Nie jestem jakąś świrofanką Jane
Austen i innych pań z jej epoki, ale lubię regularnie sięgać po
jakąś powieść w tym stylu. Opasłą, niespieszną... To świetna odtrutka na codzienność. Od dłuższego czasu
miałam ochotę na kolejną taką lekturę i tym razem wybór padł
na Ruth Elisabeth Gaskell.
Ruth jest olśniewająco piękną,
młodą panienką, sierotą pracującą w zakładzie krawieckim. Gdy
poznaje czarującego i bogatego pana Bellinghama, niewiele trzeba, by
dała się uwieść: jest ufna, szczera, kochająca i przede
wszystkim tragicznie naiwna. Tragicznie, bo młodzieńcza miłość
tak właśnie się kończy: gdy Bellingham zapada na zdrowiu, do
akcji wkracza stanowcza, dumna matka i raz na zawsze zrywa kontakty
między synem a ubogą sierotą, która, rzecz jasna, nigdy nie miała
szans zostać jego żoną. Sama Ruth jest oczywiście zrozpaczona,
ale ukojenie – paradoksalnie – przynosi jej dziecko, którego się spodziewa.
Ta powieść to w zasadzie taka bajka
dla dorosłych. Główne postaci są czarno-białe: niemal święta
Ruth, żałosny Bellingham, wspaniałomyślny pan Benson, który w
kluczowym momencie – niemal deus ex machina – pojawia się, by
wyciągnąć rękę do wzgardzonej i porzuconej Ruth i dać jej
szansę na nowe życie z dala od hańby. Fabuła też jest mało
odkrywcza, Ruth dojrzewa, pokutuje za dawne błędy i kroczy prostą
drogą do doskonałości moralnej. Oczywiście napotyka po drodze
przeszkody, duchy przeszłości powracają, ale mimo to otaczają ją
ludzie, którzy zdążyli ją szczerze pokochać i dobrze jej życzą.
Życie się układa. Jakoś. Na pewno znacznie lepiej, niż
prawdopodobnie ułożyłoby się, gdyby to była rzeczywistość.
Nie próbuję Was tym opisem
zniechęcić! Lubię bajki. Lubię, gdy dobro zwycięża, gdy
pozytywni bohaterowie naprawdę są godni podziwu, gdy świat jest
czarno-biały i prosty. Jest w takich opowieściach coś kojącego.
Jeśli to Wam nie wystarcza i nie macie
ochoty ta naiwną opowiastkę, dodam, że bohaterowie
drugoplanowi są znacznie ciekawsi – interesujący pan Bradshaw,
jego córka Jemima czy dowcipny pan Davis, który jest niestety
jedynie postacią epizodyczną. No i klimat! Właśnie dla niego
wciąż wracam do XIX-wiecznej Anglii. Dla mnie przez pięćset stron
mogłoby się nic nie dziać: mogliby pić herbatę w kuchni z
porządnie wyszorowanym kredensem, lśniącymi rondlami, porządnie
poczernionym rusztem i pobielonym piecem oraz ciepłem, które
zdawało się bić wprost od kamiennej posadzki i buzować czerwonawą
poświatą w najdalszych zakamarkach.
Czy jest coś lepszego na
zimne, szarobure wieczory?
Moja ocena: 6/10.
Elisabeth Gaskell, Ruth
Wydawnictwo MG
Znajdziesz mnie też na Facebooku
Bardzo lubię czytać o XIX wieku, więc każda książka, której akcja się tam dzieje bardzo mnie ciekawi :) "Ruth" od dłuższego czasu mam na oku, nawet jeśli jest to bajka dla dorosłych :)
OdpowiedzUsuńJa bym powiedziała: właśnie dlatego, że to bajka :) Bajki są super!
UsuńPowieści Jane Austin mają swoje wady, ale ja pomimo to zawsze będę chętnie je czytała :)
OdpowiedzUsuńJa też wracam :)
Usuń... i innych pań z jej epoki również :)
OdpowiedzUsuńMam jakieś problemy z internetem i ucięło mi komentarz.
Pozdrawiam serdecznie!
Uwielbiam zaglądać do XIX-wiecznej Anglii. Szczególnie do tej Dickensa i sióstr Bronte. :) Gaskell czytałam tylko "Panie z Cranford", o "Ruth" nawet nie wiedziałam. Bardzo dobre są też książki Sarah Waters - najlepsza chyba "Złodziejka".
OdpowiedzUsuńA ja akurat "Pań z Cranford" nie czytałam, tylko serial widziałam i bardzo mi się podobał. Dzięki za nowe nazwisko, Waters jeszcze w ogóle nie znam! Będę się rozglądać, jak znów mnie najdzie na takie klimaty :)
Usuń