Byłam pewna, że muszę przeczytać tę
książkę, kiedy tylko zobaczyłam pierwszą (i, o dziwo, jedyną)
recenzję. Nawet nie próbuję sobie wmawiać, że nie jestem
uzależniona od internetu albo smartfona. Co prawda w przeciwieństwie do autorki e-Migrantów nie
nadałam mu imienia, ale sięgam po niego niezliczoną ilość razy,
od rana do wieczora, dzień w dzień – nawet kiedy do niczego
konkretnego go nie potrzebuję.
Wiem, jest źle. Ale nawet jeśli z
Wami jest lepiej, czytajcie dalej.
Susan Maushart jest samotną matką
trojga dzieci. W momencie rozpoczęcia eksperymentu mają one
odpowiednio 18, 15 i 14 lat (nie, nie były zachwycone pomysłem
matki) i pojęcie „uzależniony od mediów“ jest w ich przypadku
wysoce niewystarczające; jak wyjaśnia autorka we wstępie, Anni,
Bill i Sussy z a m i e s z k u j ą media. Żyją nimi. Stali się jedynie dodatkiem do własnego profilu na portalu
społecznościowym. Maushart nazywa ich (za innymi źródłami)
cyfrowymi tubylcami – urodzili się „okablowani“ i media są
ich naturalnym środowiskiem. Sama jest cyfrową imigrantką, ale u
siebie też zaczęła zauważać niepokojące objawy
uzależnienia od elektroniki, co w połączeniu z troską o dzieci
popchnęło ją do radykalnego kroku: odcięcia się na pół
roku od telewizji, komputerów, telefonów komórkowych, iPodów i
innych cudów techniki. Zakaz obowiązywał tylko u nich w domu, co
oznacza, że dzieci nadal mogły korzystać z internetu w bibliotece
lub u znajomych (wszystkim, którzy teraz pomyśleli: „łeee....“
albo „phi!“, polecam choćby i takie ograniczenie na chociaż
miesiąc), niemniej jednak wyrzeczenie było niemal heroiczne. I uprzedzam nieudolne próby wymigiwania się: autorka jest dziennikarką. Pracuje na komputerze. Wszystko się DA, jeśli się chce.
W książce przeplatają się dwa
rodzaje treści: przebieg eksperymentu, obserwacje i wnioski z życia
wzięte oraz dane statystyczne, wyniki
badań, analiza współczesnych problemów, zagrożeń, sytuacji
społecznej. Wszystko to szalenie ciekawe i przede wszystkim
zatrważające. Zwłaszcza że już nieaktualne, przez ostatnie
cztery lata wszystkie liczby na pewno drastycznie wzrosły – a już w
tej opublikowanej formie brzmią szokująco i każą naprawdę
przemyśleć sposób, w jaki korzystamy z technicznych nowinek.
Poza tematami okołomedialnymi
e-Migranci pełni są refleksji na temat czasów współczesnych,
życia rodzinnego (z naciskiem na macierzyństwo). Bardzo
interesujących refleksji. Maushart nie czaruje, nie wybiela,
przyznaje, że nieraz idzie na łatwiznę (jak choćby przekupując
dzieci, by wzięły udział w eksperymencie) – a jednak ma odwagę
zrobić coś, o czym wiele osób marzy, a jeszcze więcej – panicznie się boi. Odciąć się.
Oprócz tego, że naprawdę daje do
myślenia, książka jest bardzo zabawna. Jako dziennikarka, autorka
potrafi pisać w sposób przykuwający uwagę, dowcipnie i z
dystansem do siebie. Do tego bardzo umiejętnie wplata porównania do
świata elektroniki, co w kontekście całej książki daje komiczny efekt. Nieraz się śmiałam w głos, choć niestety
większość uwag mimo wesołego opakowania jest przygnębiająca:
obnaża tragiczny stan społeczeństwa utopionego w ekranach i
monitorach.
W każdym razie czyta się świetnie!
Przy okazji wyjaśnię: Maushart nie
jest apologetką przeszłości, nie demonizuje mediów, nie ma ochoty
na resztę życia zaszyć się w ciemnym lesie. Miała pewne
podejrzenia i miała też odwagę, by je zweryfikować. Miała
oczekiwania wobec eksperymentu, ale tak naprawdę dopiero w jego
trakcie mogła się przekonać, jak destrukcyjny wpływ na codzienne
funkcjonowanie całej rodziny miało nieograniczone korzystanie z komputerów i iPodów. Obserwowała, uczyła się (między innymi żyć w ciszy),
wyciągała wnioski. Przyznaje też bez wahania: „Oczywiście, że
się nudziliśmy!“. Problem polega na tym, że my dzisiaj panicznie
boimy się nudy. Nie przyznajemy sobie do niej prawa, nie pozwalamy
na nią dzieciom. Zapomnieliśmy – a bohaterowie eksperymentu mieli
okazję przekonać się o tym na własnej skórze – że to właśnie
nuda wyzwala kreatywność, jest bodźcem do zmian, każe działać.
Dla mnie całość była dodatkowo
interesująca ze względu na to, że wszystko przede mną: na razie
jestem odpowiedzialna za własne uzależnienie, ale już niedługo
będę musiała nauczyć dzieci, jak korzystać z internetu z umiarem
i bez uszczerbku dla realnego życia. Pokierować dzieci, które w
wieku dwóch lat umieją grać w gierki na smartfonach, a w wieku
dwóch i pół włączają sobie filmiki na youtube i robią zdjęcia. Na
szczęście ostatnio Krzysiul stracił zupełnie zainteresowanie
telefonem.
e-Migranci zawierają naprawdę masę
świetnych spostrzeżeń i przemyśleń, a także gotową receptę na
rozsądne życie w świecie mediów. Choć plasuję się gdzieś
pomiędzy cyfrowymi tubylcami i imigrantami (świetnie pamiętam
czas, kiedy telefon miała tylko sąsiadka), odnalazłam się w wielu
obrazach, odczuciach, objawach (na przykład na myśl o życiu bez
elektroniki – obawa, że przegapię „coś istotnego“;
niesprecyzowane, ale niepokojące odczucie) i miałam się nad czym
zastanawiać. Ciężko obiektywnie określić wpływ jakiegoś
czynnika na nasze życie, póki się go nie odetnie: tu na szczęście
ktoś to zrobił za nas i możemy czerpać garściami z jego
doświadczenia. Warto przeczytać, niezależnie od tego, czy wydaje
Wam się, że macie problem z internetem/grami/telefonem/telewizją,
czy nie. Dla rodziców pozycja obowiązkowa.
W
takim świecie żyjemy i nie da się już tego odwrócić (ostatnio
się dowiedziałam, że u siostry w szkole nie ma już papierowych
dzienników lekcyjnych; moje dzieci pewnie nie uwierzą, jak im
powiem, że kiedyś takie były...). Ja mam mnóstwo postanowień, na
początek wywaliłam z telefonu aplikację do fb i zrezygnowałam z
„wielozadaniowości“ (co oznacza, że w tej chwili, pisząc
recenzję, NIE oglądam telewizji, jak to miałam w zwyczaju do tej
pory).
Polecam gorąco!
Jak się mają Wasze uzależnienia?
Susan Maushart, e-Migranci
Wydawnictwo Znak
Znajdziesz mnie też na Facebooku
Kłania się rocznik '89, rocznik, który zaczął wchodzić w ten świat dość szybko, ale na całe szczęście miał jeszcze dzieciństwo znane moim rodzicom. I cieszę się, bo wiem, że straciłabym dużo, gdybym zatraciła się tylko w świecie elektroniki. Teraz bywa niestety ciężko, bo moja praca jest nierozerwalnie związana z komputerem. Choć coraz częściej wydaje mi się, że przesadzam(y), pogrążając się zbyt mocno w świecie wirtualnym. Dlatego też od dłuższego czasu planuję wprowadzanie chociaż weekendów, podczas których to nie komputer, tablet czy smartfon dyktuje nam warunki, ale to my z dala od elektroniki cieszymy się wolnością ;) Taki mały kroczek.
OdpowiedzUsuńA po książkę, po takiej recenzji, na pewno sięgnę :)
No właśnie się śmiałyśmy z siostrą trzy dni temu, że między nami tylko dwa lata różnicy, a jakby inne pokolenie. Ona właśnie '89, ja '87. Ja pamiętam, jak telefon miała tylko jedna sąsiadka i jak internet był na impulsy (albo w ogóle go nie było), ona - nie ;)
UsuńA weekendy bez elektroniki to bardzo dużo! Jeśli Ci się uda, to gratuluję, na pewno warto :)
No mam nadzieję, że z weekendami się uda :) Choć jestem jeszcze na etapie negocjacji z drugą połówką ;)
UsuńPowodzenia :) Albo odłącz kabel i po sprawie ;)
UsuńCiekawy temat! Ja nie odczułabym za bardzo odcięcia do mediów, bo korzystam z nich rzadko. Telewizji prawie nie oglądam, telefon służy mi tylko do dzwonienia a internet przeczesuję od czasu, do czasu. Moja piętnastoletnia córka na pewno ciężko by to zniosła, gdyż ostatnio nie widzę jej praktycznie bez telefonu w ręce. Siedmioletni syn ma się pod tym względem lepiej, chociaż zapewne brakowałoby mu gierek.
OdpowiedzUsuńNo to podziwiam :) Autorka też nie należała do pokolenia dorastającego wśród kabli, a jednak była mocno uzależniona. Ja też przerażająco szybko dałam się wciągnąć. Choć tv też prawie nie oglądam :) Ale internet...!
UsuńOjej, ileż mnie zaintrygowałaś. Z pewnością po książkę sięgnę - obok niej nie można przejść obojętnie bo temat dotyka przecież każdego z nas.
OdpowiedzUsuńJa jako rocznik '90 miałam szczęście dzieciństwo przeżyć bez wirtualnego świata, z czego jestem niesamowicie szczęśliwa. Na przekór wszystkim nie posiadam konta na FB, nie posiadam w domu telewizora. Staram się robić wszystko, aby żyć jak najdalej od tego świata mediów...
My telewizor mamy, ale właśnie chcemy zrezygnować z telewizji - i tak prawie nie oglądamy. Za to smartfon to moje największe (obok słodyczy) uzależnienie, ale mam konkretne postanowienia i staram się wprowadzić jakiś ład i równowagę do mojej codzienności z internetem :) Oby się udało!
UsuńTo Ty się umiesz tak skupić, że pisząc, jednocześnie oglądasz telewizję?
OdpowiedzUsuńNależę do pokolenia, które wyrosło bez gadżetów i dlatego, mimo iż z nich dzisiaj korzystam, to nie jestem do nich szczególnie przywiązana. Co innego moje dzieci i są momenty, kiedy mam ochotę wyrzucić przez okno telewizor, tablet, telefon. Starsza córka nie może uwierzyć, że swój pierwszy telefon kupiłam w wieku 23 lat, a komputer "zyskałam" w momencie, gdy zamieszkałam z jej tatą, który wprowadził się razem ze sprzętem:)
Jestem bardzo ciekawa "E-migrantów...".
Umiem :) Ale wiadomo, wolniej mi idzie pisanie, a film oglądam jednym okiem - ale z premedytacją wybieram do tego filmy, na które szkoda by mi było poświęcać 100% uwagi. Ale ostatnio sobie myślę: skoro szkoda mi na coś 100% uwagi, najwyraźniej to coś nie zasługuje nawet na 30%. I staram się z takich rzeczy w ogóle rezygnować.
UsuńAutorka też nie była przyzwyczajona "od zawsze", ale szybko dała się wciągnąć - tak że ja i tak podziwiam, że się trzymasz :) A książkę bardzo polecam, zresztą uważam, że współcześni rodzice powinni koniecznie przeczytać.