Lewa strona życia to kolejna książka
Lisy Genovy, której Motyl bardzo mi się podobał. Mimo trudnych
tematów to lekka literatura: szybko się czyta, dużo się dzieje,
jest przystępnie napisana. Nową powieść pochłonęłam w dwa dni
– naprawdę nieczęsto mi się to zdarza.
Pod wieloma względami ta książka
jest podobna do poprzedniej: bohaterką znów jest nieprzeciętnie
inteligentna (dzięki czemu mogła dobrze opisywać swoje odczucia po
wypadku), odnosząca sukcesy w pracy kobieta, żona i matka, Sarah. I
ona musi się zmierzyć z nową sytuacją, oswoić z własnym mózgiem
odmawiającym współpracy. Poprzednio był do Alzheimer, tym razem
schorzenie mniej znane: zespół pomijania jednostronnego. Pacjenci
cierpiący na ten syndrom na skutek urazu prawej półkuli ignorują
wszelkie informacje pochodzące z lewej strony. Brzmi banalnie, ale
jeśli się nad tym głębiej zastanowić, problem jest ogromnie
poważny: nieświadomość lewej strony nie pozwala swobodnie się
poruszać, czytać (spróbujcie czytać tylko prawą połowę
strony), a nawet chodzić (bo jak, mając jedną nogę i jedną
rękę?) oraz wykonywać wszelkich czynności, do których potrzeba
dwóch rąk. Niektórzy z tego wychodzą, inni nie. Ci, którym nie
uda się przywrócić całościowego postrzegania świata, potrzebują
nieustannej opieki.
Mogłabym się przyczepić do bardzo
wielu rzeczy. W pewnym sensie powieść jest wtórna. Zespół
nieuwagi jednostronnej był dla mnie czymś nowym i jak najbardziej
ciekawym, ale – mimo że bohaterka jest tym razem trochę młodsza
– schemat jest podobny, co czyni książkę przewidywalną. Nie jest to
też na pewno wybitna literatura, choć przybliża licznym
czytelnikom ciekawe problemy. Wydanie jest koszmarne, błędy
interpunkcyjne są na każdej (każdej!) stronie, a innych też nie
brakuje (mój ulubiony: przyzwyczajone do mojego napiętego grafika).
Ale! Przeczytałam 400 stron w dwa dni, a to chyba mówi samo za siebie? Powieść wciąga, jest lekko
napisana i mimo wszystko interesująca. Takie lepsze czytadło. Lubię
książki, których bohaterkami są przepracowane, zagonione młode
matki, kobiety sukcesu z domem na głowie – to dla mnie taka
alternatywna rzeczywistość, niby bliska, a jednak kosmiczna :)
Przyjemnie mi się to czyta. Podobał mi się zabieg z rozpoczynaniem
kolejnych rozdziałów snami Sarah, choć jeszcze brakuje autorce
warsztatu, by w pełni wykorzystać potencjał. I wyczucia, bo często
ulega pokusie wywoływania taniego wzruszenia.
Jeszcze jedna rzecz
mi się spodobała, i to chyba najbardziej: relacja głównej
bohaterki z mężem. Obydwoje są zapracowani, czasem ledwo się
widują, ale kochają się i dobrze im razem: potrafią się w tym
zabieganiu odnaleźć. To nietypowe we współczesnej literaturze –
bo albo zakochani unoszą się trzydzieści metrów nad ziemią, albo
miłość gaśnie i małżonkowie mają siebie serdecznie dość. A
tu... jakoś tak zwyczajnie i dobrze:
Teraz już wiem. Nie żyjemy w
przygodowym hicie kinowym George'a Lucasa. Nasz poranny pocałunek na
do widzenia nie jest romantyczny, na pewno nie jest też sexy. To
rutynowy buziak, ale cieszę się, że go sobie dajemy. Wystarcza.
Dowiedziałam się czegoś nowego,
spędziłam dwa dni z powieścią, od której nie chciałam się
odrywać – to mi wystarcza (czasami ;) ). Po trzecią książkę
Genovy też kiedyś na pewno sięgnę, mam tylko nadzieję, że autorka zdecyduje się na przełamanie schematu. A tę polecam, jeśli
macie ochotę na coś, co się fajnie (tak, po prostu fajnie) czyta.
Moja ocena: 6/10.
Lisa Genova, Lewa strona życia
Wydawnictwo Papierowy Księżyc
Znajdziesz mnie też na Facebooku
Zainteresowały mnie te sny... szkoda, że autorka nie wykorzystała tego motywu (na pewno świetnie skomponowałby się z resztą historii).
OdpowiedzUsuńTrochę się komponuje :) Książkę się fajnie czyta.
UsuńSkoro tak - to na pewno sięgnę, znam jej książkę "Motyl" z pozytywnych opowieści znajomych, którym podobała się ta książka.
UsuńMnie się "Motyl" podobał nawet bardziej :)
UsuńJeszcze nie miałam przyjemności ale zachęcona czuje się bardzo :)
OdpowiedzUsuńNajlepszego w nowym roku, wszelkiej cudownosci ;]
Dziękuję i nawzajem :)
Usuń