Po świetnej Opowieści podręcznej
miałam ochotę na kolejne spotkanie z Margaret Atwood, a na
bibliotecznej półce stała akurat Penelopiada. Dopiero w domu, zabierając
się już do czytania, zauważyłam, że książka ukazała się w
intrygującej serii Mity Znaku (czy ta seria umarła?). Taka miła niespodzianka :)
Atwood przygląda się Penelopie, która
na wieki została okrzyknięta wzorem cnót i ideałem kochającej
żony. Próbuje zburzyć pomnik, oddając głos samej bohaterce: I
czym się stałam, kiedy już rozpowszechniono wersję oficjalną?
Pouczającym mitem. Batem na inne kobiety. (…) „Nie bierz ze mnie
przykładu“, chcę ci wykrzyczeć do ucha – tak, tobie! Lecz gdy
próbuję krzyczeć, pohukuję niczym sowa. (…) Nie umiem sprawić,
żebyście mnie zrozumieli.
Czy legenda nie za bardzo ją
wybieliła? Jak się czuła młoda kobieta na obcej wyspie,
pozostawiona sama sobie na dwadzieścia lat? Czy w ogóle mogła sprostać oczekiwaniom, jakie inni mieli wobec niej?
Penelopa kanadyjskiej pisarki jest
bardzo inteligentna, choć nie uważa tego za dar od bogów
(mądrość jednak mężczyzna ceni w żonie wyłącznie na
odległość. Z bliska zawsze pociąga go dobroć, jeżeli nie ma
szans na coś bardziej kuszącego). Jest też dumna; świadczy o tym
beztroski ton, którym opowiada o swoim dzieciństwie: kiedy to
ojciec kazał ją wrzucić do rzeki, bo nie była chłopcem, kiedy
piękna kuzynka Helena nieustannie jej dokuczała, kiedy matka-najada
pluskała się radośnie w wodzie, zamiast zająć się córką.
Dziewczyna marzy o tym, żeby uciec gdziekolwiek – choćby z
Odysem, który jeszcze nie jest bohaterem i aparycją również nie
powala – i ta zmiana okazuje się pierwszym dobrem, jakie ją w
życiu spotyka. Wreszcie poznaje, co to kochać i – choć to po
latach poddaje w wątpliwość – być kochaną. Ale Odys bardzo
szybko musi wyjechać...
Penelopa opowiada z zaświatów.
Narracja jest prześmiewcza, pełna dystansu, wisielczego humoru
(całkiem na miejscu, wszak wszyscy zainteresowani nie żyją od
trzech tysięcy lat), niekiedy zgryźliwości. Tekst jest usiany drobnymi babskimi złośliwostkami w stosunku do Heleny, gdyż ta
najgłębiej zalazła Penelopie za skórę: wzór cnót okazuje się
całkiem małostkowy i niewolny od zazdrości. Na pewno bohaterka nie jest kobietą cichą, potulną i beznadziejnie wzdychającą za statkami, których nie widać.
Autorka rozprawia się też z mitem Odysa, nazywając
go wprost (ustami ukochanej przyszłej małżonki) oszustem i
złodziejem. Zanim wyruszył na wojnę, nie był ani specjalnie
poważany, ani tym bardziej pożądany jako mąż. Związek Penelopy
z królem kamienistej wyspy był po prostu wygodny (Tak oto
przekazano mnie Odyseuszowi, niby porcję mięsa. Porcję mięsa,
zważcie, w złotym opakowaniu. Coś w rodzaju pozłacanej kaszanki).
Sława sprytnego manipulanta każe przy okazji podać w wątpliwość
opowieści o zapierających dech w piersiach przygodach Odysa:
faktycznie przechytrzył cyklopa, czy tylko po raz kolejny wszystkich wykiwał? Był uwięziony u Kirke czy z własnej woli spędził
lata z nie tak czarodziejską towarzyszką?
Ale bardziej chyba jeszcze niż treść
przykuwa uwagę forma Penelopiady (moją na pewno, bo forma mnie zawsze fascynuje). Rozdziały narracyjne przetkane są
utworami inspirowanymi tragedią antyczną, choć zostały bardzo
uwspółcześnione: pieśni chóru Atwood zastąpiła wyliczanką,
szantą, piosenką podwórkową... Pojawia się też dramat, ballada, idylla,
choć i one zostały sparodiowane:
Eurykleja
Dziecino droga! Biada ci! Niestety!
Powrócił pan! Już idzie tu, o rety!
Penelopa
O zgrozo, nianiu, zguba więc nas czeka
-
Zdradzony mąż na sztuki mnie posieka!
Śpiewa chór służek. Genialne są te
teksty! Śmieszne, a jednocześnie dramatyczne w swojej pozornej
naiwności. Fantastycznie łączą tradycję ze współczesnym
spojrzeniem na legendę. I odsłaniają inną prawdę. Inną niż ta,
którą znamy z legendy, ale też inną niż ta, którą chce nam przekazać
Penelopa.
Krzywy uśmiech, kpina, z jaką
Penelopa snuje swoją opowieść, sprawiają, że książkę czyta
się bardzo przyjemnie (nawet kiedy przestaje się już robić
śmiesznie), szybko i z zainteresowaniem
(choć wszyscy wiemy, jak się
skończy). Jest odkrywcza, wciągająca i wspaniale skonstruowana. Zapada w pamięć.
Dwanaście służek – najmłodszych,
najpiękniejszych, najbardziej zaufanych – zamordowanych przez
Odysa i Telemacha nie daje spokoju Penelopie. Nie dawało spokoju
Margaret Atwood. Nie da spokoju czytelnikowi.
Tren utkany z kobiet, ciężki jak
pamięć, lekki jak powietrze.
Dwanaście oskarżeń.
Nigdy cię nie opuścimy, nieodłączne
jak twój cień, miękkie i nieustępliwe jak klej.
Śliczne służki w równym rządku.
Moja ocena: 8/10.
Margaret Atwood, Penelopiada
Wydawnictwo Znak, seria Mity
Znajdziesz mnie też na Facebooku
Ciekawa perspektywa. Zawsze mowa o Odyseuszu, a Penelopa też może intrygować i pobudzać wyobraźnię. Ostatnio z mitem Odyseusza zetknęłam się podczas lektury "Niewiedza" Milana Kundery.
OdpowiedzUsuńO, będę pamiętać, bo bardzo lubię wszelkie nawiązania do mitów :)
UsuńBrzmi ciekawie, od czasu lektury „Księgi apokryfów” Čapka wyjątkowo lubię takie opowieści zza kulis mitów, odzieranie legendarnych gagatków z ich masek, a i na tym tle „Penelopiada” brzmi jak lektura pod wieloma względami wyjątkowa. Zabawy z formą też intrygują. Z panią Atwood nie miałam jeszcze do czynienia, choć mam wciąż gdzieś w tyle głowy, że znajomość z nią zacząć powinnam. Dziękuję za inspirację!
OdpowiedzUsuńJa uwielbiam wszelkie nawiązania do mitów we współczesnej prozie, ta seria wyjątkowo mi się podoba i przy najbliższej okazji planuję dokupić resztę tomów. Bardzo też jestem ciekawa, co miałabyś do powiedzenia o "Penelopiadzie" :)
OdpowiedzUsuńA Atwood na pewno warta uwagi, chociaż nie wiem, co na początek - te dwie książki, które czytałam, są zupełnie inne.