Po tak zwaną „lekką“ literaturę
sięgam zawsze z największą ostrożnością, bo w co najmniej
czterech przypadkach na pięć kosztuje mnie ona więcej nerwów i
stresu niż kosztowałaby wysiłku intelektualnego jakaś porządna
lektura. To ja pięknie dziękuję za taki relaks! Tym razem byłam
zdesperowana, bo z dnia na dzień poczułam się beznadziejnie i całe
popołudnie spędziłam na kanapie, w swetrze i pod kocem (dla tych,
którzy mnie nie znają – wśród znajomych jestem legendą, długi
rękaw zakładam tylko jesienią i zimą, a i to wyłącznie na
dworze). Tym razem miałam dużo szczęścia, że akurat pod ręką
znalazła się Kuchnia Franceski.
Fabuła nie zaskakuje ani razu
(naprawdę nie trzeba być Sherlockiem, żeby obstawić kto będzie z kim,
skoro kandydatów jest w sumie czterech, z czego dwoje młodych i
dwoje starych), bohaterów jest zaledwie garstka, tło mizerne. W ogóle jedyne, co w tej powieści zaskakuje, to fakt, że napisał ją facet ;) Jeszcze nie zachęceni? Jeszcze nie skończyłam :D
Franceska jest
staruszką stereotypową do bólu: zamartwiająca się babcia, trochę
lubiąca stawiać na swoim, odczuwająca wyraźny niepokój na widok
supermarketu, lub, co gorsza, komputera. Oczywiście kocha gotować:
jak na Włoszkę przystało, wyłącznie makaron w stu wariacjach. Druga bohaterka, Loretta, wpatruje się w nią jak w obraz, gdy ta w kilka chwil
wyczarowuje genialny sos pomidorowy (czytaj: najprostszy w świecie
sos pomidorowy). I prawie nikt nie potrafi powtórzyć jej nazwiska
(serio, Campanile?!). Żadna z tych rzeczy nie czyni jej jednak ani
trochę mniej sympatyczną: przeciwnie, ciężko nie polubić
Franceski od pierwszego akapitu.
Mądrości w stylu zdziwiłby się
pan, jak samotnym można być wśród ludzi na szczęście
pojawiają się tylko kilka razy, można na chwilę zacisnąć zęby. Romantyczne sceny też nie wystawiały mnie na próbę zbyt często. Rozbawiła mnie za to bardzo linia telefoniczna zajęta, ponieważ ktoś
korzystał z internetu ;) lub taki uroczy mikrodialog:
- Nie miałeś
chyba kłopotu z trafieniem tutaj?
- Żadnego. Wstukałem tylko
adres do systemu nawigacji satelitarnej...
Nie wiem, może
Pezzelli napisał powieść trzydzieści lat temu i ćwierć wieku
przeleżała w szufladzie? :)
Powiedzieć, że fabuła powieści jest
przewidywalna, to naprawdę mało – ale jest podana w ciepłej
oprawie, z sympatycznymi bohaterami, językiem niebudzącym grozy, a
do tego jeszcze zabawna – niczego więcej od tego typu książek
nie oczekuję. W roli chorobowego czasoumilacza sprawdziła się
świetnie, czytałam bez nerwów i westchnień.
Tym jakże zachęcającym tekstem
chciałam powiedzieć: tak, jeśli szukacie czegoś sympatycznego na
ponury wieczór, to jest dobry wybór!
Moja ocena: 6/10.
I jeszcze cytat:
Joey tylko raz zdołał namówić
Francescę do obejrzenia jednego z klubowych meczów. Była
przerażona tym, co zobaczyła. Z tego, co udało jej się dostrzec
na polu, w grze brało udział około trzydziestu dorosłych facetów,
robiących wszystko co w ich mocy, by powyrywać sobie ręce i nogi w
dążeniu do przejęcia piłki (…). Gracz, który miał pecha i
znalazł się w powiadaniu piłki, był natychmiast atakowany przez
gromadę szaleńców...
Peter Pezzelli, Kuchnia Franceski
Wydawnictwo Literackie
Znajdziesz mnie też na Facebooku
Ja bardzi lubię lekke powieści, ale do tej nie jestem jakoś specjalnie pozytwnie nastawiona. Chyba nie odnalazłabym się tam :)
OdpowiedzUsuńNo nie wiem, skoro lubisz takie książki, to tym bardziej powinna Ci się spodobać :) Ja nie lubię, a przyjemnie się czytało :)
UsuńJa tam się uśmiechałam czytając recenzję. Franceskę polubiłabym na pewno, jejku wypisz wymaluj moja babcia :) To jest banalne, ale jakże urocze :)
OdpowiedzUsuńSkoro przypomina Twoją babcię, to tym bardziej polecam lekturę :)
UsuńCzasami taka właśnie lektura jest potrzebna. Bez wymagań, lekka proza.
OdpowiedzUsuńPewnie :) Niestety wcale nie tak łatwo znaleźć książkę, która będzie przyjemna, a nie wkurzająca.
UsuńFaktycznie leciutko i lekko, ale jest jedzenie :-D
OdpowiedzUsuńHaha, jedzenie uratuje każdą książkę :D Na końcu są też przepisy!
UsuńMam przesyt jedzenia w każdej książce, wiem, że teraz nastąpiła na to moda, wykreowana przez TV, ale dla mnie to za dużo. I nie sądzę, że "jedzenie uratuję każdą książkę":)Uściski.
OdpowiedzUsuńTo miał być taki żarcik, o czym świadczy buźka na końcu zdania.
UsuńA przesytu nie mam, bo generalnie takich książek nie czytam. Ta była pierwsza od bardzo dawna i choć kojarzę kilka innych tytułów, znam je jedynie z okładek.
Mam przesyt jedzenia w każdej książce, wiem, że teraz nastąpiła na to moda, wykreowana przez TV, ale dla mnie to za dużo. I nie sądzę, że "jedzenie uratuję każdą książkę":)Uściski.
OdpowiedzUsuń