Bohumil Hrabal, Życie bez
smokingu
Wydawnictwo Czuły barbarzyńca
Nie bardzo wiem, o co chodzi z
czeskimi filmami. Oglądałam w życiu chyba trzy i wszystkie trzy
bardzo mi się podobały – były mądre, ciepłe, klimatyczne i
tchnęły jakimś takim naturalnym optymizmem, dobrocią... nie wiem,
jak to ująć. Tak więc pod tym względem spotkania z sąsiadami
zaliczam jak najbardziej na plus. Z twórczością literacką
natomiast miałam na razie niewiele do czynienia i postanowiłam to
nadrobić. Wybór dość oczywisty – padło na Hrabala, jedną z
ikon czeskiej literatury.
Urodził się w 1914 roku w Brnie
na Morawach. Był bardzo problematycznym uczniem, ale po powtórzeniu
pierwszej i czwartej klasy udało mu się wreszcie ukończyć
gimnazjum, a nawet rozpocząć studia prawnicze (i skończyć je jako
doktor!). Czeski był jego zmorą, on sam był zmorą nauczycieli, i
dopiero gdy miał 20 lat, nastąpił przełom – Hrabal odkrył dla siebie literaturę i zaczął pochłaniać klasyków.
Niedługo potem zabrał się za pisanie.
Inspiracje do swoich opowiadań
czerpał z własnego życia (tak było choćby w przypadku słynnych
Pociągów pod specjalnym nadzorem czy Zbyt głośnej samotności),
więcej nawet – jego życie i twórczość przenikały się
nawzajem. Życie bez smokingu to wyraźnie autobiograficzne teksty,
choć zachowują literacką formę. Pojawia się w nich stryj
Pepin, który mieszkał z Hrabalami, oraz przyjaciel Bohumila,
Vladimir; opowiadanie Życie bez smokingu to wspomnienie szkolnych
perypetii pisarza; w ostatnim tekście, Dlaczego piszę?, autor
dokładnie opisuje swoje literackie przebudzenie, wymienia ważnych
dla siebie autorów, wyjawia, czym jest dla niego pisanie i jak
kształtował się jego warsztat.
W zbiorze Hrabala odnalazłam
dokładnie to, co urzekło mnie w czeskich filmach: ciepło,
serdeczność, delikatną ironię, specyficzny klimat bliskości i
pozytywnego podejścia do życia. Wszystko, o czym pisze autor,
wydaje się dobrze znane, swojskie, sympatyczne. Niemałą rolę
odgrywają tutaj powracające u czeskiego pisarza knajpy – miejsca
spotkań ze znajomymi i nieznajomymi, miejsca rozmów i snucia
opowieści. Z przymrużeniem oka i dystansem do świata. Bardzo
podoba mi się, jak Hrabal potrafi dostrzec jakiś drobny aspekt
całkiem zwyczajnej sytuacji i rozbudować go do rozmiarów
niesamowitego przeżycia (tak było w tekście Urlop, gdzie
przejażdżka wyciągiem krzesełkowym zmienia się w "erotyczną
grę ludzkich spojrzeń"). Czasem rozkłada takie sytuacje na
czynniki pierwsze i obudowuje quasi-filozoficzną refleksją, innym
razem wręcz przeciwnie – mówi maksymalnie prosto i krótko. Język
jest plastyczny i pełen metafor, a jednocześnie nie traci na
komunikatywności: cały czas brzmi jak pogawędka z kumplem nad
kuflem piwa. Męczyła mnie tylko jedna rzecz: długie (delikatnie
mówiąc) zdania – ciągnące się przez stronę, dwie, trzy...
pięć... Moje czytanie polega zwykle na wykradaniu rzeczywistości
pojedynczych chwil i ciągłym odrywaniu się od lektury, a w tym
przypadku było to prawie niemożliwe. Jeśli wszystkie teksty
Hrabala tak wyglądają, to już wiem, że do książki mogę
zasiadać tylko wieczorem, kiedy wokół jest już cisza i spokój.
To był według mnie duży minus (zwłaszcza, że ostatnio czytałam
trochę książek złożonych z potoków słów oddzielonych
przecinkami i nie dość, że męczące, to już nawet mało
oryginalne). Ale do czeskiej literatury jeszcze na pewno wrócę.
Moja ocena: 6/10 (za te długie
zdania).
I pamiętajmy o Hrabalu, kiedy
będziemy płakać nad tą dzisiejszą młodzieżą, która nic nie
czyta!
Póki co mój jedyny kontakt z czeską literaturą była książka Petra Sabacha, która bardzo mi się spodobała. Dlatego mam zamiar odkryć co nieco czeską literaturę :)
OdpowiedzUsuńNie miałam jeszcze do czynienia z czeską literaturą, ale Ty zachęcasz tak dobitnie, że wkrótce pewnie to się zmieni:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Nigdy nic jeszcze nie czytałam z literatury czeskiej. Tę jedyną książkę będę mieć na uwadze.
OdpowiedzUsuńhmmm... nie przepadam za tak długimi zdaniami... przez to raczej do lektury mnie nie przyciąga zbytnio... nie lubię się męczyć, kiedy czytam
OdpowiedzUsuńPolecam "Zbyt głośną samotność" Hrabala! Tam, oprócz tego ciepła, bliskości i delikatnej ironii, o której piszesz, jest jeszcze smutek - ale też piękny!
OdpowiedzUsuńPoszukam, poczytam, dzięki :)
UsuńKocham czeską prozę, Hrabala szczególnie. :)
OdpowiedzUsuńp.s.Długaśne zdania mi nie przeszkadzają absolutnie, bo sama mam tendencję do wyrażania się w takowych... ;)
Pozdrawiam :)
Za czeskimi filmami ciągnie się tytuł "ichniejszej" komedii "Nikt nic nie wie" i opery mydlane epoki socjalizmu w rodzaju "Kobieta za ladą" i "Szpital na skraju miasta" ... ale co do literatury, to myślę że na świecie chyba jest bardziej znana niż nasza :-). Z Hrabala z czystym sumieniem polecam "Obsługiwałem angielskiego króla" i oczywiście klasykę Capka "Przygody dzielnego wojaka Szwejka", "Inwazję jaszczurów" czy trylogię "Hordubal - Meteor - Zwyczajne życie", choć tę ostatnią nie dla tych, którzy nie lubią się męczyć przy czytaniu :-).
OdpowiedzUsuńDzięki za oświecenie :)
UsuńChciałam się zabrać za "Obsługiwałem angielskiego króla". Do "Przygód..." podchodziłam chyba w liceum, ale chyba nie ten czas.
W wolnej chwili zapraszam do zabawy, w której pozwoliłam sobie Ciebie otagować :)
OdpowiedzUsuńhttp://kacikzksiazka.blogspot.com/2012/05/blogerskie-szalenstwo-ostatnich-tygodni.html#more
Ja bardzo lubię i czeski film, i czeską literaturę. I czeskie piwo. A także Czechy w ogóle - masa świetnych zakątków dla ciekawych świata. O "Życiu bez smokingu" słyszałam, ale nie udało mi się tej książki jeszcze dostać. Z chęcią przeczytam.
OdpowiedzUsuńPiwa nie piłam ;)
Usuńotagowałam cie, info na moim blogu ;)
OdpowiedzUsuńChyba jednak nie dla mnie.
OdpowiedzUsuńWłaśnie mi uświadomiłaś, że w ogóle nie znam czeskiej literatury. :) Chętnie to zmienię. Chętnie sięgnę po tę książkę i sama wyrobię sobie o niej opinię. :) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńTak zawsze najlepiej :) Właśnie się o tym przekonałam czytając "Dziewczynę z pomarańczami".
UsuńPozdrawiam również.
Z czeskim filmem chodzi o to, że Ci którzy nie wiedzą o co chodzi - nie wiedzą, bo nie wiedzą. Ci którzy wiedzą o co chodzi - dziwią się, że nie wiedzą ci, którzy nie wiedzą, zastanawiając się jednocześnie, o co chodzi tym, którzy nie wiedzą ze zwykłej niewiedzy. Ostatecznie nikt nie wie, o co chodzi, a chodzi przecież - tylko i wyłącznie, i wciąż niezmiennie - o sztukę i przyjemność czytania. Przewinął mi się ostatnio przez ręce Hrabal, ale tym razem się jeszcze na niego nie zdecydowałem - w przyszłości pewnie sięgnę po któryś z jego utworów;)
OdpowiedzUsuńNo i wszystko jasne :)
UsuńMi niestety Hrabal nie podchodzi... czytałam "Wesela w domu" i kompletnie to do mnie nie przemawiało...
OdpowiedzUsuńAleż Książkozaurze! Te długie zdania to właśnie esencja hrabalskości :) I one są moim zdaniem w tym wszystkim najcudowniejsze, po prostu widać, że pisał to na jednym wdechu, tak jak Kerouac, kiedy wkręcał w maszynę od razu całą rolkę papieru, by mu nic nie przerywało swobodnego strumienia myśli... Dzięki temu można poczuć się prawie jakby się siedziało z nim w tej knajpie nad kufelkiem pilznera i słuchało jego niekończącej się gawędy. Ja zresztą z tym sympatyzuję również dlatego, że podobnie anya.es sama mam skłonność do wyrażania się tasiemcowo - w szkole nauczyciele pocili się nad moimi wypracowaniami :)
OdpowiedzUsuńJeśli jednak nie dasz się przekonać, to może Ci być z Hrabalem ciężko, bo on tak zawsze. Jest jedna jego książka - "Lekcje tańca dla starszych i zaawansowanych", monolog stryja Pepina - która jest jednym ogromnym zdaniem. Pozdrawiam!
To nie tak, że się nie dam przekonać, nie mam nic do długich zdań - tylko na przyszłość już wiem, że po Hrabala muszę sięgać dopiero jak synek śpi, a ja mam spokój i ciszę :)
UsuńMi też nauczyciele wstawiali kropki zamiast przecinków, co dla mnie było niezrozumiałe, bo nie lubię krótkich zdań.