„Mnie właściwie nudzi cisza“


Magda Szabó, Staroświecka historia
Państwowy Instytut Wydawniczy

Uwielbiam biografie, powieści biograficzne i autobiograficzne. Uwielbiam czytać o znanych postaciach, pisarzach, o tym, jacy byli jako zwykli ludzie, na co dzień; co ich ukształtowało, co uczyniło ich wyjątkowymi, co sprawiło, że pisali tak a nie inaczej, że ich życie potoczyło się takim a nie innym torem. Staroświecka historia wpisuje się właśnie w ten nurt, choć Magda Szabó nie pisze o sobie, ciężko nawet powiedzieć, że o swoich korzeniach – bo właściwą bohaterką tej opowieści od początku do końca jest jej matka, Lenke Jablonczay, i o jej życie tu chodzi, a nie o odtworzenie otoczenia, w jakim przyszła na świat i wzrastała autorka.

Historia rozgrywa się pod koniec XIX i na początku XX wieku, w świecie, który wraz z wojną powoli zaczął osuwać się w niepamięć i ocalał tylko w opowieściach. Rozpoczyna się, gdy Lenke nie ma jeszcze na świecie, a kończy wraz z narodzinami jej drugiej córki, właśnie Magdy. Autorka cofa się aż do życia swoich pradziadków, by sumiennie przedstawić sytuację, w jakiej znalazła się w pewnym momencie jej matka: opowiada o wielkiej miłości jej rodziców, która z czasem obróciła się przeciwko nim i zmusiła do koszmarnych wyborów; opowiada o babce i ciotkach, które wzięły pod swój dach wystraszoną czteroletnią dziewczynkę i zapewniły jej względną opiekę do momentu zamążpójścia; opowiada o zawirowaniach w życiu Lenke i jej nielicznych radościach, dociera wreszcie do samej głębi jej duszy, rozumiejąc matkę jak chyba mało kto.


Z kart powieści wyłania się drobiazgowy i staranny portret kobiety, która całe życie nosiła w sobie rany, a jednak nigdy się nie poddała. Historia jest przejmująca i znajdziemy w niej niemal wszystko, czego można oczekiwać po życiorysie pełnym zwrotów akcji: Lenke została oddzielona od rodziców, doświadczyła wiele zła i przykrości, ale obok niewykorzystanych szans – zaprzepaszczonego talentu, młodzieńczej miłości, która kładzie się cieniem na całe jej życie, seksualnej traumy – jest też prawdziwa, wielka, dozgonna przyjaźń (przypominała mi Anię Shirley i Dianę), chwile szczęścia, dwa małżeństwa i dwoje dzieci. I uśmiech. 

Jest wreszcie wojna, która obeszła się z całą rodziną dość łagodnie, ale przecież mimo to odcisnęła na bohaterach swoje piętno. Początkowo sytuacja polityczna na świecie jest jedynie delikatnym tłem, tu i tam pojawiają się pojedyncze zdania sygnalizujące, że atmosfera gęstnieje. Bardzo długo autorka stosuje dramatyczne zestawienia, w jednym zdaniu informując o umykających uwadze Lenke i jej bliskich wydarzeniach w kraju i ich beztroskich życiu: Towarzystwo debreczyńskie, w którym bawi się Lenke Jablonczay, bawi się na francuskich herbatkach, zajada gęsie wątróbki, bierze udział w przedstawieniach amatorskich, bywa w teatrze, w kinie, tańczy do świtu na balach, organizuje wystawy i niemal nikt nie zauważa, że tymczasem zatwierdza się plany budowy węgierskiej fabryki armat (...). Tych wstawek jest coraz więcej i więcej, jednak dopiero pod koniec wojna wdziera się wreszcie w ich życie – ale wtedy ma się ona już ku końcowi.

Staroświecka historia nie rozwija się tak powoli i spokojnie, jak można by oczekiwać: mnóstwo się tu dzieje i według mnie nie sposób się nudzić. Zaskoczyło mnie, że tak bardzo wciągnęła mnie historia opowiedziana wyjątkowo prosto, zawierająca mnóstwo dat i nazwisk, mówiąca o emocjach i przeżyciach bohaterów, ale przede wszystkim przedstawiająca po prostu fakty. Nie ma zbędnych komentarzy, tłumaczeń, długich opisów. A ja nie mogłam się oderwać. I choć autorka bardzo kocha i podziwia matkę (we wstępie pisze: Mojej matce nie zapaliłam lampek. Nie można oświetlić blasku), to jednak jej opowieść wydaje się obiektywna, Szabó nie stroni od łagodnej krytyki, wyraża też smutek, że matka przez bieg wydarzeń, ale i swój upór została pozbawiona kontaktu z rodzicami i nigdy nie poznała – bo nie chciała poznać – prawdy, umierając w przekonaniu, że była niekochanym dzieckiem i została bez żalu oddana surowej babce.

Jedynym minusem jest długi i według mnie zwyczajnie nudny wstęp. Najpierw poznajemy baaardzo szczegółowy opis scenerii, na tle której rozegrają się wydarzenia (dzięki temu nie ma tych opisów później), a potem wybór niezbyt porywających wierszy dziadka autorki, które owszem, rzucają sporo światła na jego postać, jednak wystarczy przeczytać zaledwie kilka, by się zorientować, o co chodzi. Te części są jednak wyraźnie wydzielone i jeśli dla kogoś ta próba cierpliwości okaże się zbyt trudna, może bez większego żalu przejść do głównej treści – na pewno świetnie się odnajdzie mimo nieznajomości pominiętych szczegółów.

Na koniec jeszcze dodam, że Lenke bardzo przypominała mi Różę z Cudzoziemki: zawsze nie do końca u siebie, z ogromnym talentem muzycznym, którego nie mogła w pełni wykorzystać, ze wspomnieniami dawnej miłości głęboko w sercu. A jednak nigdy nie stała się tak zgryźliwa i przykra, umiała kochać i ze wszystkich sił starała się cieszyć tym, co miała. Wiecznie w ruchu, wiecznie w centrum wydarzeń, rzucana z jednego miejsca w drugie, na koniec stwierdza: Mnie właściwie nudzi cisza (...). Ja kocham burzę, mróz, śnieg i mgłę. Wspaniały kontrast i przykład, że można się nie okopywać w przeszłości, że można inaczej. 

Samą książkę bardzo polecam, to kawał dobrej literatury. Staroświecka historia jest gorzka, ale bardzo prawdziwa, przejmująca i mimo wszystko w pewien sposób pokrzepiająca: opowiadająca o życiu zwyczajnym aż do bólu. O poplątanych ludzkich losach, urazach i błędach, o ludziach, z których każdy jest inny, jedyny w swoim rodzaju, bo kompletny i rzeczywisty, o nadziejach i nowych szansach, o uśmiechu przez łzy. O niesamowitej kobiecie. I o świecie, którego już nie ma.

Moja ocena: 8/10 (tylko bez tego nieszczęsnego wstępu ;)). 

16 komentarzy:

  1. Wstęp też ma swój smaczek, chociaż faktycznie można spokojnie przeskoczyć dalej. Nie znałem Cudzoziemki, kiedy czytałem Szabo, ale rzeczywiście jakieś podobieństwo między Różą a Lenke istnieje - chociaż to bardziej podobieństwo sytuacji wyjściowej, bo, jak sama zauważyłaś, każda z nich rozwinęła się inaczej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zacofany, i to jest właśnie ciekawe: jak zupełnie inaczej rozwinęły się ich losy. To znaczy, że przeszłość i sytuacja nikogo z nas do końca nie determinuje.

      8/10 to bardzo wysoka ocena, nieczęsto tyle stawiam :)

      Usuń
  2. Tak, to świat, który już nigdy nie wróci. I tylko na łamach książki możemy do niego na chwilę powrócić.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hm... może kiedyś się skuszę :)

    Zapraszam na konkurs!
    Do wygrania hit ostatnich tygodni: książka "Ostatnia spowiedź" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, proponowali mi recenzowanie tej książki, ale nie wydaje mi się, żeby mogła mnie zainteresować.

      Usuń
  4. U mnie czeka na półce od bardzo dawna na przeczytanie. Przyznaję, że podchodziłam kilka razy, ale druk mnie odstrasza (z każdym rokiem coraz bardziej). Mam wydanie też PIWu, z 1981 roku - chyba wtedy wydawca z powodu kłopotów z papierem, zagęścił tekst do niemożliwości. A chciałabym przeczytać (chyba podejdę z lupą):)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też czytałam właśnie to wydanie, tylko okładkę wkleiłam ładniejszą :) Warto się przemęczyć!
      Swoją drogą prawie wszystkie stare książki mają mały, gęsty, a do tego często blady druk :/

      Usuń
  5. Druk, a raczej druczek może skutecznie zniechęcić do lektury, jeśli ma się kłopoty ze wzrokiem, lecz mimo tej niedogodności i ja przeczytałam Staroświecką historię, bo warto. Także miałam kłopot z przebrnięciem przez początkowe opisy.

    OdpowiedzUsuń
  6. Też uwielbiam biografie toteż może uda mi się gdzieś ta znaleźć.)

    OdpowiedzUsuń
  7. "Staroświecka historia" bardzo mi się podobała. Magda Szabo potrafiła dokopać się do mnóstwa tajemnic swojej rodziny, potrafiła też historię rodzinną przedstawić tak, że czyta się ją jak pasjonującą powieść. Cenię też autorkę za to, że nie starała się wybielać swoich przodków, pokazała ich ze wszystkimi słabostkami i wadami.
    Najbardziej poruszyła mnie historia Emmy. A najnudniejsze strony to te z wierszami dziadka Magdy :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiersze były okropne :p Ale faktycznie musiało to autorkę kosztować mnóstwo pracy, zwłaszcza że nie o wszystkim chcieli przecież mówić. Ale było warto! I też mi się bardzo podobało, że niczego nie tuszowała ani nie łagodziła.
      Mi najbardziej było żal małej Lenke. I było mi strasznie smutno, że całe życie czuła się niekochana właściwie przez niedomówienie :(

      Usuń
  8. Nie słyszałam o tej książce, z Waszych wypowiedzi wynika, że to wartościowa pozycja:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Tak mi się spodobała "Staroświecka historia" przeczytana z biblioteki, że natychmiast weszłam na allegro i kupiłam własną, żeby móc do niej wrócić. Mimo tego okropnego druku, na który sporo się przez blogi przewinęło narzekań :)

    OdpowiedzUsuń
  10. "Staroświecka historia" to jedna z najlepszych książek wspomnieniowych jakie kiedykolwiek czytałam. :)

    OdpowiedzUsuń