"Wygrzebałem tylko trochę kurzu“

Jan Wolkers, Powrót do Oegstgeest
Państwowy Instytut Wydawniczy, seria KIK

Po ostatniej (i pierwszej zarazem) przygodzie z literaturą holenderską nie myślałam, że tak prędko będę miała ochotę na powtórkę. Tak mnie jednak naszło i ściągnęłam z najwyższej półki Powrót do Oegstgeest jednego z podobno najwybitniejszych pisarzy holenderskich. Jan Wolkers (1925-2007) to intrygująca postać, z wykształcenia plastyk, w praktyce autor kilkunastu powieści – w większości autobiograficznych (!). Chyba miał bardzo ciekawe życie ;)


Narrator dorastał w rodzinie kalwińskiego sklepikarza. Jego dzieciństwo przypadło na lata kryzysu i wojny, w związku z czym z roku na rok chłopiec i jego liczne rodzeństwo żyli coraz biedniej. Ojciec był bardzo religijny, jednak religijny w suchy i surowy sposób, co położyło się cieniem na jego relacji z synem. Matka zajmuje we wspomnieniach bohatera mniej istotne miejsce, za to ważny jest także starszy brat, który ginie i za którego śmierć chłopiec (mężczyzna) się obwinia.

Od początku do końca powieść składa się z dwóch planów, które przeplatają się ze sobą: jeden rozdział to wspomnienie z dzieciństwa, kolejny – teraźniejszość i tytułowy powrót w rodzinne strony, zderzenie obrazów z przeszłości z tym, co przetrwało. I tak na zmianę.

Bohater wraca do rodzinnego domu, by zamknąć wreszcie pewien etap w swoim życiu i móc wyruszyć dalej. To w pewnym stopniu  nie może być inaczej  rozrachunek z przeszłością. Ale też ciepłe myśli, choć tych jest zdecydowanie mniej. I sentyment. Każdy sęk i każda plamka są mi znajome. Stada małych otworków po pinezkach, na których wisiały dawniej moje rysunki i reprodukcje. (…) Nachyliłem się, by popatrzeć, czy w szparach nie znajdę czegoś z dawnych lat. Koralika albo skrawka papieru. Wsunąłem w nie zapałkę, ale wygrzebałem tylko trochę kurzu. Nie zostało już nic godnego uwagi. Można iść.

Utkwiło mi w pamięci parę dobrych scen, świetnie ukazujących psychikę dziecka – do tego stopnia, że kazały mi się zatrzymać i przemyśleć to, czego dzięki bohaterowi byłam świadkiem. Wolkers bardzo ciekawie przedstawił też relacje: tę najważniejszą, narratora z ojcem, ale też z bratem, przyjaciółmi. To ogromny atut tej powieści i choćby dlatego nie żałuję poświęconego jej czasu. Podobał mi się też język, atmosfera – zwłaszcza na początku miałam wrażenie, że jest w tej opowieści coś tajemniczego i baśniowego, a jednocześnie nie opuszczało mnie to samo poczucie dziwności, które towarzyszyło lekturze Kobiety i jej sześciu braci śpiących.

Nie podobały mi się natomiast fragmenty typowo inicjacyjne – wspomnienia dziwnych doświadczeń seksualnych, dręczenie zwierząt jako sposób poznawania, radzenia sobie z emocjami i relacjami... Czy naprawdę tak musi wyglądać życie dorastającego chłopca? Sama nie wiem, czemu to miało służyć, było opowiedziane zbyt zwyczajnie, by szokować, pozostał tylko niesmak.

Nie byłam pewna, czy chcę pisać o tej książce, bo po raz kolejny mam mieszane odczucia i nie potrafię powiedzieć jednoznacznie: polecam czy nie? To ciekawa powieść, świetne i wiarygodne psychologicznie portrety, dobry styl, mój ulubiony nurt wspomnieniowy, przemyślana kompozycja. Za dużo tylko tych brutalnych scen, za dużo naturalizmu i „obalania i odrzucania tabu“, jak to nazywa autor okładkowej notki. Może lepiej będzie, jak niektóre tabu przynajmniej częściowo zostaną tabu...


Moja ocena: 6/10.  

10 komentarzy:

  1. Autor aż kilkunastu powieści autobiograficznych?! O, to mnie zaskoczyłaś. Nie mam pojęcia, o czym można by pisać w aż tylu autobiografiach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak było napisane na okładce. Robi wrażenie, prawda? :) Aczkolwiek nie jestem pewna, czy chciałabym nawiązać znajomość z takim człowiekiem :P

      Usuń
  2. Mnie też irytują i zniesmaczają opisy doznań erotycznych obojętnie jakie by one nie były.
    Owszem,skoro książka jest np. o miłości to niech i będzie ale delikatnie łączące się z treścią ksiżki, a nie tak kawa na ławę.
    A to epatowanie swymi doznaniami z dzieciństwa to dość powszechne się stało i zdarzało mi się czytać na blogach o takich książkach. To po prostu chwytliwy temat, a książka ma zarabiać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wydaje mi się, żeby w tym przypadku wspomnieniowość książki nie jest wynikiem mody, książka - co zresztą widać po okładce :) - do najnowszych nie należy.

      Usuń
  3. Mnie się jego "Rachatłukum" wyjątkowo podobało. Mocna powieść, choć dla wielu momentami pornograficzna.
    "Powrót..." też mam w planach, podobno jest b. autobiograficzny.;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja właśnie z tych konserwatywnych, więc już wiem, za co na pewno się nie zabierać :P Zresztą chyba już mi starczy prozy Wolkersa.

      Usuń
  4. Brzmi bardzo kusząco, lubię powieści psychologiczne. Autora nie znam, ale pozycje z Klubu Interesującej Książki zazwyczaj nie zawodzą moich oczekiwań. Jeśli chodzi o doznania erotyczne, to są one udziałem większości z nas i są składową naszej ludzkiej natury, więc nie przeszkadzają mi one w literaturze. Ba, nie lubię wręcz przemilczeń :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam różne doświadczenia z Klubem Interesującej Książki, niektóre mnie zachwycają, innych nie doczytuję :)
      "Doznania erotyczne będące udziałem większości z nas" to nie do końca to samo co opisywane przez autora "dziwne przeżycia seksualne", nie wiem, ja takich nie miałam ;) Ale też nie ma tego dużo, więc już nie zrzędzę :P

      Usuń
    2. Z dziwnych, literackich zachowań seksualnych najbardziej w pamięci utkwiła mi postawa Lonsteina, jednego z bohaterów "Książki dla Manuela" autorstwa Cortázara. Ów jegomość, na co dzień pracownik prosektorium miał manię, żeby każdemu opowiadać o swojej nieprzerwanej potrzebie popełniania grzechu Onana. Najciekawsze jednak jest to, że Lonstein nie miał najmniejszej ochoty dzielić się swoimi słabostkami, ale uważał, że traktowanie masturbacji jako tematu tabu i przypisanie jej wyłącznie młodzieniaszkom jest jawną hipokryzją. Zatem w ramach walki z systemem o własnych doświadczeniach w tej materii rozpowiadał na prawo i lewo.

      A co do samej "dziwności", "odchyleń" i "wariactw" to ciekawie w tej materii wypowiedział się "Snerg" Wiśniewski za sprawą jednego z bohaterów powieści "Arka". W skrócie chodzi o to, że społeczne normy, wzorce "normalności" czy "dziwności", etc. są ustalane przez nas samych, przez większość - są one zatem subiektywne. Ludzi uznajemy za wariatów, gdy Ci nie działają po naszej myśli, gdy ich zachowanie odbiega znacznie od tego, którego po nich się spodziewamy. A ponieważ nikt nigdy nie będzie w pełni postępował tak, jak się od niego oczekuje to albo wszyscy jesteśmy wariatami, albo nie ma ich wcale :)

      Ha, trochę dużo literek mi się sypnęło. Również przestaję już zanudzać :P

      Usuń
    3. Ja zdecydowanie jestem za tym, że wszyscy jesteśmy wariatami :D

      Dziękuję za tak treściwe komentarze! To rzadkość :)

      Usuń