OPOWIEŚĆ O BURZENIU MURÓW


W XVIII wieku płynął tam, gdzie dziś ludzie zapuszczają się jedynie z nowoczesnym sprzętem, który „gdyby jeszcze zmywał, robiłby wszystko“ – a i tak jest im bardzo ciężko. Mapy jego autorstwa były używane jeszcze w XX wieku. Całe lata spędził z dala od domu, żony, ledwie znał dzieci. Pochodził z ubogiej rodziny, miał co najwyżej marne perspektywy – a do dziś pamięta o nim cały świat. Macie ochotę na wycieczkę śladami Jamesa Cooka?


Tony Horwitz proponuje właśnie taką podróż: sam stara się odwiedzić miejsca, w których zatrzymywał się Cook (ale idzie na łatwiznę – nie krępuje się zwyczajnie wsiąść do samolotu i dolecieć do celu), opowiada o podróży sprzed dwustu lat i jednocześnie obserwuje, jak odkryte przez Cooka tereny się przez ten czas zmieniły.

Relacja jest dowcipna i interesująca, zresztą sam pomysł jest według mnie świetny, a zderzenie dwóch światów, osiemnasto- i dwudziestopierwszowiecznego, musi być ciekawe. Całą wyprawę rozpoczął Horwitz ekstremalnym doświadczeniem: tygodniowym rejsem repliką „Endeavoura“, pierwszego statku Cooka. Nie, nie był to rejs wycieczkowy. Uczestnicy mieszkali w warunkach zbliżonych do osiemnastowiecznych, pracowali jak ówcześni marynarze i tylko jedli trochę lepiej. Po tygodniu dziennikarz nie potrafił sobie wyobrazić, jak miałby przeżyć w ten sposób trzy lata – ale doświadczenie było bardzo cenne.

Autor stara się przywrócić podróżnikowi należne mu miejsce, bo – jak zauważa – wielu ludzi o nim nie pamięta albo pamięta źle. Przywołuje fragmenty dzienników, rozmawia ze współczesnymi mieszkańcami odwiedzanych miejsc, resztę opowiada sam. Fascynujące jest to, że dzięki jednej książce możemy zajrzeć na niemal każdą szerokość geograficzną: Cook pływał po Pacyfiku wszerz i wzdłuż, i choć jego głównym przedmiotem zainteresowania były rajskie wyspy w pobliżu równika, podpłynął także – na ile pozwolił mu na to lód – pod obydwa koła podbiegunowe. To właśnie ta wyprawa budzi największy podziw; kapitan pływający na co dzień w pobliżu Alaski świetnie przygotowanym i nowocześnie wyposażonym statkiem z mnóstwem maszyn robiących mnóstwo pomiarów (na których się nie znam, więc darujcie) komentuje osiągnięcie osiemnastowiecznego podróżnika, który miał przecież do dyspozycji jedynie proste narzędzia, własne obliczenia i zero zabezpieczeń: To, co zrobił Cook, jest rzeczą nie do pojęcia. Mamy tu cmentarzysko statków. Osobiście nie zaryzykowałbym nawet jednego dnia pod żaglem bez tych wszystkich przyrządów.

Ostatnie tygodnie życia Cooka pozostają tajemnicą. Wiadomo, że został zamordowany przez tubylców w Zatoce Kealakekua, ale naukowcy się spierają o przyczynę ataku. Przed śmiercią kapitan bardzo się zmienił – z surowego, ale rozsądnego i dbającego o załogę stał się porywczy, drażliwy, zatracił zdolność trzeźwego osądu. Urywają się także jego zapiski. Dlaczego? Już się nie dowiemy.

Fascynujący życiorys – choć pozostał niedosyt, chciałabym więcej – ale też ciekawa współczesna podróż. Jeden z rozmówców Horwitza tak podsumowuje liczne spotkania Cooka z obcymi: Dla mnie ta historia jest w znacznej mierze opowieścią o burzeniu murów, po obu stronach. Szkoda, że nie tak zachowała się w naszej pamięci
Więc może warto tak pamiętać o Cooku i jego dokonaniach: jako o opowieści o burzeniu murów. A to jest zawsze aktualne.

Moja ocena: 7/10.

Tony Horwitz, Błękitne przestrzenie

Wydawnictwo W.A.B., seria Terra incognita

1 komentarz:

  1. Nie za bardzo lubię takie książki, ale może się kiedyś zdecyduje :)

    OdpowiedzUsuń