O Urszuli Kozioł już pisałam. Co ciekawe, wtedy również był to tom wydany przez Wydawnictwo Literackie, o tytule bezpośrednio wiążącym się z tym najnowszym (Przelotem, 2007) i okładce utrzymanej dokładnie w tym samym stylu. Klangor to utwory jeszcze bardziej refleksyjne, smutniejsze, pogłos tamtych wcześniejszych wierszy, a jednocześnie zupełnie nowy krzyk rozpaczy. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia, za to im dłużej z tymi wierszami przebywam, tym lepiej je rozumiem i tym bardziej mi się podobają. Nawet jak to piszę - w każdej chwili bardziej się nimi zachwycam i głębiej je czuję.
Wiele utworów to próba pogodzenia się? przetworzenia? oswojenia? bólu po stracie ukochanego. Najpiękniejszym z nich jest bardzo długi, pisany przez dwa lata Klangor.
Zamknięta w bólu jak w więziennej celi
zatrzaskuję się przed światem
To oddzielenie jest bardzo wyraźne, samotność powraca także w innych wierszach. Wciąż i wciąż.
rozmawiają ze mną jak gdyby nic przerażającego
nie zaszło
jakby nie wiedzieli
że jestem już z innej planety
już nie stąd
(…)
Co było złączone jest okaleczone
nie macie pojęcia jak to jest
kiedy nagle zostajesz sam i niczyj
(Bez vis-a-vis)
I zawieszenie w przestrzeni niebytu, nieistnienie:
jestem na poły
w pół słowa
w pół kroku
Nic już nie jest prawdziwe, pełne, normalne. Z drugiej strony wraz z cierpieniem przychodzi zrozumienie dla innych samotnych:
znajome wdowy
- teraz wiem dlaczego -
przekreślają swe wargi jaskrawą kredką
by ukryć pod spodem wargi pobielałe
z niecałowania
i od słonych łez
(Klangor)
Trudno własnymi słowami opisać cudzy ból; zwłaszcza ból tak ogromny, niepojęty, nieznany. Ale czuć go w każdym wersie tego utworu. I przez chwilę może się czytelnikowi wydawać, że wie, rozumie.
Podmiot liryczny tych wierszy powtarza: „odchodzę“. „Nie starczyło“. Mówi: „na imię mi kamień“. Patrzy na świat i stwierdza: „Nie ma komu pocieszyć Boga“. Nie ma pocieszenia. Poetka bardzo dobitnie daje temu wyraz w wierszu Znowu nie napisałam. Ładne słowa zostają odsunięte na bok, na powierzchnię przedziera się złość, bezsilność, świadomość nieuchronności. I w kilku linijkach Urszula Kozioł potrząsa czytelnikiem.
To w dużej mierze tom o odchodzeniu. Nie tylko o stracie ukochanej osoby – również o upływającym czasie, także w sensie historycznym. Jest więc miejsce na rozliczenia, podsumowania, oceny.
Gasną mity symbole gwiazdy
i ulubieńcy na miarę stulecia
(…)
Na przełomie roku 1989 i 1990
pękła wreszcie nazbyt napięta od półwiecza struna
ustroju
który mienił się być rajem
(choć miał być nim głównie
dla przyszłych pokoleń).
Ten ustrój – rzecz ciekawa -
stworzony do absolutnie wyższych celów
niż cele najprostsze
jakie zwykły zaprzątać zwyczajnego człowieka
do życia się nie nadawał
(Dziesięć lat przed końcem stulecia)
Poetka często sięga po rym i rytm, a nawet melodię, i pięknie jej to wychodzi. Bawi się słowami, powiedzeniami, uratrymi zwrotami (świetny Koń jaki jest). Wykorzystuje motywy antyczne, wplata w swoje teksty dzieła sztuki, wychodzi poza swój mikrokosmos i osadza je w świecie, czyniąc uniwersalnymi. To bardzo zróżnicowany zbiór, bardzo osobisty, ale nie hermetyczny. Trudno dostać się do samego środka świata Urszuli Kozioł, ale poetka pozwala nam chociaż stanąć obok i popatrzeć. I przyjąć tyle, na ile pozwala nam nasza wrażliwość.
Z wizytą
pukam do siebie
nikogo
dobijam się
nikt
dzwonię
nic
gdzie ja jestem
gdzie się podziewam
Tyle piękna w tym smutku... tyle smutku w tym pięknie...
OdpowiedzUsuńOkładka jest po prostu wspaniała - niepokojąca, nostalgiczna, ciut depresyjna, a przy tym hipnotyzująca. Twoja recenzja zdaje się potwierdzać, że wiersze są utrzymane w podobnym klimacie. Prezentowane próbki brzmią bardzo zachęcająco - ten minimalizm i surowość wywierają naprawdę mocne wrażenie. Spróbuję rozejrzeć się za tą pozycją.
OdpowiedzUsuńMomentami są nawet mocno depresyjne. Ale tak jak napisała Ola - przede wszystkim w tym smutku piękne. Polecam, podobnie zresztą jak poprzedni zbiór (Przelotem). Coś na pewno uda Ci się znaleźć :)
Usuń