Richard
Yates, Zakłócony spokój
Wydawnictwo
Sonia Draga
Richard
Yates (1926-1992) jest dla mnie autorem niezwykłym. Po rewelacyjnej
(choć przygnębiającej) Drodze do szczęścia obiecałam sobie, że
wrócę do jego twórczości; niedawno sięgnęłam więc po Zakłócony
spokój. I choć tym razem powieść nie zrobiła na mnie tak wielkiego wrażenia, nie zawiodłam się: po raz kolejny amerykański
pisarz zaserwował mi świetny portret psychologiczny głównego
bohatera i nie mniej ciekawy obraz amerykańskiego społeczeństwa
lat 60.
Bohaterem
jest trzydziestoparoletni – a więc wydawałoby się, że w pełni
sił i raczej wchodzący w życie niż się z niego usuwający –
John Wilder (rety, jak szybko zmienia się perspektywa: jeszcze parę
lat temu „trzydziestoparoletni“ oznaczało dla mnie mniej więcej
„w średnim wieku“ ;) przepraszam wszystkich Czytelników po trzydziestce :)). John jest niezastąpionym pracownikiem, ma kochającą
żonę i syna – ale pracy nie lubi, żonę zdradza, a z synem się
nie bardzo dogaduje. Nosi w sobie mnóstwo pretensji do świata,
życia, ludzi wokół, wreszcie do siebie samego. W końcu nie
wytrzymuje napięcia, wszystkie tłumione dotąd emocje znajdują
ujście w agresji słownej i alkoholizmie, a jeden z pierwszych
wybuchów kończy się tygodniowym pobytem w szpitalu
psychiatrycznym, który nie da już o sobie zapomnieć.
Yates
ma naprawdę niesamowity dar przedstawiania ludzkiej psychiki,
motywacji, kierujących nami mechanizmów. Zarówno w Drodze do szczęścia, jak i
tym razem zaskoczyła mnie refleksja, jak wiele w sobie tłumimy i
jak potwornych rzeczy moglibyśmy się o sobie nawzajem dowiedzieć,
gdybyśmy znali wszystkie swoje myśli, a nie tylko zachowania, które
zostały przepuszczone przez filtr. Do czego jesteśmy tak naprawdę zdolni? Choć
momenty, w których autor odsłania myśli Johna, są straszne,
wszystko jest w nich logiczne i prawdopodobne – to sprawia, że
siła rażenia negatywnych emocji jest ogromna.
Portret
człowieka stopniowo pogrążającego się w nałogu jest ciekawy i
złożony: mężczyzna nie traci pracy, wręcz przeciwnie, nadal jest
w niej świetny, zachowuje przytomność umysłu – nawet na tyle,
by dla świętego spokoju chodzić na spotkania AA – a jednak wciąż się pogrąża, bo
nie potrafi znaleźć w życiu żadnego punktu zaczepienia. Nawet gdy
decyduje się podążać za swoją pasją i kręcić filmy, scenariusz jest odzwierciedleniem
jego pobytu w szpitalu, od którego nie może się uwolnić. Wciąż
przeżywa wszystko na nowo, a plan filmowy i wspomnienia Johna (oraz
wizja przyszłości) niebezpiecznie się przeplatają. Bohater rozpaczliwie pragnie być kimś i stąd się bierze jego słabość
do alkoholu – choć szczerze mówiąc nie do końca rozumiem, czemu
mąż i ojciec, facet odnoszący sukcesy w pracy, czuje się tak
strasznie bezwartościowy. Brakuje mu pasji, radości, zgody na to,
co ma – i nie potrafi ani z tym żyć, ani wykorzystać tego jako
impulsu do zmian. To bardzo smutny portret, a jednocześnie dające do myślenia ostrzeżenie.
I
jeszcze jedna rzecz, która świetnie autorowi wychodzi: tło
społeczne, znajomi i przyjaciele głównego bohatera. Gdy dzieje się coś wykraczającego poza normy, gdy nagle
ktoś zakłóca spokój – otoczenie początkowo stara się
towarzyszyć bohaterowi, jednak już za moment zasklepia się i żyje
dalej jakby nigdy nic. Przypomina mi to kamień wrzucony do wody:
agresywny młody mężczyzna z wielkim pluskiem wpada w życie swoich
bliskich, jeszcze przez chwilę pojawiają się coraz większe kręgi,
ale nie trwa to długo: wkrótce kręgi znikają, kamień leży
gdzieś na dnie, a na powierzchni znów panuje błoga cisza. Ani
jednej zmarszczki na pięknej tafli jeziora. Tak stało się w Drodze
do szczęścia, tak jest też w Zakłóconym spokoju, i tu widać to
chyba jeszcze wyraźniej. Bo w gruncie rzeczy to o zakłócony spokój
otoczenia tu chodzi (bohater od początku jest rozchwiany
emocjonalnie i pełen niepokoju).
Do
czego chciałabym się przyczepić, to niektóre wątki: nudziły
mnie na przykład rozdziały o tworzeniu filmu, z kolei sceny ze
szpitala psychiatrycznego były totalnie pokręcone. Zresztą cała
powieść, im bliżej końca, tym bardziej robiła się dziwaczna,
choć to akurat dobrze odzwierciedlało wewnętrzny stan Johna
Wildera. Mimo to książka jest według mnie zdecydowanie
warta przeczytania. Wszystkie problemy poruszane przez Yatesa są
zadziwiająco aktualne: powieść wydana po raz pierwszy w 1975 roku
wyjątkowo wiarygodnie przedstawia wypalonego, zagubionego i
miotającego się człowieka XXI wieku.
Moja
ocena: 7/10.
Ogólnie nie mój typ, ale wydaje się być intrygująca.
OdpowiedzUsuńCzasem warto spróbować czegoś nowego :)
UsuńInteresująca powieść o staczaniu się na dno - plus za ciekawe tło społeczne, bohaterowie to trzon powieści. Jestem zainteresowana, chociaż obawiam się "nudnych momentów" o których wspominasz.
OdpowiedzUsuńMoże Ciebie akurat nie będą nudzić, zresztą książka nie jest długa (300 stron) i szybko się czyta. Warto :) Albo coś innego Yatesa, jeśli nie znacz jeszcze jego prozy.
UsuńMam na półce dwa egzemplarze (!) "Drogi do szczęścia" (po pl i po ang) i ciągle nie mogę zebrać by ją przeczytać. Podoba mi się charakterystyka prozy Yatesa, to zdecydowanie coś dla mnie.
OdpowiedzUsuńOj, to koniecznie przeczytaj! Pewnie najlepiej w oryginale, ja niestety nie mogę sobie na to pozwolić :)
UsuńDo tej pory przeczytałam jedną książkę tego autora.: Wielkanocna parada. I tu autor z tego co czytam w Twojej recenzji pisze bardzo podobnie. Bardzo ciekawie nakreślone postaci, wyraziste tło powieści i główny bohater. To się wręcz czuło namacalnie to co on przeżywa, jakie targają nim dylematy. Bardzo ciekawa jestem tej książki. Na pewno w najbliższym czasie sięgnę po nią.
OdpowiedzUsuń"Wielkanocną paradę" też bardzo chcę przeczytać, na pewno sięgnę po nią za jakiś czas.
Usuńoj, nie znam autora, ale być może powinnam poznać?
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem zdecydowanie warto.
Usuń