Św. Mikołaj przestał istnieć po raz drugi


Bernard Cornwell, Zimowy monarcha
Instytut Wydawniczy Erica

Kolejna osławiona na blogach książka, której fenomenu zupełnie nie pojmuję. Miałam kiedyś fazę na opowieści o królu Arturze, czytałam wszystko, co udało mi się znaleźć, i choć było to jakieś dziesięć lat temu, to jednak miałam wielką ochotę sięgnąć po chwaloną trylogię Cornwella. No i sięgnęłam.

Brytania, V wiek. Umiera król Uther, a prawowity następca tronu, Mordred, ma zaledwie kilka miesięcy. Radzie, która ma sprawować tymczasową władzę, nie udaje się utrzymać pokoju między królestwami: wszędzie szaleje wojna, którą Artur z całego serca pragnie zakończyć. Narratorem jest Derfel, początkowo chłopiec i prosty wojownik, wychowanek Merlina, który z czasem dorasta, zdobywa doświadczenie i zaszczyty; staje się też przyjacielem i wiernym sługą wspaniałego Artura.


Czego z pewnością nie można zarzucić Cornwellowi, to sztampowego potraktowania tematu. Wywrócił mi świat dziecięcych wyobrażeń (bo większość moich lektur i obejrzanych filmów to okres podstawówki i gimnazjum) do góry nogami, i to właśnie mi się nie spodobało. Opowieści o królu Arturze kochałam za to, jakimi je zapamiętałam: rycerze (Cornwell prostuje: wojownicy!) szlachetni i dzielni, postacie może wyidealizowane, ale to przecież przywilej baśni, wyraźny podział na dobro i zło, mądry i budzący respekt Merlin, wreszcie cała średniowieczna atmosfera. Autor zabrał mi to wszystko, proponując nowatorską wersję legendy, a w rezultacie tworząc całkiem przeciętną według mnie powieść historyczną, która niczym się nie wyróżnia na tle innych. Jasne, że zamiast mydlić sobie oczy cudownymi obrazami lepiej poznać prawdę – tyle że przekazów na temat tych postaci jest tak niewiele, że trudno mówić o jakichkolwiek pewnikach, wersja Cornwella jest więc tak samo wymyślona jak wszystkie inne, przy czym pozbawiona baśniowości i cudowności.

Jak wygląda świat Cornwella? Mamy silną, przebiegłą Ginewrę, która pragnie, by Artur koniecznie został królem i w której oczach „płonie okrucieństwo“. Mamy Artura, który owszem, jest dobry i mądry, ale też egoistyczny i (delikatnie mówiąc) przesadnie ambitny. Mamy Merlina, który przemierza całą Brytanię w poszukiwaniu trzynastu skarbów mających przywrócić panowanie dawnym bogom, i który jest niewątpliwie mądry, ale też zgryźliwy, złośliwy i zupełnie niedbający o dobro i zło: gdyby uznał, że wrogowie Artura lepiej przysłużą się jego celom, bez wahania by do nich dołączył. Morgana jest postacią poboczną i właściwie niemającą nic do powiedzenia. I wreszcie Lancelot – ukochany Lancelot :) – który w Zimowym monarsze z jednej strony „przypomina jadowitego węża“, a drugiej jest zadufanym w sobie bawidamkiem, lalusiem i tchórzem: nie walczy, a jedynie każe wszystkim sławić swoją odwagę i przywłaszcza sobie sukcesy innych. Może tacy bohaterowie są prawdziwsi, może przynajmniej bardziej prawdopodobni, ale powtarzam jeszcze raz: dla mnie opowieść o królu Arturze to baśń. Po co odbierać ludziom baśnie?

Magii w powieści praktycznie nie ma. Są uroki, sztuczki, przesądy, które z pewnością były brane na serio 1500 lat temu, są szaleńcy kontaktujący się z bogami, ale nic poza tym. Ani Merlin, ani nikt inny nie dokonuje na pięciuset pięćdziesięciu stronach niczego przekraczającego granice prawdopodobieństwa. Jest za to mnóstwo walk i polityki, kwestie sojuszów, jedności, prywatnych zatargów – coś, co mnie zwyczajnie nudzi. I stosunkowo dużo opisów.

Ciekawym wątkiem było ścieranie się pogaństwa z chrześcijaństwem: część bohaterów wierzy w jednego Boga, inni trwają przy starych wierzeniach i plują na wszystko, by pozbawić zło mocy. Nie był to jednak obraz na tyle pogłębiony, by stanowił solidny atut powieści; racje obu stron wydały mi się raczej potraktowane dość stereotypowo.

Największym plusem powieści – i tego autorowi nie odmówię – jest dbałość o prawdę historyczną. Cornwell umieszcza całą historię w V wieku i dostosowuje realia do tego, co było w tym czasie możliwe: nie ma więc rycerzy, tylko wojownicy, nie ma okrągłego stołu, nie ma imponujących murowanych zamków. Pojawiają się też ciekawostki, na przykład okazjonalne wzmianki na temat tego, w jaki sposób farbowano suknię na dany kolor, bardzo zgrabnie wplecione w narrację. Najbardziej zresztą podobało mi się kilkustronnicowe posłowie autora, w którym wyjaśnia on, jakie elementy legendy odrzucił jako nieprawdopodobne, a co wprowadził do powieści w ramach przywracania bardziej realistycznej wersji. To było naprawdę ciekawe, nie świadczy chyba jednak za dobrze o samej książce.

Ach, i na koniec jeszcze – powieści przydałaby się solidna korekta, bo osoba, która się tym w tej chwili zajmuje, nie ma bladego pojęcia o polszczyźnie. Setki błędów interpunkcyjnych, nagminne oddzielne zapisywanie „nie“ z imiesłowami przymiotnikowymi (nie zamieszkany itp.) – reforma nakazująca pisać je zawsze łącznie (poza bardzo nielicznymi wyjątkami) weszła w 1998 roku, to chyba dość czasu, by osoba odpowiedzialna za poprawność językową literatury zdążyła się zorientować?! No i literówki, z „pospolitym mszeniem“ na czele. Ech.

Jestem pewna, że książka może się podobać. Jeśli ktoś lubi świeże spojrzenie na znane wszystkim opowieści albo po prostu powieści historyczne, w których na pierwszy plan wysuwa się polityka, to proszę bardzo. Ja się czuję, jakby mnie czegoś pozbawiono, zwłaszcza że książka sama w sobie nie jest jakoś świetnie napisana. Dobrze, ale nic poza tym. I na pewno nie sięgnę po kolejne tomy.

Moja ocena: 4/10.

25 komentarzy:

  1. nie jestem fanką takich historii, jednak czasem mnie kuszą. tym razem tylko okładka przykuwa moją uwagę.

    OdpowiedzUsuń
  2. ja czytałem inne książki tego autora i mimo że znawcą i jakimś specjalnym fanem nie jestem to sama treść przypadła mi do gustu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pospolite mszenie - cudowne! Cornwella na razie nie tykam, nawet kijem, bo mnie do historycznych powieści w ogóle nie ciągnie, choć wiem, że akurat ten autor (i niejaka pani Gregory w podobnym stopniu) ma rzeszę entuzjastycznych wielbicieli. Na razie więc zadowolę się zazdrosnym zerkaniem na te wynoszące pod niebosa opinię (wszak to budujące, że ludzie się czymś potrafią tak entuzjazmować), a i z ciekawością na opinię, odosobnioną (chyba?), nieco krytyczną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja akurat powieści historyczne lubię, tym większe moje rozczarowanie. Panią Gregory czytałam w zeszłym roku, tzn. próbowałam, porzuciłam książkę gdzieś w 1/3.
      A opinia chyba rzeczywiście dość odosobniona :)

      Usuń
  4. Do wspomnianych i bezkrytycznych entuzjastów Cornwella (oraz wspomnianej przez Agnieszkę P. Gregory) zalicza się zdecydowanie moja skromna osoba. Co tu dużo mówić - uwielbiam ich książki, a Trylogia Arturiańska zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Rozumiem jednak, że każdemu podoba się co innego, choć nie ukrywam, że tak niska ocena trochę mnie dziwi.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest więcej książek, które wzbudzają powszechny zachwyt, a mnie bardzo rozczarowały - Gregory "Coś tam księżniczka" (nie doczytałam do końca, dlatego nie pamiętam tytułu ;)), "Dziewczyna z pomarańczami", "Coś pożyczonego"... Chciałam jeszcze spróbować Cherezińską, ale teraz to się boję, że skończy się tak samo :)

      Usuń
    2. Ja póki co z dorobku Cherezińskiej czytałam jedynie "Koronę śniegu i krwi" i bardzo mi się podobała, dlatego zamierzam sięgnąć po pozostałe jej książki. Tylko nie wiem, czy to dla Ciebie wiarygodna opinia, bo w ocenie Cornwella i Gregory znacznie się różnimy :)
      Co do Cornwella, spróbuj może "Pieśń Łuków" albo cykl "Wojny WIkingów" - są lepsze od Trylogii i znacznie więcej się w nich dzieje :)

      Usuń
  5. Serię już mam na swojej półce. Twoja recenzja "podgrzała atmosferę" i zachęciła mnie, żeby szybciej po książkę sięgnąć. Rzeczywiście dotąd widziałam same peany. Każdy jednak ma prawo do subiektywnych odczuć i opinii - i to w blogowaniu jest piękne. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się niezmiernie dziwię, że tak często mam odmienne zdanie, ale z drugiej strony gdyby książka wszystkim się podobała, to chyba coś by było nie tak :) Bardzo jestem ciekawa Twojej opinii.

      Usuń
  6. ja teraz mam manie nad serialem przygody merlina i mam jakies wyobrażenie na ten temat. CHyba nie chce sie zawieść i uznac ze mój wymyślony świat króla Artura jest inny niż ten w tej książce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie niestety tak się właśnie skończyło, na razie ciesz się serialem :)

      Usuń
  7. Ja z dorobku Cornwella akurat trylogię arturiańską lubię najbardziej. Chociaż osobiście wolę autorów polskich: Cherezińśką czy Wollnego. A czytaś ksiązki pani Duczmal? Myślę, że spodobały by Ci się :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli tę trylogię lubisz najbardziej, to tylko mnie upewnia, że nie powinnam zabierać się za inne jego książki ;) Za Cherezińską chciałam się zabrać, ale teraz mój zapał trochę opadł. A o Duczmal w ogóle nie słyszałam, rozejrzę się, dzięki :)

      Usuń
    2. Duczmalowa naprawdę dobra jest. No i jest historykiem z wykształcenia.
      Za Cherezińśką się weź ale zacznij może od sagi Półncna Droga bo Korona śniegu i krwi może Ci nie podpasować.

      Usuń
    3. Chwilę odpocznę od książek historycznych i się rozejrzę w bibliotece :) Ale dobrze że piszesz, bo pewnie bym chwyciła najgłośniejszą ostatnio "Koronę śniegu i krwi". I znów by się źle skończyło ;)

      Usuń
  8. Szkoda, że książka nie przypadła Ci do gustu, ja lubię powieści historyczne - ostatnio zakochałam się w prozie Llorensa :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja właśnie też lubię, tym większe moje rozczarowanie :)

      Usuń
  9. Powieściami o rycerzach nigdy się nie interesowałam i po tę książkę też nie sięgnę, zaufam Ci w jej ocenie, a poza tym nie zdzierżyłabym nie poprawnej polszczyzny. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Rozumiem twoje rozczarowanie. Obalanie mitów i wyobrażeń bywa rujnujące i szalenie przykre. I nie do końca jestem pewna, czy potrzebne. Czy gotowi jesteśmy na tę nową, brzydką wizję świata. Czasami tak bardzo potrzebujemy mitu (nawet, jeśli to tylko mit), że nie jesteśmy gotowi na ściąganie z piedestału naszych bohaterów. Pisałam kiedyś o sile przekonań (prawda czy mity) właśnie na ten temat i zawsze, kiedy o tym myślę przychodzi mi do głowy Żeglarz Jerzego Szaniawskiego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Największy żal mam o to, że ta jego wersja wcale nie jest wiele prawdziwsza - bo przecież o królu Arturze wiemy bardzo niewiele. Prawdziwsze są tylko szczegóły tła (te zamki, wojownicy zamiast rycerzy itd). Co innego, gdyby to była wersja udokumentowana, wtedy owszem, byłabym ciekawa, jak było naprawdę. Z drugiej strony rozumiem, że wielu osobom takie nowatorskie spojrzenie na legendę może się spodobać.
      A mity są potrzebne, to prawda.

      Usuń
  11. Czytałam całą trylogię zaraz po "Mgłach Avalonu" i na początku czułam się trochę oszołomiona tymi zmianami, tak znaczącymi, w legendzie. A potem kupiłam powieści bezkrytycznie, bo Cornwell pisze żywym językiem i potrafił mnie do siebie przekonać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie niestety nie przekonał. Za to "Mgły Avalonu" czytałam dawno i pamiętam do dziś, baaaaardzo mi się podobały i całkowicie odpowiadały moim nastoletnim gustom. Nie wiem, co bym powiedziała teraz :)

      Usuń
  12. i tak Cię podziwiam, że to ruszyłaś :P ja bym skapitulowała już po spojrzeniu na okładkę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) Staram się próbować różnych rzeczy, lubię powieści historyczne i próbuję walczyć z ocenianiem książek po okładkach (co robię nagminnie) - jednak tym razem nic bym nie straciła, dając sobie spokój ;) No, może tylko tyle, że wiem, o czym wszyscy mówią i nie mam pojęcia, czemu się zachwycają ;)

      Usuń