Pewnie się narażę, ale...

Jaume Sanllorente, Uśmiechy Bombaju. Podróż do Indii zmieniła moje życie

... nie potrafię się przyłączyć do zgodnych zachwytów nad książką. Tym razem nie będzie recenzji, będzie moja refleksja.

Autor, młody przepracowany dziennikarz z Barcelony, ulega namowom i wybiera się na wakacje. Przypadkiem i trochę wbrew swojej woli trafia do Indii, które mimo nie najlepszego pierwszego wrażenia pozostawiają w nim niezatarty ślad i wciąż o sobie przypominają. W rezultacie Jaume wraca, osiedla się w Indiach i zakłada organizację pozarządową „Uśmiechy Bombaju”, która ma na celu ocalić przynajmniej niektóre tamtejsze dzieci od biedy, głodu, wykorzystywania seksualnego, przemocy i śmierci, a w zamian – zaoferować im możliwość rozwoju i lepszą przyszłość.

Książka z pewnością pełna jest życiowej mądrości i w żadnym razie nie zamierzam tego stwierdzenia podważać. Z każdego rozdziału można wyłuskać co najmniej jedno zdanie, które warto zapamiętać, przemyśleć, przyswoić i najlepiej – zastosować. Podziwiam autora za odwagę podążania za głosem serca, za wrażliwość, determinację, siłę... Naprawdę ciężko wyrazić słowami uznanie za ogrom pracy, jaki wykonuje dla innych. Każde jedno życie jest bezcenne, a on darował ich już 6000.

Średnio podoba mi się język książki, która jest pisana bardzo nierówno, w jednym miejscu jak sprawozdanie, w innym – z jakimiś poetyckim zacięciem. Myślę jednak, że Sanllorente nie starał się stworzyć arcydzieła, a jedynie apel, który miał poruszyć serca ludzi na całym świecie. I chyba mu się udało. Bo – dosłownie – serce pęka, jak się czyta o niemowlęciu uduszonym przez ojca, żeby w przyszłości nie sprawiało kłopotów albo dziewczynce okaleczonej po to, by wzbudzała większą litość turystów. Piękne słowa nie są w takich wypadkach potrzebne, by wstrząsać i poruszać.

Sanllorente pisze o sprawach bardzo ważnych, można śmiało powiedzieć – elementarnych, bo czy troska o drugiego człowieka nie jest jednym z naszych podstawowych zadań? Wydawałoby się, że autor przypomina jedynie o tym, co oczywiste; powtarza (to nie zarzut! O takich sprawach należy wciąż przypominać) to, o czym się mówi wciąż i na wiele sposobów – o czym wiemy, jeśli tylko chcemy słuchać. Tymczasem jego książka budzi takie poruszenie w kręgach czytelniczych, jakby do tej pory nikt nie słyszał o umierających z głodu, zmuszanych do pracy i wykorzystywanych seksualnie dzieciach w Afryce i Azji, a także, nie oszukujmy się, w bardziej „cywilizowanych” częściach świata. Jakbyśmy przeżywali szok, dowiadując się, że rzeczywiście można coś zrobić dla dobra innych. Na jakim świecie my żyjemy?

Autor co kilka stron powtarza: możesz coś zmienić, właśnie ty, właśnie sam, jeden, i świat będzie lepszy. Swoim przykładem obala mit, że jednostka nie jest w stanie niczego dokonać w pojedynkę, i zachęca do działania – w jakiejkolwiek formie. A my się zachwycamy: jaka poruszająca książka, jaka mądra, jaka piękna i wstrząsająca zarazem. I co dalej? I wracamy do swojego życia, jeszcze przez jakiś czas pod wrażeniem lektury, które się stopniowo coraz bardziej zaciera.

Jeszcze raz powtórzę – lektura z pewnością warta przeczytania, choć jej siła tkwi w rzeczywistości, którą powieść jedynie przedstawia, sama będąc całkiem przeciętną. Jest prawdziwa, ważna, mądra – ale literacko do mnie w ogóle nie przemawia.

Moja ocena: 6/10.

Zamiast opowiadać sobie o świetnej książce, skorzystajmy z zawartej w niej nauki i zróbmy coś dla innych. Jeśli ktoś z Was chciałby też podarować szansę na lepsze życie – chociaż jednemu dziecku – zapraszam na przykład tutaj:


4 komentarze:

  1. Brawo! Za świeże, krytyczne podejście. Nie czytałam tej książki, ale Twoje argumenty do mnie przemawiają, zgadzam się z Twoją opinią:)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie czytałam książki, ale na pewno jej sobie nie odpuszczę. Adopcja serca to piękne działo.

    OdpowiedzUsuń
  3. O widzisz.
    Dziękuję za link.

    OdpowiedzUsuń