Sylvain Clément, Matka. Opowieść o cudzie
Wydawnictwo Promic
Sylvain Clément jest profesorem filozofii, mężem i ojcem trojga dzieci. Matka. Opowieść o cudzie to jego literacki debiut. Trzeba dodać, że debiut bardzo udany. To w zasadzie opowiadanie, może nawet przypowieść: zaledwie dziewięćdziesiąt niewielkich stron zadrukowanych sporą czcionką. Historia mogłaby się wydarzyć wszędzie – na tylej okładce czytamy: Nazywa się Paul i mieszka gdzieś na zapadłej wsi. Równie dobrze może to być małem iasteczko albo metropolia. Nieważne. Jest przełom XIX i XX wieku, ale gdyby nie dwie daty pojawiające się w tekście, mogłoby to być równie dobrze dzisiaj. Bohaterów jest tylko kilku, w tym dwóch noszących konkretne imiona – wszystko to czyni z tej opowieści historię bardzo uniwersalną.
Paul mieszka z ciężko chorą matką i opiekuje się nią, rankami pracując jako dekarz, a resztę dnia spędzając na pracach domowych i pielęgniarskich. Zostali sami, bo starszy brat dawno temu wyjechał z wioski w poszukiwaniu lepszego życia, wbrew woli rodziców, zostawiając ich samym sobie. Początkowo nie chcą go znać, z czasem jednak – gdy dostrzegają, jakim szacunkiem wśród sąsiadów cieszy się Antoine – idealizują go, pogrążając młodszego syna, bo jak wygrać z wyobrażeniem? Paula nikt nie pytał, co by chciał robić, wszystkie jego możliwości zostały przekreślone, gdy brat opuścił rodzinę: a kiedyś miał marzenia, zainteresowania, cieszył sie życiem. Teraz obydwoje żyją bardzo biednie, ale przede wszystkim nieszczęśliwie. Matka żywi do syna nieprawdopodobną nienawiść, obwinia go o wszystko, nieustannie rani: słowami, gestami, swoją pogardą i niechęcią. Paul w końcu nie wytrzymuje: stara się jak może, a każdego dnia zbiera nowe razy od tej, która powinna go bezwarunkowo kochać. Wściekły, zrozpaczony, obolały – ucieka przed siebie, byle dalej, byle się uwolnić.
Autor rewelacyjnie przedstawił emocje Paula, zwłaszcza w tym pierwszym okresie, sprzed ucieczki. Pokazuje wykrzywione relacje, okaleczone serca, w oszczędnych słowach buduje prawdopodobną historię i przekonujące postacie: starszego brata, który, nie znajdując zrozumienia i akceptacji, odcina się od przeszłości, zgorzkniałych rodziców traktujących dzieci jak swoją własność, wreszcie chłopaka, któremu wszystko zostało narzucone, który wiecznie krzywdzony, żyje w złości i żalu – słusznym, ale niszczącym bardziej jego niż innych. Mimo że historia opowiada o tytułowym cudzie, a więc po ludzku jest niepojęta i nieprawdopodobna, została naprawdę dobrze i dość szczegółowo przedstawiona: towarzyszymy głównemu bohaterowi na kolejnych etapach jego wewnętrznej przemiany i jesteśmy świadkami burzy emocji, jaka przez niego przechodzi. Clément nie idealizuje, pokazuje walkę, pokonywanie siebie, nie usuwa spod nóg wszystkich przeszkód – wydarzył się cud, ale życie pozostało życiem.
Narracja jest prowadzona dwutorowo, bieżące wydarzenia przeplatają się ze wspomnieniami. Jeśli będziemy czytać w słabym świetle, możne nam umknąć ciekawy szczegół: paragrafy dotyczące przeszłości są zapisane nieco jaśniejszą czcionką. Pierwszy raz spotkałam się z takim zabiegiem, nie wiem, czy to pomysł autora, w każdym razie czyta się to rewelacyjnie: od razu wiadomo, kiedy przenosimy się wstecz, wspomnienia wydają się bledsze – naprawdę świetne rozwiązanie.
Książka jest wzruszająca, pełna emocji, dająca nadzieję. Z jednej strony opowiada o tym, jak bardzo można złamać drugiego człowieka, jak można – choćby samymi słowami – zniszczyć mu życie, przekreślić szczęście. Z drugiej strony jednak pokazał, że szczęście i wolność nosimy w sobie i możemy je odnaleźć niezależnie od okoliczności, w jakich przyszło nam żyć. Tutaj, jak w baśni, dobro zwycieża, trud ma sens, a serce – nawet z kamienia – można skruszyć. Żadna rana nie jest zbyt głęboka, by nie można jej było zasklepić, a każde cierpienie można znieść, jeśli wcześniej odkryje się Cierpiącego Człowieka z krzyża.
Moja ocena: 8/10.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu Promic.
Tematyka piękna. A co do technicznego szczegółu ze zmianą czcionki, to rewelacja. Pamiętam, gdy czytałam "Dom Róży", a z drugiej strony było drugie opowiadanie. Nie wiedziałam, od którego zacząć. Też miałam niespodziankę. A wydawałoby się, że z książką - od strony technicznej - już więcej nie da się poeksperymentować.
OdpowiedzUsuńTo prawda, bardzo jestem ciekawa, czy to był pomysł autora. Żeby tylko teraz nie zaczęli masowo tego małpować, bo z ciekawostki stanie się oczywistością i straci na wartości.
UsuńMnie także interesuje tematyka wpływu rodziców szantażujących emocjonalnie, tłamszących, krzywdzących swoje dorosłe już dzieci, z jednej strony przeraża, wzburza, a z drugiej ciekawi. I zawsze jest jakaś nadzieja, że zdarzy się cud, że ktoś przejrzy na oczy, jeśli nie rodzic, to dziecko. Chętnie przeczytam
OdpowiedzUsuńMogę Ci następnym razem pożyczyć :)
UsuńOk :) chętnie skorzystam kiedyś
Usuństrasznie realistyczna - po książkach o tematyce wojennej zrezygnowałam z takich lektur - to nie dla mnie :)
OdpowiedzUsuńHmmm, chyba nie takie "realistyczna" miałam na myśli. Ona nie jest drastyczna, tylko prawdopodobna, dobrze opisuje emocje i postawy bohaterów, ich działania są uzasadnione i nie biorą się znikąd. To cecha każdej dobrej powieści i zdecydowanie zaleta :)
UsuńZaciekawiłaś mnie. Chętnie sięgnęłabym po tę książkę:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Interesująca książka. Chętnie przeczytam. Zwłaszcza, że Paul trochę przypomina mi mnie samą... A co do zastosowania innego odcienia tekstu do konkretnego wątku, już się kiedyś spotkałam z podobnym zabiegiem w książce, którą czytałam jeszcze w podstawówce - "Nie kończąca się historia". Dwa główne wątki były opisywany dwoma różnymi kolorami czcionki. Fajne. Łatwiej było się połapać w fabule. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńLudzie starzy, zdani na opiekę innych często tak mają, że źle odnoszą się do dziecka, które zajmuje się nimi na stałe, a idealizują pozostałe, które incydentalnie poświęca im odrobinę swojego czasu i uwagi.Zjawisko często spotykane w życiu (a przynajmniej ja słyszałam od znajomych o takich postawach ich rodziców na tyle często, że mogę uważać to za regułę), a w literaturze nie poświęcono mu dotychczas wiele uwagi. A chętnie o tym poczytam, dobrze, że o niej napisałaś, bo gdyby nie to, pewnie bym o niej nie usłyszała, nie jest chyba zbytnio reklamowana.
OdpowiedzUsuńTo prawda, chociaż w sumie trudno się dziwić: zawsze to, co mamy blisko, wydaje się nam gorsze, bo na co dzień znacznie łatwiej zauważa się wady i słabości. Jak się kogoś widzi od święta, można zacisnąć zęby i przetrzymać.
UsuńCiekawy zabieg z tymi czcionkami. Tematyk książki też interesująca, ale w tym momencie mam ochotę na jakieś lekkie czytadło :)
OdpowiedzUsuńTo niestety nie mam propozycji :)
UsuńŚwietna recenzja, porównałaś utwór do baśnie, z pewnością - bardzo trafnie:)
OdpowiedzUsuńzapraszam na wymiankę książkową, którą organizuje
OdpowiedzUsuńZaciekawiłaś mnie tą recenzją.
OdpowiedzUsuń