Dwa końce świata


Jean-Louis Fournier, Tato, gdzie jedziemy?
Wydawnictwo Książnica

Kiedy myślę o dzieciach niepełnosprawnych, wyobrażam sobie maluchy z zespołem Downa albo z autyzmem. Trudne, ale da się żyć, prawda? Szczerze mówiąc nigdy nie należałam do tych, którym sen z powiek spędza niepokój o zdrowie psychiczne dzieci – ani w poprzedniej ciąży, ani teraz się nad tym nie zastanawiam, nie przeraża mnie też specjalnie myśl o takim zagrożeniu. Ale niepełnosprawność to nie tylko zespół Downa. A co, jeśli dziecko jest jak Mathieu, który był głuchy, nie widział dobrze, miał kruche kości, zniekształcone stopy, szybko wyrósł mu garb, włosy sterczały na wszystkie strony, nie był ładny, a przede wszystkim był smutny? Ze względu na brak napięcia mięśniowego nie był w stanie się utrzymać w pozycji wyprostowanej, nigdy też nie nauczył się mówić ani wykonywać najprostszych codziennych czynności, a do końca życia pod choinkę dostawał klocki i prawie nigdy się nie uśmiechał?

Jean-Louis Fournier jest ojcem dwóch synów „nie takich jak inni“, jak sam o nich mówi. Urodzili się w odstępie dwóch lat i obaj byli głęboko upośledzeni psychicznie i fizycznie. Fournier pisze: Nawet telewizja pragnąca, by jej bohater wzruszał publikę do łez, nie odważyłaby się wstawić takiej sytuacji do scenariusza telenoweli w obawie, że przesadzi, nikt w to nie uwierzy i ostatecznie gruchnie tylko śmiech. Mathieu umarł jeszcze jako nastolatek po koniecznej operacji kręgosłupa. Z Thomasem nie ma prawie żadnego kontaktu. Jak sobie radzić w takiej sytuacji? Jak wstawać codziennie rano ze świadomością, że piętnasto-, dwudziesto-, wreszcie trzydziestoletni syn nadal nie potrafi sam zjeść, a jeśli dzięki czyjejś cierpliwości uda mu się opanować sztukę zapinania zamka, jutro po tym zwycięstwie nie będzie śladu – trzeba będzie wszystkie umiejętności zdobywać od nowa? Patrzę na synka, który codziennie uczy się czegoś nowego, i nie wyobrażam sobie, jak wypracowane z takim mozołem zdolności miałyby się każdego wieczora rozsypywać w pył. Zaklęci w czasie. Przecież nawet gdy wiemy, że nocne pobudki, walka o ubranie, karmienie, niekończące się dyskusje to wszystko etap przejściowy i niedługo minie, bywa ciężko. Z utęsknieniem czekałam, kiedy będę mogła sięgnąć po książeczkę ambitniejszą niż „brum brum“ na każdej stronie, kiedy nie będę musiała powtarzać jak echo przez cały dzień dwóch tych samych słów, które synek sobie upodobał. A kiedy nie ma takiej nadziei?


Jean-Louis Fournier radzi sobie jak może. Daje upust emocjom poprzez śmiech, nieraz wręcz makabryczne i – patrząc z boku – gorszące poczucie humoru. Absurd pozwala mu przetrwać w świecie, który zawalił mu się na głowę. Ale czasem to zwykła, zdrowa radość, na którą pozwala sobie ojciec każdego dziecka: Kiedy dziecko umaże się, jedząc krem czekoladowy, wszyscy się śmieją; kiedy zrobi to dziecko upośledzone, nie śmieje się nikt. Dlaczego odbiera się dzieciom nawet tę odrobinę normalności? Jednak ta książka, wbrew temu, co wydawca starał się zasugerować na okładce, wcale nie jest zabawna. Christine Jordis zachwala: „Tato, gdzie jedziemy“ to książka, po której ludziom robi się lepiej. Czy na pewno czytałyśmy tę samą książkę? Bo w tej, którą ja przeczytałam, widzę ogromny smutek i poczucie porażki. Autor nie może pozbyć się zawodu, że wszystko tak właśnie się potoczyło. Ciągle powtarza: Bardzo chciałbym mieć dzieci, z których byłbym dumny. Jakby się nigdy nie pozbierał. Żałuje zarówno siebie, jak i swoich synów, którzy nawet nie mogli być szczęśliwi – i ten żal przenika wszystko. A śmiech to tylko izolator rzeczywistości, koło ratunkowe, które nie pozwala zupełnie zatonąć. Ale to nie radość.

Bardzo trudna, przygnębiająca i dająca do myślenia książka. Warta przeczytania, jeśli macie odwagę zagłębić się w świat, który duży dystans i solidna dawka ironii czynią może znośniejszym, ale którego nie mają mocy zmienić.


P.S. Ostatnio bez ocen punktowych, ale tak mi się lektury ułożyły – jak w skali od 1 do 10 zamknąć prawdziwe historie, dwadzieścia lat czyjejś walki o życie albo ludzkie zmagania z codziennością pozbawioną nadziei? 

12 komentarzy:

  1. Jak udało Ci się przebrnąć przez tę książkę? Ja nie dałabym rady:( To straszne, że nie ma dla tej rodziny żadnej nadziei.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyta się wbrew pozorom łatwo, głównie dzięki temu, że autor cały czas zachowuje pozorny dystans, wykorzystując humor. Jedyne czego nie daję rady czytać to o dzieciach niekochanych albo krzywdzonych przez innych ludzi, a autor mimo wszystko cały czas opiekował się swoimi synami.

      Usuń
  2. Nie wiem, czy dałabym radę przeczytać tę książkę. Miałam okazję mieć ją w ręku, chciałam kupić, ale coś mnie zatrzymało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że dałabyś radę, autor ma specyficzny sposób mówienia. Ale nie namawiam na siłę :)

      Usuń
  3. To chyba jednak nie do końca historia dla mnie :/

    OdpowiedzUsuń
  4. Lubię książki poruszające trudne tematy i życiowe problemy, z którymi trzeba sobie radzić. Ta pozycja znajduje się na liście książek, które pragnę przeczytać. Mam za sobą już kilka lektur o podobnej tematyce, więc wiem, że poradzę sobie także z tą.

    OdpowiedzUsuń
  5. Z chęcią bym przeczytała, lubię takie prawdziwe życiowe książki opowiadając o zmaganiach ludzi z własnym losem.

    OdpowiedzUsuń
  6. Na taką trudną książkę muszę mieć odpowiedni nastrój. Zapiszę sobie tytuł.

    OdpowiedzUsuń
  7. A ja też sobie zapiszę tytuł.

    OdpowiedzUsuń
  8. czytalam ją ale bałam się ją czytac

    OdpowiedzUsuń
  9. tak to już jest, że ocamy ludzi podłóg tożsamości, które są widoczne. Koloru skóry, wieku, płci, sprawności. To, że zespół downa i autyzm, może jeszcze dzieci poruszające się na wózkach, są obecne w naszej świadomości. :/ a zdrowie ma różne oblicza, szkoda, że tak jak nie ma dobrych scen erotyczny w polskiej lit. (nad czym już ubolewał Boy) tak nie ma dobrych tj wielowymiarowych portretów ludzi z niepełnosprawnościami, przynajmniej na polskim rynku wydawniczym. Dzięki Tobie zaprzyjaźnię się z tą książka i wtedy się wypowiem na jej temat.

    OdpowiedzUsuń