Jürgen
Thorwald, Stulecie chirurgów
Wydawnictwo
Literackie
Jürgen
Thorwald (1915-2006) był niemieckim pisarzem, dziennikarzem i
historykiem. Stulecie chirurgów to pierwsza część jego trylogii
poświęconej historii medycyny. Książka powstała na podstawie
notatek jego dziadka, Henry'ego Stevena Hartmanna, chirurga, który
16 października 1846 roku był naocznym świadkiem pierwszej
operacji pod narkozą. To on właśnie jest narratorem i z jego
punktu widzenia poznajemy przeszło sto lat fascynującej historii
pokonywania granic, jakie stawia człowiekowi natura.
Książka
jest podzielona na kilka części, które wyznaczają kolejne wielkie
etapy rozwoju chirurgii: wynalezienie znieczulenia, zrozumienie potrzeby czystości przez pierwszych lekarzy, rozwój aseptyki, dążenie w głąb ludzkiego ciała w
poszukiwaniu nieprzekraczalnych granic ingerencji chirurgicznej.
Opowieść zaczyna się jeszcze przed wynalezieniem narkozy, kiedy
cały medyczny świat trwał w przekonaniu, że operacja i ból są
ze sobą naturalnie i nierozerwalnie związane, a zabiegi ograniczano
do najprostszych i najbardziej koniecznych. Przez całe wieki
pokutował pogląd, że otwarcie jamy brzusznej musi się skończyć
śmiercią – nie było więc mowy o eksperymentach na organach
wewnętrznych. W kolejnych rozdziałach pokolenia lekarzy uczą się,
że możliwe jest usuwanie torbieli, kamieni z pęcherza moczowego,
że cesarskie cięcie nie musi oznaczać jedynie cienia szansy na
przeżycie dla dziecka i pewnej śmierci dla matki, że można usunąć
jedną nerkę, a nawet złośliwe guzy, by wreszcie dotrzeć do
serca, pokonać zabobonne przekonanie, że każde dotknięcie
serca powoduje śmierć, i zaszyć ranę w tym budzącym lęk,
pulsującym organie. Niesamowicie było śledzić kolejne małe i
wielkie kroki na drodze postępu, towarzyszyć lekarzom w ich
rozterkach i obawach, obserwować powoli, ale nieustannie zachodzące
zmiany, nowe odkrycia i możliwości człowieka.
Czytałam
tę książkę jak dobrą powieść, wciągnęła mnie już od pierwszych stron i były momenty, że naprawdę nie mogłam się
oderwać. Niewątpliwie przyczynił się do tego fakt, że Hartmann
podróżował po świecie i starał się być świadkiem wszędzie
tam, gdzie miały miejsce doniosłe odkrycia. Opowiada wszystko pełen
emocji, jego entuzjazm przeplata się z rozczarowaniem, jest radość i
wiara w człowieka, jest niecierpliwość i bezsilność, ale przede
wszystkim świadomość – choć czasem pojawiająca się zbyt późno
– że oto na jego oczach dzieją się niesamowite rzeczy, które
wywrócą znany mu świat do góry nogami. W wielu ważnych momentach
stosuje czas teraźniejszy, umiejętnie operuje pytaniami i
dynamicznie prowadzi narrację: można się czuć tak, jakby się
było w centrum wydarzeń.
Co
jeszcze sprawia, że książka jest tak fascynująca? Mamy tu
bardziej imponującą galerię najróżniejszych postaci niż w
najlepszej powieści, a do tego wszystkie prawdziwe. Są
dziwacy-oszołomi, którzy noszą w sobie ciągły niepokój i odwagę stawiania pytań – zwykle nieśmiali, niepozorni, pochodzący z
prowincji, nawet niekoniecznie genialni, ale otwarci, wytrwali,
myślący: to im medycyna zawdzięcza najwięcej. Ryzykują wszystko
– czasem nawet życie – i podejmują się operacji, którym
sprzeciwia się cały medyczny świat, wbrew wątpliwościom, głosom
uznanych lekarzy, wbrew wszelkim dotychczasowym doświadczeniom. Są
też inni, umiejący walczyć o swoje i cudze, pnący się po trupach
do góry, pławiący się w sławie i zapominający przy tym
wszystkim o człowieku. Są wierne i kochające żony, które starają
się wspierać swych mężów-naukowców i wierzą w nich
bezgranicznie; są też takie, które czują się rozczarowane i złe,
bo nie tak wyobrażały sobie wspólne życie z lekarzem. Są
przepiękne historie miłosne pozbawione tandetnych dialogów, są
zdesperowani pacjenci, gotowi na wszystko – oni są równie istotną
częścią opowieści, bo, jak zauważa narrator, oni swymi cierpieniami i wolą życia
umożliwili postęp medycyny.
Historie
pojedynczych ludzi poruszają: stary, surowy lekarz, który przez
całe lata bez najmniejszych oznak uczuć dokonywał operacji na
nieznieczulonych pacjentach, przekonany, że ból jest nieodłączną
częścią chirurgii – płacze, gdy obserwuje pierwszą operację
pod narkozą. Matka, która bez wahania błaga o wycięcie olbrzymiej
torbieli bez znieczulenia (bo o znieczuleniu jeszcze nikt nie
słyszał), bo ma pięcioro dzieci. Jeszcze za wcześnie jej
umierać. Lekarz, który się zgadza na to wycięcie, choć
autorytety mówią: Nigdy nie uda się wyciąć wewnętrznych
guzów, obojętne, na macicy, wątrobie, śledzionie czy kiszkach. Tu
Bóg postawił przed chirurgiem granicę. Kto tę granicę
przekroczy, postąpi jak morderca..., który ma świadomość: Jeśli ci umrze pod nożem, każdy sąd skaże cię jako
mordercę, bo my, autorytety, przepowiedzieliśmy pewną śmierć
przy takich operacjach, natomiast wie, że jeśli przepisze
bezużyteczne leki i rozłoży ręce, nadal będą go darzyć
szacunkiem i uważać za najlepszego lekarza w okolicy – ale
próbuje. Studenci, świadkowie historycznych chwil, którzy nie
pojmują, co widzą, i wyśmiewają nieśmiałych pionierów przy pierwszym potknięciu. Kobieta, która z miłości do męża rezygnuje
ze swojego ostatniego największego pragnienia, choć wie, że czasu
ma coraz mniej. Wreszcie sam narrator, który po tylu niesamowitych
doświadczeniach, jak mało kto świadomy dokonującego się postępu,
miota się w rozpaczy, gdy medycyna okazuje się bezsilna wobec
choroby jego żony, do końca chcąc wierzyc, że i tutaj chirurdzy
przekroczą dotychczas nakreślone granice. Ta książka – historia
medycyny – dostarczyła mi więcej wzruszeń niż zdecydowana
większość powieści, które ostatnio czytałam. A także innych
emocji, na przykład totalnego niezrozumienia, gdy jeden z lekarzy marzących o
bogactwie zazdrośnie chroni sekretu nazwy środka znieczulającego,
gdy na całym świecie cierpią miliony ludzi!
Bardzo
wiele się dowiedziałam ze Stulecia chirurgów, poznałam zarówno
fakty, jak i mentalność ówczesnych ludzi, beznadzieję skazanych
na powolną śmierć lub ogromne cierpienia operacji bez znieczulenia. Podczas lektury stale towarzyszyły mi myśli o tym, jak
przez wieki zmienić się musiało pojęcie bólu: według Hartmanna
zabieg przeprowadzany pod narkozą zupełnie niwelował ten problem,
podczas gdy dzisiaj jeszcze wiele dni po operacji można brać leki
przeciwbólowe, bo przecież "cierpimy", a ja osobiście siedząc na fotelu dentystycznym
reaguję na jakiekolwiek dyskomfort. Bardzo mnie zdziwiło, że
tuż po odkryciu narkozy zaczęto stosować ją przy porodach (połowa
XIX wieku!!). Już wtedy pojawiły się głosy sprzeciwu i poglądy,
że "to normalne, że poród boli", natomiast jeden z lekarzy skomentował to słowami: To nie
zahamuje postępu. Cóż, w Polsce poród ze znieczuleniem nadal
uważany jest za fanaberię i zbytek rozhisteryzowanych rodzących ;)
Bardzo mnie też zaskoczyło, że paradoksalnie najdłużej walczono
o to, co najprostsze i najtańsze – mycie rąk i sprzętów.
Wydawałoby się, że wystarczy rzucić tylko taki pomysł, i
znajdzie on wielu zwolenników – taki eksperyment nic przecież nie
kosztuje, nikomu nie może zaszkodzić. Tymczasem lekarze i
pielęgniarki w Stanach i prawie całej Europie przez dziesięciolecia
wyśmiewali teorię małych żyjątek wywołujących ropienie i
zapalenia i bojkotowali "idiotyczny" pomysł zachowywania
czystości w szpitalach; musiało dojrzeć kolejne pokolenie medyków, by
zapach ropy rzeczywiście przestał się każdemu kojarzyć z
naturalnym procesem towarzyszącym operacji. I ciekawostka: nawet ten, który rozwinął pierwszą metodę aseptyki, dopiero po
długich eksperymentach pomyślał, że należałoby wymienić
położnicom także zaropiałą i zakrwawioną po poprzedniczkach
pościel!
Książka
jest rewelacyjna. Fascynująca, wciągająca, pełna ciekawych
historii i ciekawych ludzi. Autorowi fantastycznie udało się oddać
klimat epoki, rozterki i nadzieje towarzyszące pierwszym odkryciom i
pierwszym rozczarowaniom: świadkom odkrycia narkozy wydawało się,
że teraz świat stoi przed chirurgią otworem, ale już za chwilę
mieli się przekonać, jak daleka jeszcze przed nimi droga, jak wiele
trudu kosztuje wprowadzenie każdej zmiany. A jednak całość ma
niesamowitą wymowę: oto człowiekowi udaje się dotrzeć do serca i
przekroczyć najświętszą granicę; powoli, mozolnie, ale
nieustannie prze do przodu. I przecież cały czas szuka nowych
nieprzekraczalnych (jak długo?) granic.
Moja
ocena: 9/10.
P.S. Wrażliwych uspokajam – jest oczywiście trochę nieprzyjemnych
szczegółów, ale nie miałam problemów z czytaniem, a odwracam
głowę, kiedy pobierają mi krew ;) Co więcej, zwykle przy lekturze
coś jadłam. Więc jeśli z powodu morza krwi mielibyście nie
sięgnąć po tę książkę, zachęcam, spróbujcie :)
Twoja recenzja zrobiła na mnie niemałe wrażenie. W dzisiejszych czasach naprawdę nie doceniamy tego postępu, jaki dzieje się w medycynie. Przecież my do dentysty nie pójdziemy już bez znieczulenia! A te wszystkie złamania, zwichnięcia, ból głowy -znieczulamy się praktycznie co chwila, ale gdy się pomyśli o tych wszystkich operacjach, które trzeba było wykonać bez tych środków...zgroza przejmuje
OdpowiedzUsuńNo ja na fotel bez znieczulenia nie siadam ;) Ile to kosztuje wyrzeczeń, że np. w ciąży niemożna się faszerować Nurofenem - tak się przyzwyczajamy do życia bez bólu, że każdy dyskomfort urasta do rangi problemu. Taka lektura daje do myślenia.
UsuńZ wypiekami na twarzy przeczytałam Twoją recenzję. Koniecznie muszę przeczytać tę książkę! Oglądałam ostatnio serial BBC "Londyński szpital", który bardzo realistycznie opisuje realia początków XX pod kątem medycyny właśnie: zdobyczy, osiągnięć, sukcesów i porażek. Duży nacisk położono m.in. na kwestię znieczulenia, znalezienia odpowiednich środków, dawek, itp. Fascynujący obraz! Książka przez Ciebie polecana byłaby idealnym uzupełnieniem:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Ooo, ja za to chętnie obejrzę serial :)
UsuńPoruszające. Temat ciężki, ale potrzebny. Czasy, gdy tak operowano już dawno za nami, ale wcale nie jest to odległa historia. Cudowna ksiązka, na pewno przeczytam.
OdpowiedzUsuńPolecam, myślę, że się nie zawiedziesz. Rzadko chyba spotyka się książki mówiące o historii w tak ciekawy sposób.
UsuńŚwietna recenzja. A Thorwald to jeden z moich ulubionych autorów. Czytałam kilka jego książek i właściwie każda jest doskonała. Co do nieprzyjemnych opisów to mnie w drugiej części poruszała historia psa, tak mi było go żal, że miałam ochotę udusić tego lekarza.
OdpowiedzUsuńDruga część już stoi na półce, niedługo się pewnie zabiorę. Cieszę się, że pozostałe są równie dobre :)
UsuńZapomniałam uprzedzić wrażliwych miłośników zwierząt, że kilkakrotnie opisywane są doświadczenia na psach...
Ksiazki Thorwalda mnie fascynuja, uwielbiam jezyk, ktorym sie posluguje. Mam prawie wszystkie ksiazki tego autora, tylko jedna przeczytalam (Krew krolow), a reszte dawkuje sobie po kawalku od czasu do czasu. Musze wreszcie sie zabrac i przeczytac w calosci, tylko nie wiem, od ktorej zaczac, bo wszystkie wydaja mi sie fascynujace.
OdpowiedzUsuńMoże od tej właśnie :)
UsuńCzytałam już gdzieś recenzję tej książki, ale u Ciebie jest w niej tyle pasji i zachwytu, że aż prowokuje do sięgnięcia po tę książkę, którą jak piszesz czyta się lepiej niż nie jedną powieść.
OdpowiedzUsuńPewnie czytałaś u Zacofanego w Lekturze, bo od niego ściągnęłam inspirację :)
UsuńCierpienie podczas operacji bez znieczulenia, to musiało być straszne!
OdpowiedzUsuńChyba też jej poszukam :)
OdpowiedzUsuńNiesamowita recenzja - dawno nie czułam się tak zachęcona do sięgnięcia po książkę, jak teraz. Wszystko mnie w niej ciekawi...:)
OdpowiedzUsuńJoanno,
Usuńkarkam,
mam nadzieję, że się nie rozczarujecie :) Tylko jeśli będziecie miały możliwość, polecam nowsze wydanie, to ma duże strony, mały druk i jest klejone - szybko się rozpada.
Nie wyobrażałam sobie tego, jak wyglądała dawna medycyna. Straszne. Czytałam tę książkę w mękach (mimo, iż fascynująca) :)
OdpowiedzUsuń