Pierwsza książka Lisy Genovy, Motyl,
bardzo mi się podobała. Miałam parę zastrzeżeń, ale jak na
debiut – było świetnie. Lewa strona życia okazała się, mimo
wtórności, lekturą wciągającą i ciekawą: autorka opisała mało
znane zaburzenie, więc było interesująco. Byłam ciekawa, jak
rozwinie się jej pisarstwo. No i jak myślicie, w którą stronę
poszła Genova?
Niestety w tę, której nie trawię:
typowej babskiej literatury. Autystyczny chłopiec to zaledwie
margines najnowszej powieści, jej głównymi bohaterkami są dwie
długo niemające ze sobą nic wspólnego kobiety. Jedną z nich jest
matka Anthony'ego (chłopca z zaburzeniami autystycznymi), druga to Beth, która
właśnie dowiedziała się o zdradzie męża. Więc mamy typowe
dramaty „kobiecej literatury“: kocha czy nie kocha, dać szansę
czy nie dać, co się z nami stało, tak się kochaliśmy, na
szczęście mam przyjaciółki, ble ble ble! Sposób, w jaki autorka
połączyła na koniec obie postaci, jest moim zdaniem... hmm.
Okropny. Ckliwy i otulony życiowymi mądrościami, z których
najważniejszą można wyczytać już na okładce: Znajdź kogoś do
pokochania i obdarz go bezwarunkową miłością. Po to właśnie
istniejemy. Całą historię Beth bym wywaliła, bo ściągnęła tę
książkę na półkę typu... nie chcę nikogo obrażać, ale
powieści w stylu Coś pożyczonego (w sumie obie książki są siebie warte, więc nie wiem, która miałaby się czuć obrażona).
Lekturę ubarwiają takie epizody, jak
sesja zdjęciowa, na której bohaterka w ciągu godziny robi 652
ujęcia (czy jest tu jakiś zawodowy fotograf? Bo my mieliśmy dwa
razy sesję pamiątkową z dzieciakami – po około półtorej
godziny było 150-170 zdjęć) albo druga z kobiet wyciąga z kartonu
z pamiątkami sukienkę, która przeleżała na strychu co najmniej
dziesięć lat, zakłada ją (nadal na strychu) i tak wystrojona,
świeża i pachnąca idzie wzbudzić zazdrość w kochance męża :D
Schodząc ze strychu bierze jeszcze zakurzone pudło pod pachę, co
tam, sukience i tak już nic nie zaszkodzi. Swoje trzy grosze
dołożyło także wydawnictwo, dzięki któremu napotykamy takie
cudowności interpunkcyjne jak „wyciągnęła wolną, dłoń“
albo „zapytała Beth, stojąc przy drzwiach samochodu?“.
Gwoli ścisłości: powieść nie jest
beznadziejna od pierwszej do ostatniej strony. Genova chciała
pokazać, że każdy z nas ma w sobie coś z autyka, że w gruncie
rzeczy wszyscy jesteśmy do siebie podobni – i to jej się udało,
faktycznie daje się to zauważyć w bohaterach książki i w miarę
zagłębiania się w lekturze zapewne znajdziecie też coś u siebie.
Niestety interesujące są jedynie fragmenty, w których do głosu
dochodzi Anthony. Te są rzeczywiście świetne i gdyby książka tak
wyglądała, byłabym zachwycona. Ale to zaledwie jakieś dziesięć
procent treści, a żeby w ogóle do nich dotrzeć, trzeba się
przedrzeć przez dwieście stron typowego babskiego czytadła.
Wooooody. Nuuuuudy.
Oczywiście, że spojrzenie na świat
oczyma autystycznego chłopca jest interesujące, bo całkiem inne, a
przy tym pozwala zrozumieć. Oczywiście, że historia chorego
chłopca i jego matki jest poruszająca. Ale to tanie wzruszenie, a
ja sięgając po trzecią powieść Genovy liczyłam na DOBRĄ
KSIĄŻKĘ, a nie tylko łzawą historię zmieloną na papkę dla
lepszego trawienia.
O autyzmie napisano wiele książek.
Jeśli chcecie przeczytać coś w tym temacie, to polecam raczej
Przyjaciół zwierząt, o których wspominałam tydzień temu. Cztery razy
krótsze i czterdzieści razy lepsze.
Wkurzyłam się.
Moja ocena: 4/10.
Lisa Genova, Kochając syna
Wydawnictwo Filia
Nie wiem, jak to o mnie świadczy, ale lubię recenzje książek, które Ci się nie podobały ;)
OdpowiedzUsuńJa też u innych najbardziej lubię negatywne recenzje ;)
UsuńMam tak samo! :P
UsuńNo cóż, czytałam poprzednie powieści Genovy i byłam zachwycona, po tę nie sięgnęłam... Opis do mnie nie przemawiał, czyżby intuicja? Nie cierpię takich zabiegów, jakie opisałaś, zastosowanych przez autorkę i przykro, że trwoni swój talent pisarski tworząc coś miałkiego i "taniego". Przykra sprawa.
Na szczęście czyta się na tyle szybko, że tylko trochę żal zmarnowanego czasu. Najsmutniejsze jest to, że fragmenty były takie dobre - całość mogła być świetna. Ale nie jest.
UsuńOj, chyba naprawdę się wkurzyłaś...
OdpowiedzUsuńNo naprawdę. Tym bardziej, że potencjał był duży :(
UsuńMi się już "Motyl" nieszczególnie podobał. Moim zdaniem czuć w nim zalążki tego o czym piszesz, czyli nudnawej tkliwości. Jego największą zaletą był wgląd w chorobę. Dobrze, że przeczytałam Twoją recenzję, bo jeszcze zachęcona tematyką autyzmu bym"Kochając syna" przeczytała. I też bym się wkurzyła :D
OdpowiedzUsuńZgadzam się, też miałam zastrzeżenia do "Motyla" (głównie stylistyczne), ale właśnie - tam były zalążki. Liczyłam na to, że skoro to pierwsza powieść, to dalej będzie lepiej. A tu przeciwnie.
UsuńOoo... Też nie cierpię typowo babskiej literatury :)
OdpowiedzUsuńMiałam dokładnie takie same odczucia. Doskonale ubrałaś je w słowa!!!
OdpowiedzUsuńUff, a myślałam, że będę raczej odosobniona.
Usuń,,zapytała Beth, stojąc przy drzwiach samochodu"
OdpowiedzUsuńTo zdane jest poprawne.
Oczywiście. Tyle że nie tak wygląda zacytowany przeze mnie fragment.
Usuńszkoda, bo "Motyl" też bardzo mi się podobał, ale po ten tytuł chyba jednak nie sięgnę.
OdpowiedzUsuńNic nie stracisz.
Usuń"Motyl" świetny, "Kochając syna" - przeciętne czytadło.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nie wiedziałam wcześniej, czego się spodziewać :(
Usuń