Klatka dla trojga


Dezső Kosztolányi, Ptaszyna
Państwowy Instytut Wydawniczy

Po wielce udanym spotkaniu z prozą Magdy Szabo przyszedł czas na kolejnego węgierskiego pisarza, Dezső Kosztolányiego (1885-1936), o którym Sándor Márai napisał: Tylko powierzchowni pisarze sądzą, że tajemnicą sukcesu jest „zejść na poziom czytelnika“. Kosztolányi, jak każdy dobry pisarz, starał się wznieść na poziom czytelnika. Brzmi obiecująco, prawda? Ptaszyna to książka egzotyczna pod dwoma względami: po pierwsze, literatura węgierska jest wciąż mało popularna; po drugie – powieść ukazała się po raz pierwszy w 1924 roku, do świeżynek więc nie należy.


Uśmiechnęłam się już na pierwszej stronie, czytając tytuł rozdziału - Czytelnik poznaje dwoje starszych ludzi, ubóstwianą przez nich córkę i dowiaduje się o pewnym niezwykłym wypadzie na wieś. Od razu przypomniała mi się Lalka i inne XIX-wieczne powieści, co bardzo pozytywnie nastroiło mnie do dalszej lektury.

Rzecz dzieje się w 1899 roku. Wydarzenia obejmują zaledwie tydzień i wydają się całkiem błahe; komu dziś przyszłoby do głowy, by napisać rozdział dający się zamknąć w słowach Ulicą Szechenyiego dochodzimy do stacji i jesteśmy świadkami odjazdu pociągu? A jednak jest to tydzień ze wszech miar wyjątkowy: starsze małżeństwo wyprawia swoją niezamężną córkę, tytułową Ptaszynę, na tygodniowy odpoczynek na wieś. Po raz pierwszy (a kobieta ma już trzydzieści pięć lat!) rozstają się na tak długo i bardzo przeżywają nową sytuację: ich idealnie proste i poukładane życie na kilka dni staje na głowie. Jedzą na mieście, wybierają się do teatru, Akacjusz spędza wieczór z dawnymi znajomymi i wraca do domu w środku nocy, a jego żona po raz pierwszy od dawna siada do pianina. A po kilku dniach wraca Ptaszyna... 

Tytułowa bohaterka przez większość powieści jest nieobecna, podczas jej wyjazdu pozostajemy w mieście z państwem Vajkayami i wiemy tylko tyle co oni z jednego listu. A jednak jej cień wciąż wisi nad tym małżeństwem. Uderzające jest, jak bardzo mieszkanie z dorosłą córką zdeterminowało całe życie tych ludzi: nie zwracają się do siebie inaczej niż „tato“ i „matko“, ba, imienia pani Vajkay nawet nie poznajemy! Początkowo czują się bardzo zagubieni, nie chcą przyznać, że obiad w restauracji im smakuje, bo Ptaszyna takie jedzenie potępia, ale w końcu zdobywają się na głębszy oddech i wtedy widzimy, z jak wielu rzeczy na co dzień rezygnują, w jak wielu sprawach poddają się przewodnictwu córki. Przed jej przyjazdem starannie zacierają wszelkie ślady „hulaszczego“ trybu życia, jakiemu dali się chwilowo porwać, by na powrót wskoczyć w stare koleiny (już po chwili Akacjusz znów był chudy, wątły i bezbarwny, taki sam jak w dniu wyjazdy córki). Smutny i przygnębiający obraz życia, które na powrót zamiera.

Sama Ptaszyna pojawia się na zaledwie kilkunastu stronach, to jednak wystarczyło autorowi, by również jej portret uczynić wyrazistym i przejmującym. Początkowo jawi się ona jako żywiołowa, energiczna kobieta; jest dobrze zorganizowana, pewna siebie, emanuje entuzjazmem. Dopiero ostatnie strony pokazują, jak strasznie jest w rzeczywistości zgnębiona, jak bardzo czuje się ciężarem dla wszystkich wokół i jednocześnie zdaje sobie sprawę z beznadziei tej sytuacji. A my już wiemy, że choć rodzice ją kochają, to i dla nich życie z dorosłą córką nie jest tym, co sami by dla siebie wybrali, gdyby tylko mogli.

Powieść Kosztolányiego jest tragiczna w swojej prostocie: to zwyczajna, wcale nierzadka sytuacja, a przecież niesie (a przynajmniej niosła sto lat temu) ze sobą tyle bólu i upokorzenia. Bardzo smutna sytuacja, która przydarza się tak wielu ludziom, że często traktujemy ją jak oczywistość. A węgierski pisarz to cierpienie na chwilę odsłania.

Moja ocena: 7/10. 

9 komentarzy:

  1. Myślę, że ta książka raczej nie wpasowałaby się moje gusta.

    OdpowiedzUsuń
  2. Faktycznie mało znana u nas jest literatura węgierska.
    Bardzo dobra recenzja.Chętnie bym przeczytała te książkę. Już czytałam o niej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopiero po lekturze zorientowałam się, że dopiero co wyszło wznowienie tej książki i faktycznie pojawiała się na kilku blogach. Zupełnie mi się nie skojarzyła z tym starym wydaniem :)

      Usuń
  3. Nie znam tej książki i nigdy o niej słyszałam. Ale ciekawi mnie tragizm zawarty w tej powieści.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książka jest niedługa i przyjemnie (wbrew pozorom) się czyta, polecam :)

      Usuń
  4. Tak z ręką na sercu: raczej słabo znamy literaturę naszych bratanków.
    Jednak nie każdy potrafi odnaleźć ciekawą lekturę - ta recenzja bardzo w tym pomaga :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo najlepiej znamy chłam z Zachodu chyba... W końcu to się najlepiej sprzedaje.
      Dziękuję za miłe słowa :)

      Usuń
  5. Czytałam Ptaszynę w nowym wydaniu i dlatego zdziwiłam się, że taka jakaś inna okładka u Ciebie :) Powieść bardzo mi się podobała, można powiedzieć, że Kosztolányi to dla mnie odkrycie i o dziwo zawdzięczam je nowości na rynku wydawniczym (która okazała się nie taką znów nowością, skoro wyszła u nas już w 1962 roku)...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale to tylko dowodzi, że Twoja opinia dotycząca nowości i staroci jest jak najbardziej słuszna :) A czytałaś potem coś jeszcze?

      Usuń