Richard Green, Top modelka. W sidłach kariery.
Richard Greene to chorwacki teolog i dziennikarz, nauczyciel w liceum. Top modelka jest jego pierwszą i chyba na razie jedyną powieścią.
Na wstępie warto zaznaczyć, że oryginalny tytuł powieści brzmi Put ljubavi, czyli mniej więcej Droga miłości. Nie wiem, kto wymyślił jego polską wersję – tłumacz? redaktor? – ale zakrawa to na tani chwyt marketingowy i mija się z przesłaniem książki. Wbrew temu, co obiecuje nam okładka, w książce nie ma żadnej top modelki. Nikt tego nie zauważył? Czytając recenzje na blogach i portalach książkowych zastanawiałam się, czy na pewno trzymam w ręce ten sam tekst.
Głównym bohaterem jest Jacob, fotograf modelek, mężczyzna niedojrzały, egoistyczny i prymitywny, choć świetny w swoim fachu. Gdy poznaje Sarę, od razu zauważa, że jest inna niż znane mu do tej pory płytkie i łatwe dziewczyny, i zakochuje się bez pamięci. Ona jednak nie akceptuje pasji partnera, gdyż fotografowanie oznacza dla niej przedmiotowe traktowanie kobiet. Nie może tego znieść i stawia Jacobowi ultimatum: albo praca dla „Vogue'a”, albo ona.
Wbrew temu, co sugeruje okładka i czego możemy się dowiedzieć z większości recenzji, Sara nie jest uznaną modelką robiącą wielką karierę. Jest wyjątkowo piękną kobietą, ale swoją urodę uważa za przekleństwo, a praca modelki jest sprzeczna z wyznawanymi przez nią wartościami. To prawda, bierze udział w dwóch sesjach zdjęciowych – jednak za każdym razem robi to wyłącznie dla ukochanego Jacoba i za każdym razem pod warunkiem, że ten zrezygnuje z pracy, a ona nigdy więcej nie będzie musiała pozować. Niektórym to chyba umknęło.
W pierwszej części książki wraz z bohaterami poruszamy się w świecie mody, jednak nie sądzę, żeby to był główny obiekt zainteresowania autora. Ważniejsza była ogólna atmosfera hedonizmu, w jakiej obracał się Jacob, jego płytkie postrzeganie kobiet, brak jakichkolwiek ludzkich uczuć, podejście do życia w stylu „wszystko mi się należy”. Oczywiście mamy w książce kilka ujęć tego modowego świata, ale kto sięga po nią ze względu na ten temat – raczej się zawiedzie. Dlatego moim zdaniem nadanie takiego tytułu powieści było błędem – przyciąga nie tych czytelników, których powinien. W drugiej części książki główny bohater porzuca swoje dawne życie i już nie wracamy do modelek, projektantów i „Vogue'a”.
O czym jest ta powieść naprawdę? O przemianie człowieka. O sile miłości i Miłości – ludzkiej i boskiej;miłości do tej jednej jedynej kobiety, do rodziny i do ludzi w ogóle, a także do siebie samego. O tym wszystkim, co obiecuje nam oryginalny tytuł (tak, uczepiłam się). Poza tym jest też o pięknie – zewnętrznym i wewnętrznym, zderzonym w dwóch światach, połączonym w jedno w Sarze. O akceptacji siebie. O poszukiwaniu swojego miejsca, swojego sposobu na szczęście. O tym, że gdy kochamy, wolność i radość daje nam to, co wcześniej uważaliśmy za ograniczenie.
Treść książki jest niewątpliwie jej atutem.
Drugim atutem jest ładne wydanie. Podoba mi się okładka, podobają mi się krótkie rozdziały, które bardzo dobrze się czyta, podoba mi się szerokość kolumny – trochę mniejsza, niż przeciętna. Pomyłką jest żywa pagina, która żywa wcale nie jest, bo u góry strony pojawia się jedynie tytuł powieści i jej autor – a chyba każdy pamięta, jaką książkę właśnie czyta. Taki dodatek ma sens w antologiach, publikacjach naukowych, ewentualnie tam, gdzie rozdziały są tytułowane – żeby się łatwiej odnaleźć; tymczasem tutaj mamy element zupełnie pozbawiony sensu. Ale to w żaden sposób nie przeszkadza w czytaniu, więc niech będzie.
Niestety forma całkowicie książkę pogrąża. Warsztat pisarski autora jest bardzo słaby. Już po kilku pierwszych stronach zirytowałam się ogromną ilością wykrzykników, którymi nagminnie kończą się zdania. Gdy przyjrzałam się jednemu fragmentowi dokładniej, okazało się, że ponad połowa zdań to wykrzyknienia (z czasem jest ich trochę mniej, ale mimo wszystko stanowczo za dużo). Druga sprawa: autor powtarza informacje przekształcając zdania dwu-, a czasem nawet trzykrotnie – co najmniej jak uczeń, który ma napisać wypracowanie na 300 słów i nie ma pomysłu. Przykład: w jednym miejscu dowiadujemy się, że Michel czuł się tak, jakby tańczył z pięknością z bajki, by dwa zdania dalej (!) przeczytać: Wydawało mu się, że właśnie tańczy z bajkową pięknością z jakiejś nieznanej mu opowieści (s. 60). Czasem brzmi to tak, jakby Green nie był pewny, czy dobrze ubrał swoje myśli w słowa, więc powtarza je raz po raz, by upewnić się, że czytelnik zrozumiał. Osobiście nie lubię, kiedy traktuje się mnie jak nierozgarniętą.
Dialogi wydają się sztuczne. Bohaterom zabrakło starannych portretów – Sara byłaby bardzo ciekawą postacią, gdyby autor pokusił się o dokładniejszą analizę jej psychiki, i nawet zmierzał w dobrym kierunku, ale chyba zapomniał dokończyć... Jacob zmienia swoje życie o 180 stopni w jednym momencie – brakuje uzasadnienia tak radykalnej zmiany, opisu tego, co dokładnie się w nim dzieje. Dobre kilka stron poświęca za to Green dziwacznemu Michelowi, postaci tak przerysowanej, że aż groteskowej. Przez takie skrótowe potraktowanie bohaterowie tracą wiarygodność i stają się nieco irytujący – bo nie mamy szansy, by ich zrozumieć (chyba, że wykażemy dużo dobrej woli i część historii dopowiemy sobie sami).
Podsumowując – autor porwał się z motyką na słońce. Chciał pisać o sprawach pięknych i ważnych, ale niestety zabrakło mu narzędzi, praktyki, talentu. Ciężko mówić o miłości nie ocierając się o banał, to oczywiste; nie da się nie zauważyć, że autor nie udźwignął tematu. Sam pomysł to za mało, by brać się do pisania.
Mimo to powieść miała kilka naprawdę pięknych momentów, parę razy się wzruszyłam. Jeśli ktoś nie jest taki drażliwy na punkcie stylu, to zapraszam.
Moja ocena: 5/10.
P. S. Przed chwilą przeczytałam na stronie wydawnictwa, że książka otrzymała nagrodę w plebiscycie "Najlepsza książka na jesień 2011". Może ja czegoś nie widzę? Może te irytujące mnie aspekty to jakiś specyficzny chorwacki styl? Chyba musicie ocenić książkę sami...
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu Promic.
No cóż... przypuszczam, że mnie irytowałyby te same mankamenty, więc raczej sobie daruję. Faktycznie, polski tytuł wydaje się być nieporozumieniem, podobnie jak ta nagroda... miałabym kilku innych faworytów...:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Czytałam i mam podobne odczucia co Ty. To kolejny dowod na to, (jak dla mnie), że (przeważnie) nie warto sięgać po książki, którymi wszyscy się zachwycają... Pozdrawiam. :)
OdpowiedzUsuń