstantynopola, to tylko reprezentacja, ale wraz z nimi ginie tysiąc lat historii. I w nich te tysiąc lat ożywa.


Moje ocena: 7/10 (bez tego romansu byłoby 8 ;) )


Mika Waltari, Czarny Anioł
Wydawnictwo Książnica

Znajdziesz mnie też na Facebooku

6 komentarzy:

  1. Według mnie ten romans dodawał książce skrzydeł. Dobra lektura, choć nie tak dobra, jak Cztery zmierzchy pana Waltari. Zmierzchami mnie w sobie rozkochał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co kto lubi, ja romansów nie trawię ;) "Czterech zmierzchów" jeszcze nie znam :)

      Usuń
  2. A Mika Waltari stoi wciąż w moim rodzinnym domu na półce zupełnie nie ruszony! :O Teraz się wstydzę, bo znowu mnie skusiłaś :D Muszę kiedyś sobie przywieźć :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Waltari lubi romansami ubarwiać swoje książki, czasem mu to wychodzi lepiej, czasem gorzej. Ale ten klimat melancholii jest zawsze i za to go uwielbiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ubarwiać, hmm ;)
      A poważnie - tak, mnie też się to właśnie podoba :)

      Usuń