Z serii: uciec-na-zadupie-i-zacząć-jeszcze-raz. Ale inaczej!


Kolejny KIK, który pozytywnie mnie zaskoczył. Czytając opis na okładce można pomyśleć, że to męska wersja retro niezawodnego dziś i bez umiaru eksploatowanego schematu powieści uciec-na-zadupie-i-zacząć-wszystko-od-nowa. Na szczęście nie do końca, choć jest w tym trochę prawdy.


Dawid Reed pilnie wyjeżdża z Teksasu, jednak ucieka nie tyle przed „dotychczasowym modelem życia“, jak głosi blurb, ile przed wściekłym byłym pracodawcą, który przez niego stracił fortunę. Jedzie więc przed siebie, przekracza granicę z Nowym Meksykiem i rozbija się gdzieś na szosie. W tych okolicznościach poznaje bardzo bezpośredniego i nieco nachalnego Cruza, od którego nie uda mu się już odczepić.

Powieść jest napisana z humorem, narrator zachowuje dystans do świata przedstawionego i traktuje bohaterów z przymrużeniem oka, choć jednocześnie czytając dialogi miałam wrażenie, jakbym podsłuchiwała prawdziwą rozmowę, miałam wątpliwości, kiedy bracia żartują między sobą, a kiedy mówią serio. Bradford jakoś umiejętnie połączył prawdopodobieństwo z ironicznym uśmiechem opowiadającego.

Tak daleko do nieba w zasadzie pozbawione jest opisów. W połowie książki ze zdziwieniem skonstatowałam, że nadal niewiele potrafię powiedzieć o głównym bohaterze: jaki jest, czego chce. Bo postacie paradoksalnie pozostają w tle, mają opowiadać o swoim kawałku świata. Za to rancho, sytuacja w Nowym Meksyku, stosunki z Teksańczykami – to wszystko zostało dobrze zobrazowane za pomocą samych wydarzeń. Niczego w tej scenerii nie brakuje!

Niby lekki ton, ot, taka westernowa komedyjka... ale uśmiech zamiera na twarzy, kiedy jakaś wywłoka bez żadnego powodu bije swojego półtorarocznego synka, a za chwilę jedni ludzie napadają drugich i niszczą im wszystko, zabijają zwierzęta, palą dobytek – żeby zastraszyć, żeby tamci pozbyli się ziemi... Autor nie pozostawia złudzeń: Nowy Meksyk jest naprawdę daleko od nieba. 

Kiedy się zastanowiłam, co czytam, sama siebie rozbawiłam: faceci w średnim wieku przeżuwający steki i ganiający ze strzelbami za bydłem – jak ja tu trafiłam? A jednak świetnie się bawiłam podczas lektury, ciężko mi było odłożyć książkę (co zdarza mi się nie tak znowu często) i jakoś nadal ona we mnie siedzi, choć skończyłam ją parę dni temu, po niej przeczytałam już następną i zaczęłam jeszcze jedną. To było dla mnie coś zupełnie innego.

Moja ocena: 7/10.


Richard Bradford, Tak daleko do nieba
Państwowy Instytut Wydawniczy, seria KIK


Znajdziesz mnie też na Facebooku

14 komentarzy:

  1. Chyba wolę książki z serii: uciec-na-zadupie... :P W każdym razie fabuła tej powieści mnie nie zainteresowała. Chociaż możliwe, że gdybym już zaczęła lekturę, nie mogłabym się od niej oderwać. Bo, mimo wszystko, coś w tym jest...;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja zdecydowanie nie wolę uciec-na-zadupie. A tu nie chodzi o fabułę!

      Usuń
  2. KIK miał sporo dobrych książek.
    Coś z tej serii mam. Wydawano w niej również doskonałych, znanych pisarzy.
    Polecam Irwina Shawa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No pewnie, mam sporo książek z tej serii i bardzo ją lubię, zresztą już nie raz pisałam o nich na blogu. Tylko zwykle te książki podobają mi się, ale tak bez szału. Tym razem podobała mi się bardziej :)

      Usuń
  3. Cudowne w tych starociach KIK-u jest to, że można je teraz nieraz dorwać w śmiesznych cenach. W ostatnie Boże Narodzenie zażyczyłam sobie od brata taki zestawik z Allegro, pięć książek z tej serii (m.in. "Opowieści starego Kairu" Mahfuza i "Miasto szczęśliwych miłości" Kožíka - nawet coś czeskiego się znalazło!), z czego każda wyszła po kilka złotych.

    O Bradfordzie nigdy nie słyszałam, ale lubię westernowe klimaty, lubię Amerykę odartą ze złudzeń, lubię amerykańskie Południe... Ta tematyka i to co piszesz o uśmiechu zamierającym na ustach przywodzi mi na myśl innego amerykańskiego pisarza, Erskine'a Caldwella - też spod jego pióra też wychodziły humorystyczne historyjki, które miały jednak drugie, smutne dno.

    A Irwina Shawa również polecam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, mam chyba dwadzieścia kilka tomów z tej serii i wszystkie za śmieszne pieniądze, najdroższa z tego chyba Szabo, ale na pewno poniżej dychy :) Uwielbiam! Zawsze biorę hurtem, jak już czegoś szukam.
      Ja z kolei nie słyszałam o Caldwellu. A z tego co piszesz faktycznie lektura w sam raz dla Ciebie :)

      Usuń
    2. Jeśli nie słyszałaś, to polecam gorąco „Ziemię tragiczną”. Caldwell jest u nas słabo znany, co jest dla mnie trochę niezrozumiałe biorąc pod uwagę że wymienia się go wśród najważniejszych twórców XX wieku, a Faulkner umieścił go w swojej piątce największych pisarzy amerykańskich. Gdybyś się natknęła podczas buszowania po bibliotece, nie wahaj się :)

      Usuń
  4. O, to ja będę chciała przeczytać tę książkę! Nie przeszkadza mi, że są w niej faceci biegający ze strzelbami. Z tego Dawida Reeda musi być niezłe ziółko, skoro były szef stracił przez niego fortunę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi też nie przeszkadzało, pierwszy raz w życiu czytałam chyba taką książkę :) No, chyba że liczyć "Tajemniczą Wyspę" ;)

      Usuń
  5. No patrz, niby tematyka zupełnie nie moja, ale że powieść należy do KIK, to zaraz się zainteresowałam. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja też nie ;) Ale lekturę zaliczam do udanych!

      Usuń
  6. Jest KIK :) Nie wiem jak to zrobiłaś, ale ja też chętnie przeczytam: o "facetach w średnim wieku przeżuwających steki i ganiających ze strzelbami za bydłem" :D To jest chyba "to coś", niby nic specjalnego, a tak się dobrze czyta :)

    OdpowiedzUsuń
  7. W życiu bym nie chciała być na miejscu tych facetów, ale czytać o nich - dlaczego nie...

    OdpowiedzUsuń