Boris Reitschuster, Ruski ekstrem. Jak nauczyłem się kochać Moskwę
Boris Reitschuster jest niemieckim ekspertem zagadnień rosyjskich. Na pierwszej stronie książki wyznaje, że do naszych wschodnich sąsiadów wyruszył za swoją młodzieńczą miłością o imieniu Dana. Miłość przeminęła, Rosja została. Swojej przybranej ojczyźnie poświęcił niejedną książkę – Ruski ekstrem to kolejna pozycja jego autorstwa.
Reitschuster oddaje w nasze ręce zbiór felietonów, w których stara się jak najlepiej zobrazować atmoferę rosyjskiej stolicy, panujące tam zwyczaje, ludzkie charaktery. Niemal każdy przejaw tamtejszego życia wita ze zdumieniem, czasem irytacją; niektóre sprawy wprawiają go w osłupienie, innym razem brak mu słów. Cała książka składa się wielu zabawnych (póki niedoświadczanych na własnej skórze) historyjek. Mój ulubiony fragment – ściany w kuchni są tak krzywe, że uniemożliwiają zamontowanie szafek:
Gdy szwedzka prostota w formie zabudowanej kuchni z IKEA zderza się z rosyjską krzywizną, to pomóc tu mogą tylko pot, cierpliwość i dobra wyrzynarka. Nagle sierp i młot objawiają mi się w nowym świetle.
Swoją drogą nie dalej jak rok temu mieliśmy z Mężem podobny problem podczas zmiany wystroju przedpokoju – stanęliśmy przed niełatwym wyborem, czy brzeg tapety ma biec równolegle do podłogi czy lepiej do sufitu. Książki na ten temat nie napisaliśmy :)
Nie da się zapomnieć, że autor pochodzi z Niemiec: nie raz i nie dwa szokuje go coś, co nam, Polakom, wydaje się zupełnie do pomyślenia, a czego nasi rodzice mogli zakosztować na własnej skórze (jak choćby długaśne kolejki i puste sklepowe półki). Z jednej strony się zastanawiam – czy to, że niektóre sytuacje znamy z autopsji, czyni je mniej absurdalnymi? Z drugiej jednak ciężko oprzeć się wrażeniu, że autor nieco przesadza, gdy na każdym kroku zderza się z rzeczywistością zupełnie niespełniającą jego oczekiwań.
W słowach autora cały czas pobrzmiewa uśmiech – dokładnie taki, jaki towarzyszy opowiadaniu anegdot. Na początku taki styl opowiadania bawi, na dłuższą metę jednak męczy i po przeczytaniu 70 stron pierwszego dnia musiałam odpocząć. Po jakimś czasie zdania zaczynają sprawiać wrażenie, jakby były na siłę szpikowane humorem tak, by każde słowo było dowcipne.
Mimo całego tego uśmiechu nie dopatrzyłam się deklarowanej w tytule miłości. Cały czas widzę Niemca, który owszem, dobrze poznał reguły (brak reguł?) rządzące moskiewskim życiem publicznym i prywatnym, ale nie przestaje patrzeć z zewnątrz; wciąż jest kimś obcym. Uczy się z (godnym podziwu) spokojem przyjmować rosyjskie absurdy, ale nic poza tym. Na początku pisze:
Rosja jest, jaka jest – i dobrze. A kto tego nie może ścierpieć, niech lepiej wykupi weekendowy pobyt w ośrodku odnowy biologicznej w Bad Neuenahr.
I chyba to klucz do tej całej akceptacji – autor godzi się na życie, które opisuje, ale to jego wybór, który w każdej chwili może ulec zmianie. „Nauczyć się funkcjonować” a „pokochać” to dwie różne sprawy i jeszcze raz powtórzę – ja tej miłości nie widzę. Ale może źle patrzę?
Dla nas książka może być interesująca z innych względów. Roztacza przed nami nie tylko obraz Rosjan, ale przede wszystkim portret Niemca. To, co go dziwi i w jaki sposób reaguje na kolejne niemieszczące mu się w głowie sytuacje, mówi o jego rodakach co najmniej tyle samo, ile on sam chciał powiedzieć o swoich nowych krajanach. A nam mimo wszystko bliżej jeszcze chyba do Rosji – stąd bardziej polskiego czytelnika dziwi to, co dziwi niemieckiego przyjezdnego. Jako żyjący pośrodku mamy bardzo ciekawy i wyjątkowy punkt widzenia w tej kwestii.
Na koniec jeszcze recepta autora – jak przeżyć w tym dziwacznym świecie. Myślę, że równie dobrze nadaje się dla nas:
Śmiać się, a nie zrzędzić. Robić kawały, a nie narzekać. Zamrugać, a nie unosić palec wskazujący. Rzeczywistość przemieniać w absurd, a nie w nią wątpić.
Książkę czyta się przyjemnie, z pewnością jest zabawna i interesująca, choć nie wydaje mi się bardzo wyjątkowa. Ciekawa jestem, jakby odebrał ją ktoś, komu rzeczywistość PRL-u jest znana nie tylko z opowieści. Jaka część przygód autora by go zdziwiła?
Moja ocena: 6/10.
Boris Reitschuster jest niemieckim ekspertem zagadnień rosyjskich. Na pierwszej stronie książki wyznaje, że do naszych wschodnich sąsiadów wyruszył za swoją młodzieńczą miłością o imieniu Dana. Miłość przeminęła, Rosja została. Swojej przybranej ojczyźnie poświęcił niejedną książkę – Ruski ekstrem to kolejna pozycja jego autorstwa.
Reitschuster oddaje w nasze ręce zbiór felietonów, w których stara się jak najlepiej zobrazować atmoferę rosyjskiej stolicy, panujące tam zwyczaje, ludzkie charaktery. Niemal każdy przejaw tamtejszego życia wita ze zdumieniem, czasem irytacją; niektóre sprawy wprawiają go w osłupienie, innym razem brak mu słów. Cała książka składa się wielu zabawnych (póki niedoświadczanych na własnej skórze) historyjek. Mój ulubiony fragment – ściany w kuchni są tak krzywe, że uniemożliwiają zamontowanie szafek:
Gdy szwedzka prostota w formie zabudowanej kuchni z IKEA zderza się z rosyjską krzywizną, to pomóc tu mogą tylko pot, cierpliwość i dobra wyrzynarka. Nagle sierp i młot objawiają mi się w nowym świetle.
Swoją drogą nie dalej jak rok temu mieliśmy z Mężem podobny problem podczas zmiany wystroju przedpokoju – stanęliśmy przed niełatwym wyborem, czy brzeg tapety ma biec równolegle do podłogi czy lepiej do sufitu. Książki na ten temat nie napisaliśmy :)
Nie da się zapomnieć, że autor pochodzi z Niemiec: nie raz i nie dwa szokuje go coś, co nam, Polakom, wydaje się zupełnie do pomyślenia, a czego nasi rodzice mogli zakosztować na własnej skórze (jak choćby długaśne kolejki i puste sklepowe półki). Z jednej strony się zastanawiam – czy to, że niektóre sytuacje znamy z autopsji, czyni je mniej absurdalnymi? Z drugiej jednak ciężko oprzeć się wrażeniu, że autor nieco przesadza, gdy na każdym kroku zderza się z rzeczywistością zupełnie niespełniającą jego oczekiwań.
W słowach autora cały czas pobrzmiewa uśmiech – dokładnie taki, jaki towarzyszy opowiadaniu anegdot. Na początku taki styl opowiadania bawi, na dłuższą metę jednak męczy i po przeczytaniu 70 stron pierwszego dnia musiałam odpocząć. Po jakimś czasie zdania zaczynają sprawiać wrażenie, jakby były na siłę szpikowane humorem tak, by każde słowo było dowcipne.
Mimo całego tego uśmiechu nie dopatrzyłam się deklarowanej w tytule miłości. Cały czas widzę Niemca, który owszem, dobrze poznał reguły (brak reguł?) rządzące moskiewskim życiem publicznym i prywatnym, ale nie przestaje patrzeć z zewnątrz; wciąż jest kimś obcym. Uczy się z (godnym podziwu) spokojem przyjmować rosyjskie absurdy, ale nic poza tym. Na początku pisze:
Rosja jest, jaka jest – i dobrze. A kto tego nie może ścierpieć, niech lepiej wykupi weekendowy pobyt w ośrodku odnowy biologicznej w Bad Neuenahr.
I chyba to klucz do tej całej akceptacji – autor godzi się na życie, które opisuje, ale to jego wybór, który w każdej chwili może ulec zmianie. „Nauczyć się funkcjonować” a „pokochać” to dwie różne sprawy i jeszcze raz powtórzę – ja tej miłości nie widzę. Ale może źle patrzę?
Dla nas książka może być interesująca z innych względów. Roztacza przed nami nie tylko obraz Rosjan, ale przede wszystkim portret Niemca. To, co go dziwi i w jaki sposób reaguje na kolejne niemieszczące mu się w głowie sytuacje, mówi o jego rodakach co najmniej tyle samo, ile on sam chciał powiedzieć o swoich nowych krajanach. A nam mimo wszystko bliżej jeszcze chyba do Rosji – stąd bardziej polskiego czytelnika dziwi to, co dziwi niemieckiego przyjezdnego. Jako żyjący pośrodku mamy bardzo ciekawy i wyjątkowy punkt widzenia w tej kwestii.
Na koniec jeszcze recepta autora – jak przeżyć w tym dziwacznym świecie. Myślę, że równie dobrze nadaje się dla nas:
Śmiać się, a nie zrzędzić. Robić kawały, a nie narzekać. Zamrugać, a nie unosić palec wskazujący. Rzeczywistość przemieniać w absurd, a nie w nią wątpić.
Książkę czyta się przyjemnie, z pewnością jest zabawna i interesująca, choć nie wydaje mi się bardzo wyjątkowa. Ciekawa jestem, jakby odebrał ją ktoś, komu rzeczywistość PRL-u jest znana nie tylko z opowieści. Jaka część przygód autora by go zdziwiła?
Moja ocena: 6/10.
Nie chcę tutaj generalizować ale wydaje mi się, że naszych zachodnich sąsiadów cechuje pewna ignorancja dotycząca Wschodu - jadąc tam, traktują to jak egzotyczną wycieczkę, śmieszy ich ta absurdalność. Ale kiedy absurd staje się codziennością chyba za ciekawie nie jest. My Polacy znamy to niestety z autopsji :P
OdpowiedzUsuńTo prawda, w tej książce bardzo dobrze to widać - autor patrzy na rzeczywistość właśnie jak na coś egzotycznego i może go to fascynuje, ale on nie jest na tę rzeczywistość skazany, może ją traktować jak przygodę. Sam przyznaje na początku książki, że Rosjanie "nienawidzą ruskiego ekstremu"; on jako obcy może sobie na to pozwolić.
UsuńMoże bardziej spodoba Ci się książka Szkota Daniela Kaldera, który spędził 10 lat w byłym Związku Radzieckim?:) Nosi tytuł "Zagubiony kosmonauta". Przeczytałam ją parę lat temu i zapamiętałam czarny humor oraz swoistą zabawę, jaką prowadzi z Czytelnikiem, ten autor. Polecam:)
UsuńDzięki Beata, rozejrzę się :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńCytat o meblach z Ikei mnie powalił xD
OdpowiedzUsuńZachcsiłaś mnie! Sama pewnie nigdy bym nie sięgnęła po tę książkę, ani nawet nie zwróciła na nią uwagi, a tu proszę, prawdziwa perełka!
Pozdrawiam serdecznie:)
Zapowiada się ciekawie. :) A tę receptę to chyba sobie przepiszę wielkimi literami i na ścianę przykleję... Przyda mi się. :) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńRaczej nie moja tematyka.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Znam doskonale tę serię Carta Blanca, ale o "Ruskim ekstremie"nie słyszałam. Dzięki za polecenie (tym bardziej, że tematyka mocno mnie interesująca).
OdpowiedzUsuńSwoją droga - mocno przyzwoity blog, który odwiedzam po raz pierwszy. Dodaję do ulubionych :)
Dziękuję za miłe słowa i odwiedziny :)
OdpowiedzUsuń