L.
Frank Baum, Czarnoksiężnik z Krainy Oz
Ilustracje:
Robert Ingpen
Oprawa:
twarda
Stron:
192
Wydawnictwo
Buchmann
Czarnoksiężnik
z Krainy Oz to chyba jedna z tych opowieści, które zna każdy, a jak
przychodzi co do czego, okazuje się, że mało kto czytał. Ja do
tej pory kojarzyłam jedynie starą dobranockę, która w
dzieciństwie strasznie mi się nie podobała – nie wytrzymywała
porównania ze Smerfami, Gumisiami i innymi kolorowymi kreskówkami,
była moim zdaniem po prostu brzydka. Zupełnie inaczej prezentuje
się jednak w pięknym wydaniu ilustrowanym przez niesamowitego
Roberta Ingpena (ur. 1936). Odsunęłam na bok wspomnienia z
dzieciństwa i zanurzyłam się w jedynej w swoim rodzaju baśni o
Dorocie, Strachu na Wróble, Blaszanym Drwalu i Tchórzliwym Lwie.
Autor pisze we wstępie:
Folklor,
legendy, mity i bajki były ulubione przez młodzież od wieków,
albowiem każdy zdrowy młody człowiek żywi naturalną i
instynktowną miłość do opowieści, które są fantastyczne,
cudowne i ewidentnie nieprawdziwe. Uskrzydlone wróżki braci Grimm i
Andersena wlały w dziecięce serca o wiele więcej radości niż
jakiekolwiek inne wykreowane przez człowieka stwory.
Niemniej
staroświeckie bajki, obsłużywszy już wiele pokoleń dzieci,
dzisiaj mogą zostać na półkach dziecięcych bibilotek
zaklasyfikowane jako „zabytkowe“, nadeszła bowiek pora na cykl
nowych „cudownych opowieści“, z których wyeliminujemy
stereotypowych dżinów, karły i wróżki, a także wszystkie owe
mrożące krew w żyłach incydenty, które autorzy wymyślili, by
przekazać napawające strachem przesłanie moralne każdej
opowieści. (…)
Mając
to właśnie na uwadze, napisałem Czarnoksiężnika z Krainy Oz po
to tylko, by współczesnym dzieciom sprawić przyjemność.
Cóż,
sto lat po Baumie i jego refleksjach „stereotypowe dżiny“ i
„zabytkowe wróżki“ wciąż cieszą się niesłabnącą
popularnością, a stworzona przez niego baśń nie jest już tak
nowoczesna jak w 1900 roku, kiedy to została opublikowana po raz
pierwszy – nie jest jednak przez to ani trochę mniej fascynująca.
Zauroczyły mnie postacie
stworzone przez Bauma, wciągnęły ich przygody (których jest
znacznie więcej niż w przeciętnej baśni), zaczarował wykreowany
przez autora świat, który z jednej strony jest zupełnie baśniowy,
z drugiej – czasem się jedynie taki wydaje, na przykład dzięki
zielonym okularom. Świat rzeczywisty i ten pełen dziwacznych
stworów są od siebie oddzielone, ale sąsiadują ze sobą i na
chwilę się przenikają: ten moment spotkania mamy okazję
obserwować.
Bardzo
mi się podobały elementy, które we współczesnych opowieściach
fantastycznych już zanikają: teraz, gdy ktoś w książkach
czaruje, po prostu wypowiada zaklęcie/macha różdżką/skupia i
ukierunkowuje myśli. A tutaj trzeba się obrócić trzy razy na
lewej pięcie i stuknąć obcasami. Magiczne stworzenia i postacie są czymś zupełnie naturalnym, do tego stopnia, że większe
zdziwienie budzi w Szmaragdowym Grodzie zwykły staruszek niż wielki
Czarnoksiężnik. Nikogo nie dziwi, że odrąbaną rękę można
zastąpić blaszaną czy że wystarczy wypchać nową słomą ubranie
Stracha na Wróble, by ten w cudowny sposób zmartwychwstał.
Spodobał
mi się także krajobraz Kansas, który towarzyszy nam jedynie na
pierwszych stronach, a jednak jest ciekawym elementem – dla nas już
nie tylko geograficznie, ale przede wszystkim historycznie: to domek
na prerii z ubiegłego wieku.
Ogromne
wrażenie zrobił na mnie język: piękny, może nie najłatwiejszy,
ale za to bardzo plastyczny i żywy, taki, jakim się już prawie nie
pisze. Między innymi dzięki niemu opowieść Bauma tchnie spokojem
i urokiem dawnych baśni.
Wbrew
zastrzeżeniom Bauma i ta historia niesie ze sobą niejedną mądrość. Nie na darmo bohaterowie wędrują przez całą
zaczarowaną krainę w poszukiwaniu trzech odwiecznych baśniowych
cnót: mądrości, serca i odwagi. Nie bez przyczyny znajdują je
wreszcie w sobie, choć tego nie rozumieją i potrzebują
potwierdzenia od Czarnoksiężnika, by rzeczywiście poczuć się
mądrym Strachem, kochającym Drwalem i odważnym Lwem. Niby
mimochodem, ale z pewnością nie przypadkiem pojawiają się w
opowieści refleksje dotyczące tego, co jest w życiu najważniejsze:
nie rozum, a serce. I że mądry niekoniecznie znaczy szczęśliwy
(Gdybyście mieli głowy wypchane słomą tak jak ja,
prawdopodobnie mieszkalibyście wszyscy w różnych pięknych
miejscach). Choć Strach na Wróble nadal najbardziej na świecie
pragnie być mądry i jest to równie dobre pragnienie, jak tęsknota
Blaszanego Drwala za prawdziwym sercem. Moim ulubieńcem jest właśnie
Strach: niby głupi, ale jaki wesoły, poczciwy, z jakim dystansem do
siebie! Wreszcie sama podróż, długa i trudna – cena, którą trzeba zapłacić za mądrość i doświadczenie. I nie ma drogi na skróty.
I
jeszcze jedna rzecz mi się bardzo spodobała: każdemu z bohaterów,
może oprócz Doroty, czegoś brakuje: mądrości, odwagi,
umiejętności kochania. Mówią o tym wprost, nie oburzają się,
gdy ktoś im zwróci uwagę na niedostatki, a jednocześnie robią
wszystko, by je uzupełnić. Przez całą drogę jednak bez chwili
wahania wspierają się i zwyczajnie lubią. To piękna lekcja
akceptacji innych, ale też swoich własnych słabości!
Baum
wcale nie oszczędził dzieciom mrożących krew w żyłach epizodów:
są tu momenty straszne (na przykład gdy Latające Małpy atakują
wędrowców), są smutne historie (opowieść Blaszanego Drwala,
który kiedyś był zwykłym człowiekiem). Są postacie ewidentnie
złe i okrutne. Jest śmierć, choć trochę ośmieszona i
zbagatelizowana: jedna zła czarownica została przygnieciona
spadającym z nieba domem, druga się rozpuściła, natomiast
wszystkich pozytywnych bohaterów udaje się uratować. Dobro
zwycięża. Jedynym, co wzbudziło mój – hmm... – niepokój?
jest przywłaszczanie sobie magicznych przedmiotów należących do
złych czarownic. Wolałabym, żeby Dorota dostała
Srebrne Trzewiki w podziękowaniu od dobrej czarownicy, niż żeby
ściągnęła je z zamordowanej wiedźmy.
Na
początku książki znajdziemy także krótki życiorys autora. Nie jest to
jednak nudna notka z Wikipedii: dowiemy się z niej, że L. Frank
Baum (1856-1919) był chorowitym i słabym dzieckiem, które
większość czasu spędzało w samotności; że pierwszą książką,
jaką wydał, był podręcznik hodowli drobiu; że zanim na poważnie
zajął się pisaniem, był właścicielem sieci teatrów, gazety,
parał się aktorstwem, sprzedawał porcelanę. Wydany w 1900 roku
Czarnoksiężnik z Krainy Oz spotkał się z ogromnym uznaniem
(podobnie jak inscenizacja przygotowana przez autora) i niemal od
razu stał się klasyką. Co ciekawe, Baum przez wiele lat starał
się powtórzyć spektakularny sukces, dopisując kolejne tomy o
krainie Oz – dla nas pozostał jednak autorem jednej książki,
która do dziś nie straciła na aktualności. Nic dziwnego, opowieść
o Dorocie jest przecież wyjątkowa.
Crème de la crème tego wydania to oczywiście ilustracje Ingpena. Delikatne,
dopracowane, przepiękne. Choć bardzo długo szukałam na butach postaci niebieskich nosków opisanych przez autora – bezskutecznie. Ale jestem w stanie wybaczyć takie niedopatrzenie. (kolory w rzeczywistości są znacznie żywsze)
To
cudowna książka: magiczna, zabawna, piękna i mądra. I inna. W
niesamowitej szacie graficznej. Doskonała na prezent, choćby dla
siebie samego :) Gorąco polecam - starszym przedszkolakom, młodszym dzieciom szkolnym, starszym dzieciom szkolnym i wszystkim innym :)
Za
egzemplarz książki bardzo dziękuję wydawnictwu Buchmann.
Pięknie napisałaś.
OdpowiedzUsuńJa w dzieciństwie bardzo lubiłam tę dobranockę, była dla mnie takim magicznym światem.
Książki nie czytam, ale z chęcią wpiszę sobie na listę "księgarniową" :-).
Ilustracje piękne, wręcz oniryczne, ale jak dla mnie zupełnie nie dla dzieci młodszych.
Książką bądź, co bądź jestem zachwycona.
Cała książka dla takich zupełnie maluchów się średnio nadaje, bo za dużo w niej tekstu :) Ale synkowi się obrazki podobały.
Usuńnigdy nie czytałam tej bajki, jednak jej wersje filmową lubię. jakiś czas temu też byłam z dziećmi na przedstawieniu teatralnym tej historii.
OdpowiedzUsuńCzarnoksiężnika z Oz, znam, a jakże by inaczej, od strony musicalowej z Dianą Ross jako Dorotką i Michaelem Jacksonem, jako Stach na wróble. Oglądałam wieki temu, ale pamiętam, że byłam zauroczona nie tylko stroną wokalną, ale głównie treścią tej bajki.
OdpowiedzUsuńJak tylko zobaczyłam Twój komentarz, od razu pomyślałam o musicalu :) Może też będzie mi dane kiedyś zobaczyć.
Usuńznam bajkę ale nie czytałam, to prawda chyba każdy zna jedynie dobranockę i filmy a ksiązki nikt nie czytał. Szkoda.
OdpowiedzUsuńPrzecudna okładka i ilustracje:)
OdpowiedzUsuńPiękna recenzja! Ta książka to nasze marzenie, ale z uwagi na cenę ciągle odsuwana jest na później :( Bo gdy sobie pomyślę, ile książek mogę kupić za tę cenę (np. w antykwariacie)... Ingpen to zdecydowany mistrz ilustracji.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Mi się marzy cała seria tych książek z ilustracjami Ingpena (a cały czas wychodzą kolejne). Akurat w tej chwili są w dużej promocji w empiku, Czarnoksiężnik niestety niedostępny, ale są inne :)
Usuń