Kim Thúy (ur. 1968) pochodzi z Wietnamu, jednak w wieku 10 lat przypłynęła wraz z innymi uchodźcami do Quebeku. Była już krawcową, tłumaczką, adwokatem, restauratorką; teraz pisze. Ru to jej pierwsza książka, zapiski autobiograficzne, mozaika wspomnień, odpryski przeszłości. Niesamowity tekst.
To cieniutka książeczka – 157 stron migawek z życia autorki zajmujących mniej więcej połowę tej powierzchni, bo każda zaczyna się od nowej strony, a wszystkie są króciutkie. I absolutnie nie jest to chwyt marketingowy mający na celu sztuczne zwiększenie objętości: tu każdy fragment stanowi kompletną opowieść, zamkniętą całość; każdy mówi o czymś innym. Niełatwo w kilku zdaniach, na zaledwie połowie strony opowiedzieć coś tak, by nikt nie miał wrażenia skrótowości, by niczego nie brakowało – a autorka to świetnie potrafi i naprawdę chylę czoła przed jej talentem. To chyba najbardziej naładowana sensami proza, jaką miałam okazję czytać, i w tym znaczeniu jest ona poetycka. Te 157 niewielkich stron czytałam przez trzy dni – żeby smakować, przetrawić każdą historię, żeby niczego nie pominąć.
Autorka czerpie z własnego doświadczenia, opowiada po prostu o swoim życiu – i być może właśnie dlatego, że osobista, książka jest tak wspaniała. I jest niemal o wszystkim, choć absolutnie nie w stylu „o wszystkim i o niczym“. Poszczególne tematy mieszają się i żaden z nich nie dominuje, choć każdy wystarczyłby na co najmniej osobne opowiadanie. Tu jednak zostały zamknięte w kilku akapitach – i to w zupełności wystarczyło.
Książka jest więc o wojnie, bo jako dziecko Kim Thúy była świadkiem wojny, w wyniku której jej rodzina wszystko straciła. Musiała uciekać, by przeżyć, jednak na sąsiednim kontynencie też nie było łatwo: My należeliśmy do tych, którzy mieli szczęście dostać się na stały ląd. Czuliśmy się więc szczęśliwi, że jesteśmy wśród dwóch tysięcy uchodźców w tym obozie, przeznaczonym tylko dla dwustu. Jest o upokorzeniach i cierpieniach ludzi, ale też o krzywdzie tych, którzy musieli walczyć, choć woleli słuchać muzyki, i bólu tych, które walczyć nie mogły, ale dźwigały na swoich barkach Wietnam, kiedy ich mężowie i synowie na swoich dźwigali broń.
Jest o obcości, odnajdywaniu siebie w tłumie, w którym nikt nie rozumie wypowiadanych przez nas słów, w kraju, w którym wszystko trzeba zaczynać od nowa. O zwykłej ludzkiej życzliwości, ale i o tym, jak trudne jest porozumienie: Kanadyjczycy goszczący u siebie uchodźców za wszelką cenę starali się zdobyć ostatnią torebkę ryżu błyskawicznego – ryżu, którego Wietnamczycy nie znali i którego nie potrafili zjeść widelcem.
Jest o prawdziwej, pięknej przyjaźni. Przede wszystkim dziecięcej, kiedy dziewczynka z klasy w milczeniu wyciąga rękę do Kim: Johanne zabierała mnie też do kina, chociaż miałam bluzkę z dziurą przy zapięciu. Te słowa niesamowicie celnie ujmują według mnie istotę dziecięcej relacji i szkolnych problemów.
Jest o macierzyństwie: autorka pisze jako matka i jako córka, a także jako obserwatorka. Pełna zrozumienia, daje świadectwo tej jedynej na świecie, niepowtarzalnej więzi między matką a dzieckiem, miłości, która każe przekraczać wszystkie przeszkody, która nie może po prostu przestać istnieć, która czasami zabija. To według mnie najbardziej poruszające obrazy.
Jest też o chorobie. O starości i śmierci, ale też o cierpieniu, które dotyka dziecko: autorka ma autystycznego syna. Pisze o tym tylko raz, nie narzeka, nie lamentuje, nie roztrząsa; ale ten jeden akapit zakorzenia się głęboko w człowieku i nie daje o sobie zapomnieć.
Jest o wspaniałej relacji między braćmi, którzy uczą się siebie kochać tak, jak każdy z nich tego potrzebuje.
Jest o dzieciństwie – choć tak innym niż zwyczajne, beztroskie – i o dojrzewaniu, bo Kim dorasta, gromadzi kolejne wspomnienia i z zastraszonej dziewczynki staje się pewną siebie kobietą.
Jest o tolerancji i dostrzeganiu człowieka w każdej napotkanej osobie. O szansie, którą tak łatwo zaprzepaścić: szansie odnalezienia we wrogu kogoś podobnego sobie. Autorka ma wiele zrozumienia dla każdej napotkanej kobiety i każdego mężczyzny; nikogo nie osądza, na wszystkich patrzy z mądrością zrodzoną z bólu i doświadczenia.
O tym wszystkim Kim Thúy opowiada w maksymalnie prostych obrazach: stosując minimum słów, opierając się na przemawiających do wyobraźni kontrastach, posługując się plastycznym językiem, zachowując ogromną siłę przekazu. To zaledwie krótkie spojrzenia, ale żadne z nich nie odchodzi w niepamięć. Autorka pisze naprawdę świetnie – delikatnie i bez upiększeń jednocześnie. A najważniejsze ukrywa się tuż pod powierzchnią słów.
Wspomnienia kobiety są też źródłem ciekawostek kulturowych – dowiedziałam się na przykład, że Wietnamczycy nie mają jednego słowa „miłość“, mają za to wiele słów oddających jej najróżniejsze rodzaje – kochać z zamiłowania, kochać nie będąc zakochanym, kochać miłośnie, kochać w oszołomieniu, kochać ślepo, kochać z wdzięczności.
To wyjątkowa, wspaniała, przepięknie napisana książka. Pełna mądrości, ale bez cienia pouczeń, ludzkiego ciepła, ale też bólu, samotności, wstydu. Pełna rozmaitych historii, z których każda z osobna zasługuje na uwagę i każda jest inna. To książka, do której można wracać, by na nowo odkrywać znaczenie pojedynczych opowieści, spotykać ludzi czasem nawet pozbawionych imienia, a jednak zajmujących jakieś szczególne miejsce w pamięci autorki. Chciałabym zacytować milion fragmentów, ale najlepiej sami przeczytajcie. Szczerze polecam! Nie wierzę, że istnieje osoba, która nie znalazłaby w Ru czegoś dla siebie. Gdyby nie to, że pod koniec kilkanaście historii mniej mi się podobało, książka dostałaby maksymalną ilość punktów.
A na koniec jeszcze jeden z fragmentów-całostek:
Pragnęłam stać się zupełnie inna od mojej matki, aż do dnia, kiedy postanowiłam umieścić moich synów w jednym pokoju, chociaż mieliśmy w domu jeszcze dwa inne, puste. Chciałam, by nauczyli się wspierać wzajemnie, jak kiedyś moi bracia i ja. Ktoś mi powiedział, że więzy rodzą się wśród śmiechów, ale jeszcze bardziej podczas dzielenia się, wśród trudności podziału. Może to dlatego, że nocą płacz jednego wywołuje płacz drugiego, mój autystyczny syn w końcu zdał sobie sprawę z obecności Pascala, starszego brata, którego nie zauważał przez pierwsze trzy lub cztery lata życia. Dziś odczuwa widoczną przyjemność tuląc się w ramionach Pascala, kryjąc się za niego w obecności obcych. Może to dzięki tym wszystkim przerwanym, zakłóconym snom Pascal chętnie zakłada najpierw lewy but, a potem prawy, by zaspokoić obsesyjną pedanterię swego brata, by jego brat mógł zacząć dzień bez rozdrażnienia, bez niepotrzebnych wstrząsów.
Moja ocena: 9/10.
Za egzemplarz bardzo dziękuję Drzewu Babel!
Książka rzeczywiście dostarcza wielu emocji i wzruszeń. Cieszę się, że ją na swej drodze spotkałam:)
OdpowiedzUsuńJa również! Na pewno będę do niej wracać.
UsuńMam wrażenie że w ostatnim czasie wydawnictwo ma złotą rękę do wybierania książek, które wydaje :-) Już od jakiegoś czasu wypatruję wersji elektronicznej bo książkę bardzo chciałabym poznać :-)
OdpowiedzUsuńWłaśnie ostatnio przeglądając ich stronę miałam ochotę przeczytać jakieś 75% książek :)
Usuńwidzę,że trzeba będzie przeczytać;)
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy trzeba, ale na pewno warto :)
UsuńOd dawna na tę książkę ostrzę sobie ząbki. Uwielbiam takie opowieści. Po Twojej recenzji, w której opisałaś styl tej autorki nabrałam pewności, że to książka dla mnie. Lubię taką innowacyjność w przekazie, taką poetyckość. To fakt, że Drzewo Babel ostatnio pozytywnie zaskakuje czytelnika, jestem świeżo po lekturze wydanej przez nich "Żony tygrysa", która wybitnie mi się podobała. Pozdrawiam ciepło:)
OdpowiedzUsuńCzytałam Twoją recenzję i ja z kolei jestem ciekawa "Żony tygrysa" :)
UsuńWspaniała recenzja, przeszłaś samą siebie. Jestem szczęśliwa, naprowadziłaś mnie na trop czegoś cudownego.
OdpowiedzUsuńBardzo Ci dziękuję :) Książka jest wspaniała, wtedy dobrze się pisze. Chociaż cały czas mam wrażenie, że nie oddałam jej istoty tak, jak na to zasługuje. Według mnie jest naprawdę niesamowita.
UsuńNiejednokrotnie sięgałam po krótsze książki i wiem, że mogą mieć niesamowity przekaz, równie wartościowy jak w przypadku opasłych tomów. Mam nadzieję, że te 157 stron przyniesie dużo refleksji, bo już poluję na "Ru" :)
OdpowiedzUsuń