Lisa
Genova, Motyl
Wydawnictwo
Papierowy Księżyc
Na
okładce książki i jej pierwszych stronach (dziwna praktyka) można
przeczytać tyle zachwytów i mocnych słów, że strach bierze
sięgać: począwszy od wiele mówiącego sformułowania „światowy
bestseller“ (która książka teraz nie jest bestsellerem?), aż po bardzo już zobowiązujące
określenia: „jedna z najpiękniejszych i najbardziej poruszających
książek ostatnich lat“ czy nawet „dzieło czystego geniuszu“
(tu się ktoś jednak, ekhm, zagalopował). Zwykle tego typu
zapowiedzi zwiastują długie pasmo rozczarowań i bardziej
zniechęcają niż zapraszają do lektury. Tym razem jednak sam temat
wydał mi się na tyle ciekawy, że wart ryzyka: postanowiłam się
przekonać, na ile peany na cześć pani doktor neurologii są
zasłużone. I muszę przyznać – ciężko uwierzyć, że to
debiut, co więcej, powieść opublikowana na własny koszt!
Pięćdziesięcioletnia
Alice, ponadprzeciętnie inteligentna specjalistka w dziedzinie
lingwistyki, której życie kręci się wokół pracy naukowej,
wykładów, seminariów, opieki nad doktorantami, zaczyna mieć
kłopoty z pamięcią. Początkowo są to sporadyczne sytuacje, które
mi na przykład zdarzają się po kilka razy dziennie i u zwykłego
zjadacza chleba nie wywołałyby niepokoju: umykające słowo,
zgubienie wątku, powtarzanie się czy wiecznie ginące przedmioty. Wszyscy o czymś zapominają. Jednak dla kogoś, kto potrafi do
każdego zagadnienia ze swojej dziedziny na poczekaniu przywołać
obszerną bibliografię – tytuły, nazwiska, lata wydań
poszczególnych pozycji – takie braki są niezwykłe. Gdy Alice
gubi się w miejscu, które mija codziennie od lat i które zna jak
własną kieszeń, postanawia udać się wreszcie na wciąż
odkładaną wizytę u lekarza. I słyszy diagnozę: Alzheimer o
wczesnym początku.
Choroba
zastaje bohaterkę u szczytu kariery zawodowej i w pełni sił
fizycznych. Jej dzieci dopiero co dorosły, nie ma jeszcze wnuków.
Jak w takim momencie pogodzić się z wyrokiem?
Zmiany postępują bardzo szybko. Do tej pory nie do końca zdawałam
sobie sprawę, jak bardzo ta choroba wpływa na absolutnie każdą
dziedzinę życia: niemożliwe stają się nawet tak proste czynności
jak czytanie czy oglądanie filmów, bo każdy rozpoczęty wątek
natychmiast ginie w czeluściach pamięci.
Nie można samemu pójść pobiegać, bo to grozi zabłądzeniem. Z czasem można tylko siedzieć i patrzeć lub
wymienić parę zdań z jakąś nierozpoznaną osobą, bo skupienie
na rozmowie też robi się coraz trudniejsze.
Dramat
Alice polega na tym, że do tej pory intelekt był dla niej
wszystkim. Jej życie było w każdym calu poukładane, a praca
naukowa była jej wielką pasją. Kim była, jeśli nie wykładowcą
psychologii na Harvardzie? Świetnie pokazują to jej relacje z
najmłodszą córką, która zamiast studiów wybrała aktorstwo:
każda rozmowa kończy się kłótnią na ten temat, bo według Alice
studia to jedyny słuszny wybór i jedyna droga do szczęścia.
Widząc, jak ważna jest dla niej ta dziedzina życia, z ogromnym
współczuciem obserwowałam, jak jej świat stopniowo się rozpada,
a wykonywanie obowiązków staje się coraz trudniejsze. A
jednocześnie kobieta niemal do ostatnich stron zachowuje świadomość
tego, co się z nią dzieje, jak stopniowo wszystko traci i jak zasłona niepamięci oddziela ją od świata. Bardzo nie chce być zależna od
innych i boi się, że któregoś dnia będzie tylko ciężarem.
Przebieg
całej choroby poznajemy z perspektywy Alice, więc doskonale wiemy,
jak się czuje, co myśli, dlaczego Alzheimer tak ją przeraża,
widzimy też, jak powoli uczy się żyć z tą diagnozą. Sytuacja
zmusiła ją do przewartościowania wielu spraw i w pewnym sensie
można by nawet uznać chorobę za dar – Alice uczy się czerpać
przyjemność z całkiem nowych, niedostrzeganych do tej pory rzeczy,
drobiazgów dostępnych dla każdego niezależnie od IQ i wiedzy:
smaku lodów orzechowych, chłodnych fal oceanu obmywających ciało.
Paradoksalnie też to, co od większości ludzi ją oddala, zbliża
ją do najmłodszej, zupełnie dotąd nierozumianej córki.
Uczy się bardziej słuchać niż przyswajać informacje, uwrażliwia
się na emocje, zamiast zatrzymywać się na poziomie słów – i na tej płaszczyźnie dwie kobiety znajdują
wreszcie nić porozumienia, a Alice dostrzega, jak mądra w istocie
jest ta, której do tej pory nie doceniała. Momentami można było
odnieść wrażenie, że jest... szczęśliwa. W końcu znajduje też
odpowiedź na dręczące pytanie o własną tożsamość:
Nie
jestem wyłącznie tym, co mówię, tym, co robię, lub tym, co
pamiętam. Z całą pewnością jestem czymś znacznie więcej.
Jestem żoną, matką i przyjaciółką, a wkrótce też i babcią.
Nadal czuję, rozumiem i zasługuję na miłość oraz radość
płynącą z tych relacji. Wciąż jestem aktywnym uczestnikiem
społeczeństwa. Mój mózg nie pracuje już tak dobrze jak kiedyś,
jednak mam uszy, które zawsze bezwarunkowo wysłuchają, ramiona, w
które można się wypłakać oraz ręce, którymi przytulam innych
cierpiących na demencję.
Przestała
być wykładowcą, by zostać człowiekiem.
Bardzo
złożoną postacią jest też mąż Alice, John. Dłużej niż ona
opiera się diagnozie, nie chce przyjąć do wiadomości najgorszego,
co z jednej strony jest zrozumiałe, z drugiej – przykre. Nauka
jest też jego światem: do tej pory go dzielili, teraz zaczynają
się od siebie oddalać. Było mi strasznie smutno, gdy czytałam,
jak mająca coraz większe problemy Alice musi błagać męża, by
ten ostatni być może rok spędził razem z nią na zaplanowanym
wcześniej urlopie naukowym – jak to możliwe, że nie chciał wykorzystać prawdopodobnie ostatniej szansy, by być z żoną? Ich
relacja jest w tym okresie burzliwa i przechodzi wiele trudnych
momentów, jednak autorka w kilku scenach przekonuje nas, że
mężczyzna szczerze kocha żonę: po prostu przeżywa ból na swój
sposób, daleki od ideału. Dzięki temu jego postać wydała mi się
bardzo prawdziwa.
Momentami
styl jest pretensjonalny i sztucznie poetycki (jak choćby opis
kąpieli w oceanie), do tego słaba korekta (cudne konstrukcje
„wydaje się być“, „okazuje się być“, mnóstwo błędów
interpunkcyjnych i inne wspaniałości), jednak to nie jest w stanie
przysłonić ogromnego ładunku emocji, jakie niesie ze sobą lektura
Motyla. Ból, rozpacz, żal, ale też wola walki, siła, spokój,
zgoda na świat... Piękne relacje, piękne sceny, piękna walka
kobiety, która traci wszystko, ale równie wiele zyskuje: bo czy
można przecenić odnalezienie bratniej duszy w córce, z którą nie
udało się porozumieć przez dwadzieścia dwa lata? Czy nie
wspaniale jest odnaleźć z życiu nowy sens, nową radość?
Nie
ma szczęśliwego zakończenia w pełnym tego słowa znaczeniu, bo
nie może go być: nie da się wygrać z Alzheimerem, i to, co od
początku było nieuniknione, w końcu przychodzi – Alice nie
rozpoznaje nawet męża i dzieci. Ale mimo wszystko powieść niesie
ze sobą jeśli nie optymizm, to przynajmniej spokój i delikatną pociechę. Jest przy tym
do bólu prawdziwa, poruszająca i piękna. Może nie dzieło czystego
geniuszu, ale z pewnością powieść warta uwagi. Zdecydowanie
polecam.
Moja
ocena: 8/10.
brzmi zachęcająco, ale ja raczej nie mogę czytać o chorobach... bardzo je przeżywam i takie książki wpędzają mnie na bardzo długo w dołki...
OdpowiedzUsuńTa w sumie zostawia po sobie bardzo pozytywne wrażenie, nie jest przytłaczająca. Warto spróbować!
UsuńNic dodać, nic ująć. Pięknie napisane. Mogę jedynie dołączyć do Twoich zachwytów - książka zdecydowanie warta polecenia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :-)
Szczerze mówiąc nie spodziewałam się tego, ale książka rzeczywiście okazała się świetna. Bardzo miłe zaskoczenie!
UsuńPozdrawiam również :)
Nigdy nie kręciły mnie takie historie, ale wygląda na to, że autorka wykonała kawał dobrej roboty i nie zawsze wszystko musi kończyć się happy endem. Takie już jest to okrutne życie...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ja bardzo lubię, kiedy książka nie kończy się dobrze. Na dłużej we mnie zostaje...
UsuńBardzo ciekawa recenzja ;)
OdpowiedzUsuńMnie ta książka już intryguje od jakiegoś czasu i bardzo chciałabym ją poznać. Interesuje mnie ten temat i mam nadzieję, że będzie mi dane ją poznać ;))
Za mną też chodziła ta książka od dawna, wreszcie do niej dotarłam. Skoro interesuje Cię sam temat, tym bardziej polecam!
UsuńTakie książki o chorobach dołują mnie i jeszcze długo po przeczytaniu je przeżywam. Ale czasem trzeba sięgnąć i po taki temat, bo życie pisze różne scenariusze.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
mamy tak samo. Na mnie, niestety, źle one wpływają... zaczynam czuć lęki, że podobne sytuacje mi się przytrafią :(
UsuńPrzepiekna recenzja, obowiazkowo przeczytam :-).
OdpowiedzUsuńNie zawiedziesz się :)
Usuń"Motyl" otrzymał mocną i pozytywną opinię ze strony mojej mamy, która jest bardzo wybredna. Wiem, że Twoje recenzje są szczere i cieszę się, że książka przypadła Ci do gustu (pomijając kilka drobnostek).
OdpowiedzUsuńJa się bardzo czepiam, a książka naprawdę jest warta przeczytania :)
UsuńCiężka książka, skłaniająca do głębokiej refleksji. Obecnie nie mam ochoty na taki wstrząs, ale w przyszłości będę o nie pamiętać.
OdpowiedzUsuńOd dawna sobie obiecuję, że się za nią zabiorę:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Książka zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Autorka rewelacyjnie oddała emocje bohaterów, do tego stopnia, że czytanie historii Ali mnie bolało. Alzheimer to przerażająca choroba i nie dziwię się, że bohaterka wolała mieć raka.
OdpowiedzUsuńJa nie wiem, co bym wolała, ale z pewnością odczucia bohaterki są zrozumiałe i faktycznie świetnie przedstawione.
UsuńNiedawno przeczytałam piękną powieść będącą swego rodzaju studium choroby Alzheimera, i nie tylko, bo opowiada także o starości, przemijaniu oraz rodzinie, mianowicie "Stary król na wygnaniu" austriackiego pisarza Arno Geigera. POLECAM!
OdpowiedzUsuńWłaśnie Tata mi dziś polecił ten sam tytuł, więc za jakiś czas na pewno przeczytam :)
UsuńTa pozycja intryguje mnie już od dłuższego czasu. Pięknie piszesz o tej książce. pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJa też od dawna miałam ją na liście, wreszcie dorwałam i się bardzo cieszę :) Pozdrawiam również :)
UsuńOd niedawna jestem szczęśliwą posiadaczką tej książki:) już niedługo zabiorę się za jej lekturę:)
OdpowiedzUsuńJa upolowałam w mojej super bibliotece :)
Usuń