Michał Zioło jest zakonnikiem. Pisze
wiersze i nie tylko; jak na zakonnika – wyjątkowo uniwersalne. Nie mogłabym go przedstawić lepiej niż Maciej
Zięba we wstępie do tego zbiorku, dlatego na chwilę oddam mu głos:
…trzydziestosześciolatek i
tarnobrzeżanin, dominikanin i trapista, dobry aktor i straszny
prześmiewca, subtelny poeta i jeszcze lepszy kucharz, z natury
kaznodzieja oraz autoironista, „złota rączka“ i właściciel
inteligentnie cynicznego psa Blake'a, człek niekiedy koszmarnie
zawzięty, lecz niezwykle delikatny zarazem, ex-hodowca rybek i do
dziś zamiłowany modelarz, znakomity duszpasterz muminków, dzieci
autystycznych, dzieci trudnych (tzn. studentów) i dzieci z trudnych
rodzin, świetny autor gazetowy, książkowy, radiowy i telewizyjny,
moja Mama go kocha, ale mówi o nim wariat, a Ona się w takich
sprawach nigdy nie myli, ongiś karateka i długodystansowiec,
obecnie sportowy emeryt, najważniejsze: fantastyczny, niewiarygodny
przyjaciel, a przede wszystkim: ksiądz, a jeszcze precyzyjniej:
poszukiwacz Pana Boga.
To tomik wierszy, to piątek z poezją,
ale będę szczera – znacznie bardziej niż same wiersze podobały
mi się teksty je poprzedzające. Przed większością utworów
pojawia się parę zdań luźno powiązanych z danym wierszem, jakaś
sytuacja, myśl zapisane kursywą. Piękne, liryczne. Klucze do
interpretacji, ale równie dobre potraktowane osobno. Na przykład
taki:
Latać – czyli objąć wszystko
jednym spojrzeniem z góry, przytulić się do skały w czasie próby
– jak poucza Psalm. Ale coś za coś. Te wołania ludzi nawet po
śmierci – o miłość. Ale coś za coś. Kiedy za życia mieszkało
się wysoko w dziupli starej sosny i firanki zasłaniały okna z
rybiej błony...
Wielokrotnie pojawiają się chłopcy, którym nie dane było być
chłopcami:
Idzie, gwałci i pali dla Ojczyzny. I
chociaż straszny – wzbudza litość. Dziecko pułku. Długo by
opowiadać. Ale ci, co go znali, nie żyją. Zabity za stodołą
mojej babki. Piętnastoletni najeźdźca...
*
Sen wzięty z opowiadań o chłopcu,
który zostawił dom, matkę i siostry i wszedł do starej kopalni.
Szedł, szedł. Potem wracał, wracał. Drzwi otworzyła mu staruszka
– jego młodsza siostra, którą zostawił o poranku pod czereśnią.
Nie rozpoznała w nim – umorusanym chłopcu – swojego brata,
który zginął wiele lat temu.
A w międzyczasie życie minęło.
Wiele z tych wierszy jest smutnych.
Pierwsza część, Pożegnanie, to utwory inspirowane wojną; nie
walką na froncie, ale pojedynczymi rozstaniami, cichą samotnością,
niedoczekanymi powrotami. To dzieci powołane, by zabijać, mężczyźni
wracający do domów, które już nie są ich domami, to życie
zadeptane żołnierskimi butami.
Czym jest klęska?
po cóż ją smakować
sok z jakich jagód
dorówna goryczy
podniebnego lotu
(…)
Skąd ta wiedza tuż przed upadkiem
że nie ocali miast, kolumn
(…)
Skamieniały zaklęty w soli
pośród potrzaskanych figur
ideą nazywany przez przewodników
jakże pragnie
by po tylu latach ktoś dotknął go
i spamiętał kształt
Druga część zbiorku jest
zatytułowana Dom, ale próżno szukać w niej ciepła i bliskości.
Tego wszystkiego, co z domem powinno się kojarzyć... To świat
powojenny, dzieciństwo? Nie cynamonowe sklepy, ale skup butelek
na ulicy Krótkiej.
Cmentarz
Włoch Silvestrini na ławeczce z psem
przybłędą
Rodzina de Laval zaszczycona
indygenatem na sejmie
nazwiska okoliczne, trzewo jak cyprys.
Być może całe nieszczęście
w tym, że nie tworzą fabuły,
opowiadają bez końca stare zdarzenia,
wszelkie wewnętrzne bóle, szarpaninę
biorą za intensywne
wewnętrzne życie.
Zamiast prawdziwego domu – raczej
tęsknota za domem:
Brama
Kiedy mój wieczny wypoczynek matko
kiedy pokój od wygnania
głowę z daleka
chustą okryj kraciastą
obrazy mnie nawiedzają
nieruchome jak zielone oka
Nie trzeba uciekać
nie trzeba się bać
wiesz jak zmęczony
może być dwudziestoletni
Pojawiają się wreszcie także wiersze
religijne, pojawia się Bóg – ale jest ich bardzo niewiele.
Szczególnie jeśli będziemy pamiętać, że to przecież zakonnik.
Łzy Bóg przepisał na ból
tylko poetom, innym
wiarę w zmartwychwstanie
co jak łzy potrafi
twarz wyżłobić
I jeszcze jeden, który mi się bardzo
spodobał, szczególnie ostatnie wersy – Do brata:
Tajemnicą jest przestrzeń
z której wycofał się Bóg
Dlatego nie dziw się
opisom ostatnich chwil
tak bardzo oszczędnym
że przywodzą na myśl
nasze pierwsze rozmowy
kiedy mi kazano
bawić się z tobą
I niech nie dziwi cię krzyk
przyzywający Eliasza
gdyż jest w mocy Boga
zapełnić pustkę
przez którą głos
musi biec
dwa tysiące lat
Trzecia część nosi łudząco
optymistyczny tytuł Narodziny. Trochę szpitalnie. Bardzo
współcześnie. I znów, przede wszystkim te teksty-wprowadzenia,
teksty-obrazy:
Nie nerwy, popatrywanie przez szpitalne
okno. Niespieszne. Papieros na igiełce, żeby na dłużej starczyło.
Sucharek, rosołek. Bez kpiny. Z czułością. Bo jak nazywać dobre?
Ludzie odwiedzający mnie mówią: „Zawzięty jesteś taki, ale co
my mamy robić? Położyć się obok ciebie? A kto zarobi na
lekarstwa?“. Nie zawzięty, nie. Obcy.
Bóg tęskni za człowiekiem. Człowiek
tęskni za Bogiem. Spotykają się w piekłach, bo tam kończy się
ucieczka człowieka.
Powraca też motyw brata – w wierszu
Elegia na rozstanie:
Na skrzydle samolotu sierżanta Mertona
siedzi Chrystus i płacze
Tomasz teraz w klasztorze przygryza
wargi
nie można z jutrzni uciec do wychodka
i płakać
Brat zabity. Źli Niemcy czy dobrzy
nieważne
kto strzelał kiedy to on Tomasz
pierwszy kamieniami
wzbraniał mu dostępu do zabawy
byli dziećmi.
Kto wie ile w kontemplacji znaczy
wyobraźnia
niech zrozumie Tomasza
I jedno jeszcze zapamiętane zdanie:
Mistyka to nie wizja, ale posłuszeństwo.
Podobają Wam się?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz