Anna
Nasiłowska, Księga początku
Wydawnictwo
W.A.B., seria Archipelagi
Mam
alergię na wszechobecny ostatnio trend „macierzyństwa bez lukru“.
Drążnią mnie coraz częstsze głosy, które „mają odwagę
wreszcie powiedzieć, jak to jest naprawdę“. Nie mam pojęcia,
skąd pomysł, że WYCHOWANIE CZŁOWIEKA miałoby być łatwe i
dlaczego z takim entuzjazmem ogłasza się prawdy oczywiste dla
każdej rozsądnej osoby. Na szczęście dzieło Anny Nasiłowskiej
(ur. 1958), mimo że opowiada o porodzie i pierwszych doświadczeniach
matki, nie wpisuje się w ten nurt* – jest w Księdze początku prawda, ale prawda
uniwersalna, a nie ta „o ciężkim życiu matek“ (niczego matkom
nie ujmując!).
Książka
składa się z dwóch części: Księgi początku oraz napisanego
kilka lat wcześniej Domina. Obydwie zazębiają się treściowo,
poruszają podobne tematy, są napisane w tym samym stylu, choć
według mnie pierwsza (ta dopisana później) jest znacznie lepsza,
bardziej różnorodna i ciekawsza. Cały tekst to króciutkie migawki
– czasem zaledwie parę linijek, innym razem jedna strona – luźne
myśli, spostrzeżenia, utrwalone chwile, emocje związane z porodem
i tym, co potem. Nasiłowska nie zatrzymuje się jednak na własnym
doświadczeniu: zastanawia się także, jak to jest się narodzić,
co czuje taki mały człowieczek i jak on przeżywa świat – to czyni
jej refleksje uniwersalnymi. Oto klucz do zrozumienia
siebie: Przecież musiałam być kiedyś tak mała jak ona, moja
córka. Oto więc leżą przede mną zwrócone mi morza niepamięci,
po których żeglowałam i nadal żegluję. Ona to list o mojej
przeszłości. Odczytuję go z pewnym trudem, bo zapisany jest
surowym alfabetem.
Co
ciekawe, autorka opisuje dopiero trzeci poród (imienia córki nigdy
nie poznajemy, rodzice mówią o niej: Córka Człowieka) – a
wydawałoby się, że to pierwszy jest najważniejszy, bo pierwszy
zmienia wszystko. Ale może dopiero teraz udało jej się ubrać to
doświadczenie w słowa?
Od
pierwszej strony wpadamy w chaos słów i przeżyć. Zaskoczyło
mnie, jak udało się Nasiłowskiej z poszarpanych zdań i
rozrzuconych wyrazów stworzyć prawdziwy obraz pełen emocji i
sensu. Jest w tych zapiskach jakaś głęboka szczerość, jakby
autorka pisała dla siebie, a nie po to, by „uświadomić biedne
przyszłe matki“ – i być może tu między innymi kryje się
wyjątkowość tej książki. Kobieta nie użala się nad sobą, jej
historia przyciąga i fascynuje, bo czasem (mimo chaosu) udaje jej
się dotknąć istoty tego doświadczenia; bo nie tyle opowiada, ile
komunikuje się z czytelnikiem na jakimś bardziej podstawowym
poziomie. Niektóre fragmenty są małymi arcydziełami.
Anna
Nasiłowska w wieku 19 lat debiutowała jako poetka i Księga
początku też jest tym poetyckim ujęciem naznaczona, choć z
drugiej strony autorka nieraz przyjmuje naturalistyczny punkt
widzenia, a my balansujemy wraz z nią między surrealistycznymi
refleksjami a tym, co zwierzęce – i nie chodzi tu jedynie o krew
czy ból, ale i pierwotny gniew. I nie tylko w znaczeniu
pejoratywnym, bo w którymś momencie czytamy: Za bardzo, za długo
jestem człowiekiem.
To
fascynująca, według mnie absolutnie wyjątkowa wyprawa w świat
macierzyństwa, ale też w bardziej podstawowym wymiarze: początku życia w ogóle. Autorka zauważa: Napisano
całe biblioteki o śmierci. Narodziny to ziemia niczyja, ugór, nad
którym wiatr hula. I ona o tym opowiada.
Moja
ocena: 8/10.
I
jeszcze parę fragmentów, które sobie zaznaczyłam (zaznaczyłam
sobie więcej, ale jak ktoś ma ochotę, to polecam całą książkę):
Wymawiam
starannie wybrane imię.
Nie
przyjmuje się.
Wymawiam
je więc miękko, pieszczotliwie.
Znów
powraca. Jeszcze puste.
Ona
ma jeszcze swoje imię, pierwotne, niewymawialne, ciche imię sprzed.
***
Wybór?
Pusty śmiech ogarnia. Jakby obłok szybujący po niebie ogrodzić
palikami. Albo wodę sznurkiem związać. Nie wybrałam sobie jej na
córkę. I dobrze. To są sprawy zbyt ważne, by powierzać je dobrej
woli. Kto mówi tak, powie i nie. Nie pytano mnie więc o zdanie –
czy chcę. To ja zapytałam: czy mogę? Wolno mi? To ona? Więc tak?
***
W
„Życiu Arsieniewa“ doświadczenie niemowlęctwa to samotność.
Nie ma w tym nic zaskakującego, zaledwie – sprzeczność z
sielankowym obrazkiem, do którego przywykliśmy (…).
Samotność
niemowlęcia jest ciemna, pogrążona w sobie, przerywana pochylaniem
się matki i kilku jeszcze osób nad łóżeczkiem. Ich troska nie
przerywa samotności – one żyją przecież w świecie obyczaju, w
społeczności, w której różne osobowości określają się
poprzez kontakt i wymianę. Niemowlę musi dopiero uczyć się
kontaktu, zwracania głowy w kierunku osoby, śledzenia intonacji ze
słów (…).
A
więc żeby doświadczyć samotności, nie trzeba mieć wyraźnie
określonego „ja“, twardego jak pestka owocu, obtoczonego jak
kamień, którego kształt urobiły już inne kamienie.
***
Czasem
(w Dominie częściej) narrację przejmuje mężczyzna. To jeden z
takich fragmentów:
Myślałem,
że uda mi się zobaczyć początek, gdy coś staje się kimś (…).
Nie udało się, to musiało stać się we wnętrzu, a może wybuchło
w chwili krótszej niż mgnienie. Gdy spojrzałem – wszystko było
już gotowe. To był człowiek.
***
I
jeszcze to, co interesuje każdego młodego rodzica – Najlepszy
przepis na usypianie niemowląt:
Sprowadzanie
snu jest ćwiczeniem duchowym. Trzeba postępować według podanego
schematu:
- Najpierw pozwól, by twoje ciepło wymieszało się z ciepłem dziecka. Twoje musi być większe. Musisz nim ogarnąć dziecko. Najlepiej zacząć od głowy.
- Wyrzuć z siebie wszelki ruch. Usuń niepokój. Wygaś wolę. Usuń wszelkie myśli.
- Nabierz ciężkości ołowiu. To nie jest trudne, musisz tylko w swoim istnieniu zejść głębiej, aż do poziomu ciężkości twojej materii.
- Ciężkość jest zaraźliwa. Dziecko śpi.
A
wtedy: twoja lekka istota może na chwilę oderwać się od ciężkiej.
To jest haust wolności. Zaczerpnij. Wypij. Pomoże ci przetrwać
twoją ciężką niewolę u boku niemowlęcia.
*
Książka została wydana w 2002, a Domino powstało w 1995, więc
wtedy jeszcze tego typu książki nie zalewały rynku.
Czuję się w tym co opisałaś poetyckość duszy autorki.)
OdpowiedzUsuńmnie by trochę męczył styl Autorki, zresztą nie trawię żadnych poradników, przepisów na sukces, ale bardzo cieszę się, że napisałaś o tym denerwującym trendzie "macierzyństwa bez lukru" :) :) pozdrawiam!!
OdpowiedzUsuńZapewniam, że ta książka nie ma w sobie nic z poradnika :) 100% literatury pięknej, zresztą tak jak napisałam - widać, że autorka pisze raczej dla siebie, niż żeby kogokolwiek uświadamiać w jakiejkolwiek kwestii. To usypianie dziecka to raczej tak z przymrużeniem oka ;) Ale wierzę, że nie każdemu musi się ten styl podobać.
UsuńNatomiast cieszę się, że nie tylko mnie irytuje "macierzyństwo bez lukru", bo na razie wszędzie gdzie widzę traktuje się to jak prawdę objawioną.
Z przyjemnością tę książkę przeczytam, bo fragmenty mnie zachęciły. Poradników nie czytam, bo mnie denerwują. Mój mały poradnik o tytule Marysia biega po domu, a druga córeczka do maja rozwija się we mnie i nawet przez myśl mi nie przechodzi, że będzie identycznie jak z Miśką, ale przecież rzecz jasna, że na własnym doświadczeniu będę polegać. :-)
OdpowiedzUsuńJa czasem poradniki czytam, ale ta książka i tak nie ma z nimi nic wspólnego, nie wiem, czemu temat w ogóle wypłynął :D
UsuńNo proszę, ja też w maju rodzę i też córeczkę :)
Nie jestem jeszcze matką, ale z chęcią przeczytałabym tę książkę.
OdpowiedzUsuńLektura na pewno nie jest zarezerwowana dla matek, więc zachęcam :) Choć na pewno odbiera się takie książki inaczej w zależności od doświadczeń. Ale z jaką literaturą jest inaczej?
UsuńZainteresowałaś mnie. Poetyckie ujęcie tematu kusi.
OdpowiedzUsuńZatem czekam na wrażenia :)
Usuń