Przejmująca
metafora życia w wielkim tłumie –
czytamy na okładce. Nie wiem, czemu akurat metafora; dla mnie to
zupełnie konkretny obraz. Ale metafora na pewno brzmi mądrzej.
Przejmująca... przejmująca dopiero jako całość, ale lepiej późno
niż wcale. A jednak warta uwagi.
Narracja
biegnie dwutorowo: z jednej strony Mathilde, samotna matka trzech
chłopców, którą szef doprowadza właśnie do granic wytrzymałości
psychicznej. Z drugiej – lekarz, mężczyzna, który chciał być
chirurgiem, a spędza dnie na dyżurach, jeżdżąc od samotnych
staruszków do ludzi zbyt zajętych, by samemu wybrać się po
receptę.
W
obydwojgu narasta irytacja, bezsilność powoli przeradza się w
agresję, a pęd i anonimowość, które kiedyś przynosiły ulgę,
teraz miażdżą. Zwykłe, codzienne sytuacje – w końcu stają się
nie do wytrzymania. Coraz wyraźniej życie pcha obydwoje bohaterów
ku nieuniknionemu punktowi kulminacyjnemu: coś się przecież musi
wydarzyć. Czekamy, jak oni, coraz bardziej umęczeni na ten moment,
który pozwoli się wreszcie odprężyć. Spotkać bratnią duszę,
która pomoże oswoić samotność. Bo narratorka nie pozostawia
wątpliwości: Mathilde i Thibault świetnie do siebie pasują.
Z
niepokojem i nadzieją przewracałam kolejne strony: to, jak autorka
rozwiąże dwa równoległe wątki, miało zaważyć na odbiorze
całej powieści. Bo mogła to być kolejna ckliwa opowieść o
odnajdujących się w tłumie bratnich duszach. Cudowna bajka, w
której nagle wszystko się układa. Ale Ukrytymi godzinami rządzi
nieubłagany realizm, a de Vigan udało się tę historię obronić.
W
całej książce nie podobała mi się jedna rzecz: styl autorki.
Przekombinowany, sztuczny. Tekst pękający w szwach od wydumanych
porównań, wyświechtanych fraz, sformułowań mających brzmieć
mądrze i refleksyjnie, znaczeń na siłę przypisywanych
najzwyklejszym czynnościom (Żeby z kimś porozmawiać [kontakt
telefoniczny z ubezpieczalnią] – z prawdziwą osobą o prawdziwym
głosie, która jest w stanie udzielić prawdziwej odpowiedzi –
trzeba pominąć menu. Nie ulegać propozycjom. Stawić opór. Nie
wciskać ani 1, ani 2, ani 3 (…). Żeby z kimś porozmawiać,
trzeba się wyróżniać...). I to, czego najbardziej nie cierpię:
powtórzenia. De Vigan ubiera jedną myśl w dwa, trzy, cztery
komplety słów, namiętnie używa synonimów, zalewa nas
niepotrzebnymi dopowiedzeniami (Mathilde długo szukała punktu
wyjścia, początku, samego początku, pierwszej wskazówki,
pierwszej szczeliny. Albo: cieszy się z takiego rozwiązania:
łatwego, prostego, podanego na tacy). Nigdy nie wiem w takich
przypadkach: do wszystkich wersji autor jest tak przywiązany, że
nie potrafi wybrać jednej, czy uważa czytelnika za idiotę i woli
się kilkakrotnie upewnić, że dotarło?
Wielka
szkoda, że warsztat autorki wymaga jeszcze sporo pracy, bo chociaż
Mathilde jest irytująco bierna, powieść jest dobra. Nie zostawia
złudzeń, nie czaruje. Jest – właśnie tak –przejmująco prawdziwa. I każe
zastanowić się chwilę nad tymi, których mijamy każdego dnia:
anonimowych, tak samo zabieganych, znerwicowanych, samotnych.
Mimo
wszystko polecam.
Moja
ocena: 6/10.
Delphine de Vigan, Ukryte godziny
Dla mnie to ważna i dobra książka. Pisałam o niej 17 lipca 2011. Oprócz samotności dominującym wątkiem był rodzący się mobbing. Styl, czyli te spiętrzenia powtórzeń chyba miały sens - gdy jest smutno i źle, gdy drepczemy w kółko i szukamy słów adekwatnych do stanu... Też tak mam. Dużo tam ze mnie i pewnie dlatego przylgnęłam do powieści.
OdpowiedzUsuńDla mnie to obcy świat, pracuję w domowym zaciszu i nic nie wiem o problemach w firmie.
UsuńTwoją recenzję przeczytam wieczorem, bo na razie korzystam gościnnie z komputera męża. W lipcu 2011 jeszcze blogów nie odwiedzałam, więc nie widziałam :)
Podoba mi się pomysł tej dwutorowej narracji.
OdpowiedzUsuńPomysł jak pomysł, nic nowego ;-) Książka już kilka razy wpadła mi w oko (widziałem ją chyba na wyprzedaży). Następnym razem wezmę :-)
UsuńTak, ja też wiele razy widziałam tę książkę na wyprzedażach, między innymi wczoraj :) Tę serię często można kupić za grosze, a to dobre książki!
UsuńOstatnio często książki wyd. Sonia Draga można kupić w promocjach :) Może właśnie - wbrew pozorom - się słabo sprzedają, a może wydawca drukuje za duże nakłady i potem książki zalegają w magazynach ;)
UsuńNiezależnie od przyczyny, nic, tylko się cieszyć :) wczoraj widziałam jeszcze dwie inne, ale nie wzięłam i teraz żałuję :(
UsuńJa mam inną książkę tej autorki i z tej samej serii pt. Nic nie oprze sie nocy. Ale nie z wyprzedazy :> Na rozeznanie przeczytalam kilkanascie pierwszych stron, styl chyba mniej irytujacy i temat interesujacy.
UsuńO tej książce też słyszałam. Chętnie poznam Twoją opinię :)
UsuńA nie uważasz, że ten styl ma odzwierciedlać nerwowość czasów i bohaterów, to ciągłe powtarzanie, upewnianie się, że w tym pędzie wiadomość dotarła i została zrozumiana? O ile pamiętam, to właśnie ten styl decyduje o tym, że to dobra książka, nie tylko sam temat.
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc nie odbierałam tego w ten sposób - i nawet wiem dlaczego. Bo cały język jest dla mnie zbyt wydumany, żeby wiarygodnie oddawać nerwowość bohaterów; nie miałam poczucia, że to naprawdę ich myśli i słowa.
UsuńNie miałeś takiego wrażenia, że każde zdanie kończące cząstkę narracyjną jest obliczone na efekt, dokładnie obmyślone? Mnie się to bardzo kłóci z tym zabieganiem, maniakalnym myśleniem wciąż o tym samym. Te powtórzenia to tylko jeden z wielu elementów, i gdyby nie pozostałe, może przypisałabym im taką funkcję, o jakiej mówisz. Ale w kontekście całości tylko mnie drażniły.
Mam wrażenie, że gdyby nie styl i nie ciekawa konstrukcja, to losy bohaterów dużo mniej by mnie obeszły. Może styl nie oddawał myśli i słów bohaterów, ale ich stan emocjonalny chyba jak najbardziej. Pisana banalnym stylem historia stałaby się banalna.
UsuńAkurat uważam, że dokładne obmyślenie całości czy każdego zdania z osobna dobrze świadczy o autorce. Owszem, nieco to efekciarskie, ale nie robiłbym z tego zarzutu autorce.
UsuńChyba się trochę nie rozumiemy :) jeśl język nie jest sztuczny, to musi być banalny? Przecież między jednm a drugim jest olbrzymie pole do popisu, a moim zdaniem autorka się w tym polu nie zmieściła.
UsuńO, "efekciarskie", o to mi właśnie chodzi. I wszystko jasne, dla Ciebie to nie wada, a mnie strasznie drażni.
No i ja bym chciała - tak idealistycznie - żeby owszem, wszystko było jak najbardziej przemyślane, ale żeb nie było tego tak na każdym kroku widać :P
UsuńRozbieżność się zaczyna na samym początku: Ty uważasz ten język za sztuczny, ja niekoniecznie. Mnie on nie razi, choć zdaję sobie sprawę, że po części jest obliczony na efekt. Pasował mi do historii, do klimatu, nie raził. Książka dzięki niemu zyskała w moich oczach, w Twoich straciła. Nie wiem, czy de Vigan wszystkie swoje powieści pisze w ten sposób, jeśli tak - to pewnie za drugim razem uznałbym to za manierę i już tak dobrze nie oceniał. Ale nie mam porównania.
UsuńJa dostrzegałem przemyślaną konstrukcję i bohaterów, nie czułem, że autorka się jakoś specjalnie spina, żeby być oryginalną, czasem tylko przy jakichś refleksjach bardziej ogólnych.
UsuńO, wydawnictwo wskazuje, że to może być dobra książka. Widzę Twoje zastrzeżenia do stylu, ale chyba nie przeszkadzałoby mi to, co pokazałaś. Czasami widać szwy, te miejsca, w których autor stosuje tanie chwyty. To by mnie zraziło:) Może "Ukryte godziny" wpadną mi w ręce i będę mogła podzielić się wrażeniami.
OdpowiedzUsuńBardzo jestem ciekawa, jakbyś odebrała styl autorki, bo chyba jestem odosobniona na swoim stanowisku :)
UsuńNie wszystko musi się wszystkim podobać;) Szukałam w księgarniach e-bookowych, pobrałabym fragment, a gdyby mi podeszło, kupiłabym całość, ale nie ma. Miłego (u mnie mglistego) dnia:)
UsuńU mnie w Carrefourze jest takie stoisko, na którym książki kosztują 50% mniej, a czasem (akurat ostatni weekend) - 75% :) I ona tam ostatnio często leży, mój egzemplarz chyba też stamtąd...
UsuńOoo, to pewnie dlatego rodzina trzyma mnie z daleka od Carrefoura;)
UsuńTo już wiesz, czemu nie powinnaś ich słuchać :)
Usuń