CHORWACKA BRIDGET JONES?


Okładka przyciąga wzrok, choć na zdjęciu w sepii tego nie widać – w rzeczywistości pstrokacizna wali po oczach :) Co prawda mam jakiś podświadomy filtr na serduszka i kwiatuszki, ale mam też radar na ikonki niektórych wydawnictw – i tak logo Czarnego kazało mi przyjrzeć się jej bliżej. No i proszę, okazało się, że w tym cudacznym opakowaniu mamy coś zupełnie innego niż powieść z mojego ulubionego nurtu „literatury kobiecej“.  


Stefka przypomina trochę Bridget Jones. Bezskutecznie walczy z nadwagą, nie ma faceta, ale bardzo chciałaby go mieć, ma za to masę życzliwych i wszystkowiedzących przyjaciółek. Mieszka z ciotką i w zasadzie tyle można o niej powiedzieć – to bardziej szkic postaci niż prawdziwa bohaterka, co zresztą autorka sama komentuje ustami przyjaciółki: Ameba, a nie charakter!. Bo też nie o żywą i realistyczną postać tu chodzi.

Ta książka to żart, czego zresztą można się domyślić już po tytule. Autorka kpi sobie z literatury kobiecej, z melodramatów współczesnych kobiet, pseudoprzyjaźni, całego tego „jak go zdobyć i zatrzymać“. Śmieje się z tego wszystkiego, umieszczając na końcu „dodatek“, genialne „Harlekinowe obrzynki, które można wykorzystać jako aplikacje“. Śmieje się, formułując zarzuty przeciw stworzonej historii: Niedobre! - stwierdza moja znajoma. - Nigdzie nie widać prawdziwego losu kobiety! Gdzie ginekolog, gdzie zawiązanie intrygi z aborcją, nieślubne dziecko...!. Śmieje się na każdej stronie, choć czasem wydaje się, że darzy Stefkę sympatią. Ja głównej bohaterki nie polubiłam, za to wyjątkowo mi się spodobała ciotka; niepozorna, a jednak niezastąpiona.

A teraz trochę od strony formalnej, bo to właśnie wyróżnia historię Stefci. Książka została napisana w punktach. Nie żartuję. Na wstępie autorka wypunktowała kolejne „rozdziały“, potem je rozwija, a na koniec – znów w punktach – komentuje. Książka sprawia wrażenie niedorobionej i tak oczywiście miało być. Zresztą autorka kilkakrotnie pojawia się na kartach tej prawie-powieści, między innymi pod koniec, dyskutując z innymi o możliwych zakończeniach: sprawa pozostaje otwarta.

To jednak nie wszystko. Ugreš cały tekst ubrała w kostium, słowo pisane stylizując na szyte. Jest więc podtytuł: Patchwork story, jest faktycznie patchworkowa budowa (poza fragmentami akcji są wycinki z gazet i poradników, wszystko w niewielkich formach) i coś, czego nigdy nie widziałam – wskazówki na marginesach: tu w razie potrzeby skrócić, tam gęsto przymarszczyć, lekko rozciągnąć lub zebrać, a nawet Zrobić metatekstualne pętelki i nabrać je wedle potrzeby. Na szyciu nie znam się ni w ząb, ale pomysł bardzo mi się spodobał: jedną książkę otrzymujemy do ręki (choć bardziej pasowałoby określenie: szkic, notatki?), a całkiem inną możemy stworzyć sami, stosując się do wskazówek autorki. Co można dodać? Ile skrócić? Czy sugerowany fragment jest faktycznie istotny? Ugrešić zmusza do zatrzymania się nad kolejnymi akapitami i zastanowienia się – jak rzadko kiedy – nad rolą i znaczeniem każdego z nich. Widzimy pisanie, a nie tekst.

Podsumowując: to dobry, inteligentny żart, kawałek literatury o literaturze, prześmiewczy, oryginalny, bardzo trafiający w moje poczucie humoru i zamiłowanie do formalnych ciekawostek. Nie ubogaciła mnie historia Stefci, ale bawiłam się świetnie! Ciekawa jestem bardzo, jak się mają inne książki chorwackiej pisarki. Zwłaszcza że ta cała parodia powstała w 1981 roku. Dzisiaj autorka miałaby znacznie większe pole do popisu...


Moja ocena: 7/10.  


Dubravka Ugrešić, Stefcia Ćwiek w szponach życia
Wydawnictwo Czarne


Znajdziesz mnie też na Facebooku

2 komentarze:

  1. Najpierw poznam samą Bridget, a potem chętnie jej inne wersje, w tym chorwacką :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chorwacka lepsza, zresztą to było tylko luźne skojarzenie ;)

      Usuń