styczeń-czerwiec 1969
Piekło nienapisanych wierszy.
*
Mądra, dobra twarz andersenowska –
powiedział W. o mojej fotografii zamieszczonej przy artykule Iwony
we „Współczesności“. Andersenowska... chyba dlatego, że może
być twarzą czarownicy...
*
Jakie to okropne, że pisałam te
głupie, pseudofilozoficzne wiersze, z patosem, z niepotrzebną
ornamentacją. Trzeba było pisać tylko i wyłącznie o miłości
szczęśliwej.
*
Głęboka wiedza I. On wie, że poza
bramę obozu nie wolno wychodzić w pierwszym rzędzie, bo nigdy nie
wiadomo – może za bramą rozstrzeliwują. Nie wolno też na końcu.
Trzeba za wszelką cenę trzymać się środka.
Nowe pojęcie „złotego środka“.
Uniwersytety naszej epoki.
*
Przekleństwo człowieka: wszystko, co
człowiek robi, jest trwalsze od niego samego.
*
Nie bądź wola Twoja!
*
A jednak trzeba kochać żywych. Z
krzywdą dla umarłych. To jest właśnie całe okrucieństwo
śmierci.
*
Najbardziej powinni lękać się słów
ci, którzy znają wagę słowa: pisarze, poeci. Dla nich słowo jest
faktem.
*
W. mówi o swojej zakochanej córce.
Nie wiadomo, czy to będzie trwałe, ale pół roku szczęścia to
już coś jest, to już warto.
*
Sen. Janek. Idzie obok mnie. Włosy
płowe, złote, spadają na twarz. Całuję go przez te włosy. Żyję
cały dzień tym snem. Do następnego snu.
*
Ksiądz odprowadzał do grobu zmarłą
dziewczynkę. Chciał iść w białym ornacie, ale według przepisów
tylko dzieci do lat sześciu chowa się w białej szacie. Nagle w
czasie pogrzebu zaczął sypać śnieg i ksiądz szedł cały w
bieli.
*
Czas mój jest ciągle jakby zbyt
obszerny. Dziwię się ludziom, którzy na nic nie mają czasu.
Zawsze mam go dosyć. Jest go stanowczo za dużo jak na jedno życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz