PODRÓŻ W STYLU RETRO


Dzisiaj prawie wszyscy podróżują. Jak nie z plecakiem w nieznane czy pociągiem przez Azję, to chociaż z hotelu do hotelu. Świat jest mały i wciąż się zmniejsza, wycieczki na inne kontynenty nie są już niczym niezwykłym i leżą w granicach możliwości zwykłych śmiertelników. Przybywa też (albo więcej się o nich słyszy) amatorów spontanicznych wypraw: rowerem, autostopem, przed siebie. Ale w latach dwudziestych XX wieku wyprawa bez planu i pieniędzy miała chyba w sobie więcej z przygody... i o takiej właśnie podróży opowiada Perkitny w swojej książce.


Dwóch absolwentów Wydziału Rolniczo-Leśnego Uniwersytetu Poznańskiego, Tadeusz – autor – oraz jego kumpel ze szkolnej ławy, Leon, postanawiają pojechać w świat. Nie dla nich stabilizacja, praca i rodzina – przynajmniej nie „przez dziesięć najbliższych lat“. Ruszają... na początek ku Skandynawii. A potem przez Francję i Hiszpanię do Ameryki Południowej: Brazylii, Peru, Argentyny. Po drodze najmują się do pracy: gdzie mogą, otwierają studio fotograficzne, częściej jednak rąbią drzewo, wycinają zielska i robią milion innych rzeczy. Gdy tylko uzbierają trochę gotówki, pakują manatki i jadą szukać nowych wrażeń.


To nie jest książka, która pozwoli Wam poznać kawałek świata. Perkitny raczej opowiada o tym, JAK podróżowali, niż co i gdzie widzieli. Sypie anegdotkami, które w zasadzie mogłyby się wydarzyć i w Polsce (dużo pisze o zdobywaniu pracy, jest wyprawa do kina, bójka w barze, a nawet w większości miejsc – Polacy), dowcipkuje, do tego emocjonuje się rzeczami, które w XXI wieku nikogo już nie dziwią (jak ubiór mieszkańców Afryki – kto ich nie widział na zdjęciach czy w telewizji?), a które dla niego samego były na pewno niesamowitym przeżyciem.

 
Dwudziestolecie międzywojenne!

Początków nie mieli łatwych: bez internetu, ba, w zasadzie nawet bez telefonów, w nadziei (tylko nadziei!) na pracę podróżowali tysiąc (!!) kilometrów w jedną stronę tylko po to, by dowiedzieć się, że nic z tego (z drugiej strony co im szkodziło? I tak nie mieli konkretnego planu, chcieli pojeździć po świecie, to jeździli). Tego mi na początku najbardziej brakowało: koncepcji, sensu. Pojechali do Szwecji, popracowali i tyle, jadą dalej; nie wiadomo w sumie, co zobaczyli (czy cokolwiek?), nawet te spotkania z ludźmi niespecjalnie mi się wryły w pamięć. Przez większość czasu Perkitny pajacuje, z jednej strony więc trudno brać na serio co bardziej wstrząsające fragmenty, z drugiej – łatwo przeoczyć, że między tymi perypetiami typu plany budowy tratwy „Przepych“ czy wędrowanie w dwóch lewych butach (bo jeden prawy się rozleciał, a drugi został gdzieś po drodze) Tadeusz i Leon zobaczyli niesamowity kawał świata. Gdzieś to znika w wesołkowatej narracji, na szczęście jednak – wraca na zdjęciach.




"Najpiękniejsza droga świata"

Z czasem przywykłam trochę do narratora i to, co mnie wcześniej drażniło, zaczęło bawić; bo owszem, autor jest zabawny, tyle tylko, że w ten nieco sztuczny sposób, który każe się śmiać bez przerwy, każde zdanie usiłuje uczynić błyskotliwym i dowcipnym. Do tego ulubionym znakiem interpunkcyjnym autora jest bez wątpienia wykrzyknik, a zaraz za nim plasuje się wielokropek (rozumiecie... zaskoczenie!), ale cóż, taki styl ;) W każdym razie jakoś w drugiej połowie przestałam wzdychać, że nie jest tak, jakbym chciała, i zaczęłam się cieszyć lekturą. Uroku dodawały relacji słowa, o których nikt już dzisiaj nie pamięta – golitko, cugant czy szczunek.

Ciężko mi ocenić tę książkę. Jako reportaż – zdecydowanie nie. To raczej zapis przygody dwóch chłopaków, z młodzieńczym entuzjazmem chłonących świat i przyjmujących wszystko jako wyzwanie, ciekawostkę, nowe doświadczenie. A do tego piękne zdjęcia, naprawdę dużo zdjęć. Nie sądzę, żebym wróciła kiedyś do tej książki, ale jest tak ładna, że miło ją mieć na półce.






Moja ocena: 7/10.


Tadeusz Perkitny, Okrążmy świat raz jeszcze. Ruszamy po przygodę
Wydawnictwo Zysk i S-ka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz