Robert Silverberg, Umierając żyjemy
Dom
Wydawniczy Rebis, seria Salamandra
Robert
Silverberg (ur. 1935) jest znanym amerykańskim pisarzem science
fiction, i choć nie jestem zagorzałą fanką tego gatunku, jego
niewielka powieść W dół do ziemi podobała mi się – na tyle,
by sięgnąć po coś jeszcze. Interesujące, że Umierając żyjemy
okazało się zupełnie inną, a jednocześnie w swojej istocie
bardzo podobną lekturą.
Niewiele
tu fantastyki – to bardziej powieść psychologiczna. Fabuła
osadzona jest w latach 70. ubiegłego wieku, a jedyny pomysł
wykraczający poza ograniczenia naszego świata to zdolności
głównego bohatera: słyszy on myśli innych ludzi. Dar tyleż
ciekawy, co kłopotliwy; przysporzył Davidowi wiele przykrości i
zmusił do szybszego dorastania: ciężko ufać rodzicom, których
myśli niezgodne ze słowami widzi się jak na dłoni; ciężko
zachować niewinność i dziecięce spojrzenie na świat, gdy słyszy
się milion głosów na minutę. Ciężko znaleźć swoje miejsce,
mając świadomość, jak bardzo nie pasuje się do innych. A jednak
gdy niesamowita zdolność zaczyna stopniowo zanikać, bohater jest jeszcze
bardziej zagubiony – nigdy nie był jak inni, a teraz nie może być
nawet tym, kim był przez te wszystkie lata.
Podobnie
jak w książce W dół do ziemi, autor wykorzystał fantastyczną
fabułę jako pretekst do opowieści o uniwersalnych ludzkich
problemach: własnej tożsamości, inności – i tym, że ta inność
też może po pewnym czasie stać się kotwicą, wyznacznikiem
własnego miejsca; o maskach, które wszyscy nosimy, o przemożnym pragnieniu bycia kimś, o błogości nieświadomości, o tym, co robić, kiedy nie zostaje nam nic, o relacjach,
które są możliwe tylko przy zachowaniu pewnego stopnia zakłamania.
Refleksje bardzo przygnębiające, choć po części na pewno
prawdziwe – nie chcę się tylko godzić z tą ostatnią.
To
wszystko tematy podejmowane w literaturze milion razy i na milion
sposobów. Czy to konkretne ujęcie mnie zachwyciło? Nie. Główny
bohater jest dobrze skonstruowany – inteligentny, cyniczny, a w
momencie, kiedy go poznajemy – zagubiony, bo tracący część
siebie, która do tej pory stanowiła o jego istocie. Ale też
zgorzkniały i dość wulgarny (choć przyznaję, że jestem dość
wrażliwa na tym punkcie, i pewnie większości z Was nie będzie to
raziło). Silverberg ciekawie zarysował jego psychikę, zwłaszcza w
momentach, w których wchodził w myśli innych ludzi, kiedy na chwilę znów odzyskiwał dar i kiedy za moment, bez ostrzeżenia, stawał się przeciętnym człowiekiem. Interesujące
były też postacie drugoplanowe i w ogóle cała ta psychologiczna podbudowa książki.
Jednak
przesłanie, spostrzeżenia, które autor chciał przekazać
czytelnikowi unosiły się na powierzchni, były jak dla mnie zbyt
oczywiste – jak w przypowieści. Nie oczarowało mnie szare tło –
Ameryka w latach 70. Przygnębiały pesymistyczne refleksje zbyt
świadomego rzeczywistości bohatera: Wreszcie, pełen rozpaczy,
uświadomiłem sobie, że żyję w świecie, gdzie dwa odłamy
lunatyków walczą o kontrolę nad domem wariatów. Nie patrzę na świat w ten sposób i nie chcę tak patrzeć – nawet jeśli dla niektórych to naiwność. Dlatego też nie lubię się karmić tego typu treściami: bardzo łatwo się zarazić takim patrzeniem na świat. No i niektóre
poglądy Davida, z którymi nie mogłam się zgodzić (chociaż z
nas dwojga to on czyta w myślach, więc pewnie wie lepiej).
Mam
niejasne wrażenie, że to dobra książka; na pewno nie jest to
kolejne czytadełko o niczym. I na pewno może się podobać,
zwłaszcza tym, którzy szukają potwierdzenia dla własnej
przygnębiającej wizji świata i ludzi. Mnie nie powaliła. Na
własną odpowiedzialność :) Ja jeszcze do Silverberga wrócę, ale
za jakiś czas.
Moja
ocena: 5/10.
niestety nie lubię powieści psychologicznych - fantastyka to bardziej kuszące mnie tematy, a jak piszesz skromnie z nią w książce - nie skusze się :)
OdpowiedzUsuńNie jestem przekonana...
OdpowiedzUsuńDużo słyszałam i czytałam o tej książce - na pewno ją przeczytam, chociaż na tę chwilę boję się tej szarzyzny i przygnębienia.
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem, czy Ci się spodoba :)
UsuńOj mi potrzeba wizji pozytywnych i optymistycznych, więc chyba nie dla mnie. Plus nie przepadam za nachalnymi przekazami.
OdpowiedzUsuń