Maria Janion, Niesamowita Słowiańszczyzna. Fantazmaty Literatury
Z pewną nieśmiałością zabieram się do tego wpisu. Maria Janion, profesor literatury polskiej, wybitna znawczyni polskiego i europejskiego romantyzmu, jest jednym z moich absolutnie ulubionych badaczy literatury (notabene w Wigilię obchodziła 85. urodziny). Jej teksty krytyczne zawsze czytałam z prawdziwą przyjemnością – bliski jest mi jej język, sposób pisania o twórczości, kulturze, historii, ideach. Parę lat temu miałam przyjemność zagłębić się w świetne opracowanie jej autorstwa Wampir. Biografia symboliczna (polecam! Pierwsza część to historia kształtowania się motywu wampira, analiza mitu z perspektywy kulturowej, literackiej i psychologicznej oraz rozważania na temat funkcjonowanie tego motywu na przestrzeni wieków – aż do dziś; druga część to antologia tekstów o wampirach – moim skromnym zdaniem nieporównanie ciekawsza od Zmierzchu).
Gdy usłyszałam o książce Niesamowita Słowiańszczyzna, byłam pewna, że chcę ją przeczytać. Obiecujący tytuł, przyciągająca wzrok okładka. Miałam nadzieję, że ta lektura pomoże mi wypełnić wielki brak, który od dawna odczuwam – niedostatek zakorzenienia w naszym słowiańskim dziedzictwie. Zastanawialiście się, dlaczego w szkole podstawowej i później uczymy się o Heraklesie, Atlasie, Hestii, Nike, Posejdonie, muzach, Gracjach... a nie wiemy nic o bogach, w których wierzyli nasi przodkowie? Nie chcę tutaj umniejszać znaczenia greckiej i rzymskiej mitologii dla naszego kręgu kulturowego, bo są niezaprzeczalnie jednym z fundamentów polskiej (bo w ogóle europejskiej) literatury i sztuki. Jestem jednak przekonana, że gdzieś obok tych śródziemnomorskich mitów powinno się znaleźć miejsce także dla naszych rodzimych, zmarginalizowanych wierzeń. Autorka również zwraca na to uwagę w podrozdziale zatytułowanym Co się stało z mitologią słowiańską? oraz tytułując pierwszy rozdział swojej pracy Sami sobie cudzy. Bo tak naprawdę przyjmując chrzest i wiarę rzymskokatolicką, wstępując tym samym w krąg kultury zachodniej, zrezygnowaliśmy z naszych wschodnich korzeni. Maria Janion pokazuje, jak przez wieki błąkamy się zawieszeni gdzieś między pogardzanym wschodem a podziwianym zachodem, próbujemy się odciąć od tej „gorszej” części Europy, a jednak wciąż nie jesteśmy w stanie zaprzeczyć związkom historyczno-kulturowym, które ciągną nas w tamtym kierunku. Przywołuje też pogląd Jerzego Kłoczowskiego, według którego Polska – mimo rozmaitych perypetii – odnajduje się szczęśliwie w kręgu zachodnim. Czy tak jest rzeczywiście? Moim zdaniem nadal ciąży nam kompleks niższości, sami siebie spychamy na bok. I cały czas się obawiamy. Dlatego też, jak pisze autorka: Jako prawdziwi łacińscy, katoliccy, śródziemnomorscy Europejczycy nie możemy za bardzo utożsamiać się ze Słowiańszczyzną, bo to by nas zbliżało do „gorszości” Rosji (...). Do dziś odczuwamy wobec niej wyższość, ale i jakieś pokrewieństwo z jej „niższością”.
Książka zawiera bardzo wiele ciekawych spostrzeżeń i analiz. Maria Janion, wychodząc od naszych historycznych uwarunkowań i zachodzących stopniowo przemian polskiej mentalności, stara się odnaleźć te zagubione elementy w dzisiejszej świadomości zbiorowej. Analizuje wpływ Kościoła rzymskokatolickiego w opozycji do słowiańskiego obrządku greckokatolickiego. Zatrzymuje się nad tym, co typowo słowiańskie w naszej kulturze, a więc nad motywami wampirycznymi. Rozważa funkcjonowanie naszych mitów narodowych: mesjanizmu, walki narodowowyzwoleńczej, Polonii-kobiety. Zwraca uwagę na skomplikowane stosunki polsko-rosyjskie: ni to wrogość, ni to wspólnotę kulturową. I wiele, wiele więcej.
Wszystko to ciekawe, jednak rozminęło się trochę z moimi oczekiwaniami: chciałam się zanurzyć w naszej historii, podczas gdy badaczka skupia się raczej na teraźniejszości widzianej przez pryzmat przeszłych wieków. Eseje są oparte na analizie tekstów literackich – raczej znanych głównie filologom, jak Mściwy karzeł i Masław Krasińskiego czy Popas w Upicie Mickiewicza. To trochę utrudnia czytanie. Jako filolog akurat czytałam te utwory, ale nie oszukujmy się, kto to pamięta? Dopiero w drugiej części książki autorka dochodzi do Kapuścińskiego, Masłowskiej i innych współczesnych.
Mimo to lektura była naprawdę przyjemna i interesująca, chętnie zagłębiałam się w kolejne rozdziały.
Poza tym książka jest porządnie wydana i napisana piękną, staranną polszczyzną – dobrze raz na jakiś czas przeczytać coś takiego!
Gdybym sobie nie narobiła nadziei, o których pisałam, to pewnie ocena byłaby wyższa. Jednak spodziewałam się czegoś innego i z powodu tego rozczarowania wystawiam 6/10. Ale polecam, jeśli komuś niestraszne takie teoretyczne rozważania.
Romantyzmu po prostu nie cierpię, ale teorię literatury uwielbiam, podobnie jak i historię, a pani Maria Janion jest w moim mniemaniu wybitną postacią. A ta książka? Hm... Romantyzmu ogólnie nie trawię, słowiańszczyzna i pokrewne kwestie też mi nie za bardzo leżą. Czytałam we fragmentach do pracy zaliczeniowej... Wystarczy. Ani mnie ziębi, ani grzeje. Dałabym pewnie tę samą ocenę co Ty :) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńW sumie to się zaciekawiłam, bo nie koajrzę tej autorki, a sama ubolewam nad zachwycaniem się wszystkimi innymi kulturami dookoła nie mając pojęcia o korzeniach naszej. Dziękuję :)
OdpowiedzUsuńNati, ja też wielką fanką romantyzmu nie jestem, ale pani profesor pisze tak, że mogłabym czytać i czytać i z jej perspektywy jakoś mnie wszystko zachwyca. Dlatego tak wiele oczekiwałam po tej książce.
OdpowiedzUsuńpapierowa latarnia, ale uważaj, żeby się nie rozczarować tak jak ja - bo właśnie o korzeniach nie tak wiele napisała i było to raczej punkt wyjścia to dalszych refleksji niż podstawowy temat książki.
Czytałam inną książkę p. Marii Janion, tej też poszukam
OdpowiedzUsuńMatko jedyna to jednak Ktoś czyta takie książki i to Janion!Ciesze się bardzo:) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPewnie głównie filolodzy i inni literacko zboczeni, ale nadal jest nas trochę :)
OdpowiedzUsuńOooo, Janion, to jest ktoś. Jej książki są ważne i znakomite, niezbędne dla badaczy literatury. Znajoma pracująca w pewnym wydawnictwie powiedziała mi jednak, że sama Pani Janion to podobno niezła zołza, która lubi zadzierać nosa;)
UsuńHmmm ciekawe :) Nie dane mi było nigdy osobiście zobaczyć pani profesor, ale może i lepiej.
Usuń