Zawsze się radujcie! (1 Tes 5, 16)


Benjamin Boisson, Uśmiech Pana Boga
Wydawnictwo Promic, seria Ichtis

Benjamin Boisson, francuski teolog i ksiądz Wspólnoty Błogosławieństw. Przez wiele lat prowadził audycję na temat humoru chrześcijańskiego. Obecnie organizuje weekendy „Śmiech i Modlitwa”.

Książka zapowiadała się bardzo obiecująco. Wiele osób wciąż wyobraża sobie, że religia to zbiór nakazów i zakazów, a wiara i modlitwa kojarzy im się z nudą. Z tym krzywdzącym stereotypem stara się walczyć Benjamin Boisson, uświadamiając ludziom, że Bóg też ma poczucie humoru, a chrześcijanin może – i powinien! – być radosny.

Uśmiech Pana Boga to długi esej omawiający istotę humoru chrześcijańskiego, jego niebagatelne znaczenie w życiu człowieka i historię: od Biblii przez papieży, świętych, literaturę religijną. W swoich rozważaniach autor jednoznacznie wykazuje (i popiera swoje tezy licznymi argumentami), że stereotyp chrześcijanina-smutasa jest zupełnie nieprawdziwy i krzywdzący: prawdziwy chrześcijanin to człowiek, który żyje w zgodzie ze sobą i z otaczającym go światem, a więc jest pełen pogody ducha i potrafi się cieszyć i śmiać, a nawet więcej - radość jest jego znakiem rozpoznawczym. Przytacza liczne przykłady z Pisma Świętego świadczące o tym, że także Bóg jest obdarzony poczuciem humoru. Niektóre z nich wydają się naciągane (pod poczucie humoru Boisson podciąga na przykład wszystkie środki stylistyczne – wiadomo, że metafora odczytywana dosłownie wywoła zwykle komiczny efekt, ale nie o to przecież chodzi...), inne z kolei są bardzo ciekawe i muszę przyznać, że o ile śmiejąca się Sara jest w tym kontekście dość oczywistym przykładem, o tyle na inne przytoczone przez autora wcześniej nie zwróciłam uwagi.


Każdy rozdział Boisson opatruje także mini-zbiorem dowcipów tematycznych o kapłanach, teksty papieży, z lekcji religii i tym podobne). Najbardziej podobały mi się autentyczne ogłoszenia parafialne:
Drogie Panie, nie zapomnijcie o kiermaszu, z którego dochód ma być przeznaczony na cele dobroczynne. To dobra okazja do pozbycia się niepotrzebnych rzeczy z domu. Weźcie ze sobą mężów!

A teraz zrzędzenie. W wielu miejscach książka wiele traci (a raczej traci czytelnik), ponieważ autor tak bardzo podkreśla, uwypukla i wyjaśnia dowcipne historie z Pisma czy wypowiedzi świętych, że zupełnie przestają śmieszyć. Brzmi to czasem tak, jakby sam nie był do końca przekonany, że ktoś może uznać je za zabawne i chciał za wszelką cenę przekonać do nich czytelnika. Szkoda, bo przecież dobry żart broni się sam - a większość z nich jest dobra. A przegadany kawał, nawet jeśli jest świetny, już tak nie bawi.

Druga sprawa: polski czytelnik niestety bardzo wiele traci przez tłumaczenie. Wiele żartów przytoczonych w książce to komizm słowny, francuski, nieprzekładalny. Oczywiście te momenty są wyjaśnione w przypisach, ale tu wracamy do kwestii, którą przed chwilą poruszyłam – tłumaczenie, na czym polega dowcip, odbiera mu całą istotę: dosadność, element zaskoczenia. Z tego samego względu o wiele słabiej wypada styl autora, w oryginale zapewne błyskotliwy, bo najeżony takimi właśnie grami słownymi, które przepadły w polskim wydaniu. W rozdziale „Humor w dzisiejszym Kościele” mamy z kolei wykaz licznych współczesnych tekstów, które pobudzają do śmiechu, a jednocześnie są wartościową lekturą. I znów: nic nam po nim, ponieważ zawiera wyłącznie francuskojęzyczne pozycje, nigdy nie przetłumaczone na polski (a jeśli przetłumaczone, to czytelnik i tak się o tym nie dowiaduje).

I trzecia sprawa: bardzo wzburzył mnie fragment na samym początku (s. 20-21), z którym się absolutnie nie zgadzam:
W jej [Sary] śmiechu widać więc nasze podobieństwo do Boga, gdyż sam Stwórca nas rozśmiesza, nie biorąc na poważnie natury – własnego dzieła. Urządza sobie zabawę jej kosztem, choć nie ze złośliwości, lecz z miłości.
Nie wiem, czy autor naprawdę miał na myśli to, co przekazuje to zdanie, czy źle swoją myśl sformułował, czy może to wina tłumaczenia, ale z pewnością coś, co dzieje się „czymś kosztem” nie może być z miłości – to jest sprzeczność sama w sobie. A ja się pytam: w którym momencie Bóg, który oddaje swojego Syna za stworzenie, nie traktuje nas poważnie?! Czy można kogokolwiek i cokolwiek traktować bardziej poważnie?

Ogólnie jest to ciekawa pozycja, więcej takich kwiatków jak ten ostatni nie znalazłam, natomiast esej zawiera niejedno ciekawe spostrzeżenie, a w wielu miejscach bawi. Przedstawia śmiech jako Boży dar, coś, co jest nieodłącznym elementem chrześcijańskiego – bo ludzkiego w ogóle – życia. Polecam szczególnie tym, którzy nadal myślą stereotypami i którym nie dane było poznać żywego, radosnego, tętniącego życiem Kościoła.

Moja ocena: 5/10 (gdybym znała francuski i miała okazję przeczytać oryginał, na pewno byłoby więcej).

Na końcu książki znajdziemy Małe błogosławieństwa Josepha Follieta. Oto dwa pierwsze z nich:

Błogosławieni ci, którzy umieją się śmiać sami z siebie. Będą się bawić bez końca.

Błogosławieni ci, którzy umieją odróżnić górę od kopca kreta. Ominie ich wiele kłopotów.

Ciąg dalszy, a także Modlitwa o pogodę ducha, w książce :)

Za książkę dziękuję wydawnictwu Promic.

9 komentarzy:

  1. No proszę. To lektura w sam raz dla mnie. :) Lubię taką religijną tematykę, a i zagadnienie jest ciekawe. No i fakt, że to książka francuska... Przy mojej obsesji na punkcie Francji i tamtejszej literatury jest to dla mnie lektura wprost obowiązkowa. :) Może nawet skuszę się na oryginał - pod warunkiem, że gdzieś go dorwę. :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W oryginale może być ciężko... Ale może przynajmniej skorzystasz z tego rozdziału, w którym autor poleca mnóstwo francuskich pozycji :)

      Usuń
  2. Coś czuję, że sięgnę po tę książkę:)Moim zdaniem w naszym społeczeństwie pokutuje zbyt wiele negatywnych stereotypów dotyczących osób mocno wierzących i chrześcijaństwa w ogóle. Takie książki są bardzo potrzebne:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. Powoli ulega to zmianie, chociaż ludzie w żaden sposób niezwiązani z Kościołem nie mają o tym pojęcia. A obecnie dzieje się naprawdę dużo! Chociaż, jak pokazuje książka, radość bynajmniej nie jest wymysłem naszych czasów :)

      Usuń
  3. Rzeczywiście, ten cytat wydaje się nie trafiony. A może autor chciał wykorzystać motyw człowieka jako marionetki Boga i po prostu mu nie wyszło to skojarzenie...?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam pojęcia, co autor chciał, ale tym fragmentem bardzo mnie do siebie zraził. I podejrzewam, że więcej czytelników mogło podobnie zareagować.

      Usuń
  4. Trudno mi wyobrazić sobie wiarę bez śmiechu i radości - bez nich bardzo łatwo stracić dystans do świata i innych ludzi. Pozycja zaciekawiła mnie i z pewnością po nią sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przede wszystkim, na co również zwraca uwagę autor, chrześcijanin to człowiek, który czuje się kochany przez Boga, ufa Mu i jest głęboko przekonany o sensie wszystkiego, co go spotyka. Jak w takiej sytuacji być ponurym i zrzędzącym?
      A dystans też jest bardzo potrzebny, to prawda.

      Usuń