Zima idzie, wybierzmy się tam, gdzie jeszcze zimniej :)

Elżbieta Cherezińska, Saga Sigrun
Wydawnictwo Zysk i S-ka

Jeśli jest jeszcze w blogowym świecie ktoś, kto tego nie czytał, to z pewnością nie ma nikogo, komu by się chociaż nie opatrzyła okładka :) Ostatnie moje spotkania z powieścią historyczną nie należały do najlepszych (Cornwell okazał się totalną porażką, Filary Ziemi mnie rozczarowały, a Króla z żelaza porzuciłam zanim cokolwiek zaczęło się dziać). Niezrażona (a przynajmniej zrażona niedostatecznie), sięgnęłam po kolejny blogowy hit.


Sigrun, młoda córka jarla, wychodzi za mąż za dziesięć lat starszego od siebie Regina, wybranego jej przez ojca. Ma szczęście, bo od pierwszej minuty oboje kochają się miłością doskonałą, wieczną, wierną i bez skazy. Towarzyszymy im aż do śmierci mężczyzny (nie zdradzam żadnego sekretu, pierwsze zdanie powieści brzmi „Ja jestem Sigrun, wdowa po Reginie“). Duża część książki to niestety wzbudzający mdłości wątek romantyczny (tak, napiszę to po raz setny: za grosz we mnie romantyzmu)

Z racji tego, że narratorką jest kobieta, większość walk, przepychanek i innych ważnych spraw dzieje się poza planem, kiedy Regina nie ma w domu, a Sigrun czeka na niego stęskniona. Ale właśnie ta kobieca perspektywa bardzo mi się podobała: bijatyka zupełnie mnie nie interesuje i długie opisy bitew i tak zazwyczaj omijam, za to zwykłe codzienne życie to jest to, co w powieściach historycznych lubię najbardziej. Dla spragnionych wielkiego świata znajdzie się zresztą trochę walki o władzę, polityki i wojen.

Obserwujemy więc, jak Sigrun z typowej nastolatki zmienia się w dojrzałą, mądrą i odpowiedzialną kobietę, jak dorasta i jak dorastają jej dzieci. Widzimy, jak wrasta w nowe miejsce i stwarza wokół siebie dom. Przy okazji poznajemy nordyckie wierzenia i zwyczaje, codzienne zajęcia, wszystko, co składało się na normalne życie tysiąc lat temu. Początkowo powierzchownie zarysowane portrety nabierają głębi, problemy stają się poważniejsze, świat przedstawiony prawdziwszy. Powieść wciąga, mimo że początkowo nie nastrajała mnie pozytywnie. 

Przez pierwsze kilkanaście stron, może nawet trochę dłużej, zastanawiałam się, czy na pewno już tego nie czytałam. Pierwsze obrazy były łudząco podobne do Córki Wikingów Henriksena – czytałam ją wieki temu (w liceum chyba), a nie mogłam się pozbyć wrażenia wtórności. Na szczęście nie trwało długo. Moją zmorą były natomiast bardzo liczne opisy fascynujących przeżyć erotycznych zakochanych małżonków. Strasznie mnie drażniły, po pierwsze – zaburzonymi proporcjami (jedna noc zajmuje cztery strony, kilka miesięcy do powrotu ukochanego – kolejne cztery), po drugie – jeśli już ktoś koniecznie chce wszystko opisywać ze szczegółami, niech to chociaż jakoś brzmi! Najlepiej nie tak: Przebijał suknię, gdy ja walczyłam jego orężem za niego. Zmagałam się z tym niepokonanym, niepokornym, ale tak oddanym. Gdy puściłam go na chwilę, zamarł. Zastygł z przerażenia. Przegrupowałam siły, by w nowym ataku zadać mu klęskę rozkoszy nie do odrzucenia. Przyjął ją z jękiem pokonanych. Zagrałam na tym rogu tryumf, odwrót, tryumf (...) i dalej w ten deseń. No błagam! Nie można inaczej?

Koniec zrzędzenia. Ogromną zaletą powieści był język: plastyczny, sugestywny, choć nieprzekombinowany (z wyjątkiem tych nieszczęsnych opisów). Cherezińskiej dobrze udało się oddać atmosferę średniowiecznej Skandynawii, jej świat oczarowuje i wciąga. Końcówka, gdzie jawa przeplata się ze snem, napisana fantastycznie. Samą Sigrun, podobnie zresztą jak i innych bohaterów, polubiłam. Co prawda drażniło mnie doskonałe (a wcale nie krótkie!) małżeństwo głównych bohaterów, ale kto wie, może kryzysy nie istnieją, jak się męża widzi raz na kilka miesięcy ;)

Po kolejne części pewnie sięgnę za jakiś czas. Regin już nie żyje, więc może być tylko lepiej :D Zresztą Halderd, którą tutaj poznajemy jako postać drugoplanową, a która przejmuje narrację w kolejnym tomie, wydaje mi się postacią znacznie ciekawszą i bardziej skomplikowaną niż Sigrun. Mniej wrażliwym polecam także tę część :)


Moja ocena: 6/10. 

13 komentarzy:

  1. Opis baraszkujących Wikingów mnie rozweselił z rana, ale ciekawi mnie kobieca perspektywa tej historii, dlatego sięgnę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takiej dawce rzeczywiście może śmieszyć, ale na dłuższą metę zapewniam, że może być irytujące ;)

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. To ja pewnie jestem tym wyjątkiem, bo okładki nigdy nie widziałam, więc nie opatrzyła mi się :)
    Usunęłam poprzedni komentarz tylko ze względów stylistycznych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No proszę, i jednak ktoś się znalazł :) A zastanawiałam się, czy w ogóle jest sens pisać o tej książce :P

      Usuń
    2. To ja się też zgłaszam, że nie czytałam!
      Mimo, że miałam naprawdę szczere chęci i aż dwa razy wypożyczyłam to z biblioteki. Ale - albo ja już wyrosłam z takich opowiastek, albo ta opowiastka jest nie bardzo w sensie ogólnym. Do igraszek Wikingów nie doszłam, więc nawet nie miałam okazji się pośmiać.
      Jeśli chodzi o pisarstwo historyczne w wykonaniu polskich autorek, to zdecydowanie preferuję Kossak-Szczucką i Jadwigę Żylińską (polecam zwłaszcza jej "Piastówny i żony Piastów", po prostu palce lizać!).

      Usuń
    3. Kossak-Szczucką czytałam :) A o Żylińskiej pierwsze słyszę, bardzo dziękuję za podpowiedź, rozejrzę się, jak znów mnie najdzie na powieść historyczną!

      Usuń
  4. To ja się przyznam, że opisy łóżkowych ekscesów szczególnie mi się w tej książce podobały, ze względu na swego rodzaju oryginalność i lekkość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, o gustach się nie dyskutuje :) I fakt, oryginalności odmówić im nie można :D

      Usuń
  5. Kolejne ksiazki sa o tym samym, tylko z innej perspektywy. Zdecydowanie mniej Regina i seksu. Osobiscie goraco namawiam do siegniecia. Sama lubie pierwsza czesc, ale kolejne chyba bardziej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli nie zapomnę za jakiś czas, to na pewno przeczytam też pozostałe, bo na tle ostatnio czytanych przeze mnie powieści historycznych Cherezińska i tak wypadła najlepiej. A skoro Regina mniej... ;)

      Usuń
  6. Jakkolwiek "polskie" książki Cherezińskiej bardzo mi się podobały ("Gra w kości" i "Korona śniegu i krwi"), to "Sagę Sigrun" niestety porzuciłam - nie podobały mi się podobnie jak Tobie te opisy erotyczne, ale też ogólna lukrowatość Sigrun (przynajmniej do momentu, do którego doczytałam). Z książek Elżebity Cherezińskiej zdecydowanie chętniej sięgnę w następnej kolejności po "Legion" niż po sagę Północnej drogi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sigrun potem dojrzewa, na początku faktycznie może irytować, ale cóż - była tylko nastolatką :) Ale o polskich książkach też w takim razie będę pamiętać w przyszłości.

      Usuń