Strony

„WSZYSCY SIEDZIMY W ŚLEPYCH KORYTARZACH“


Wiem już, że po serii MITY nie można się spodziewać przeciętnej literatury. Ale Hełm grozy wprawił mnie w osłupienie. To najbardziej dziwaczna i pokręcona książka, jaką przyszło mi czytać od czasów Wojny Le Clezio. I od razu powiem: bawiłam się świetnie!
Trudno nawet zaklasyfikować dzieło Pielewina. Na pierwszy rzut oka wygląda jak dramat – nie ma ani jednego zdania narracji, same dialogi, a dokładniej: zapis rozmowy na czacie. Kilkoro bohaterów, nieznających się i kontaktujących tylko dzięki sieci, próbuje zrozumieć, gdzie są, dlaczego i jak trafili do dziwnych izolatek i jak się z nich wydostać. Po krótkiej wymianie zdań uzgadniają, że każdy z nich siedzi w identycznym pokoju z identycznymi drzwiami – za którymi każdy znajduje inny, swój własny, labirynt. A wszystkie okazują się mniej lub bardziej skomplikowanymi ślepymi korytarzami. I może cała książka okazuje się takim ślepym korytarzem, w który zapędził nas autor?

Świat przedstawiony w Hełmie grozy trochę przypomina Matrixa, trochę przywodzi na myśl Edytę Geppert i Sen o życiu („Może świat śni się nam, może my się śnimy komuś...“). Mnóstwo tu filozoficzno-logicznych zagadek i rozważań, wkraczających także w informatykę, systemy matematyczne (autor z wykształcenia jest elektromechanikiem), literaturę i kulturę – lektura dla człowieka renesansu. Mnie się niektóre fragmenty wydały mocno mętne, mój mąż by pewnie użył słowa „logiczne“ ;)

Pielewin wychodzi od mitu o Minotaurze, żongluje motywami (nicki bohaterów są wariacjami na temat kultowych postaci literatury i historii: Ariadna, IsoldA, Romeo-y-Cohiba, Monstradamus i jeszcze kilku innych), bawi się słowami i czytelnikiem – lub Z czytelnikiem, o ile ktoś jest w stanie nadążyć za jego myślą. Niektóre teksty są zupełnie z kosmosu, całość ociekająca kpiną, napisana z dystansem i dowcipem, a przede wszystkim – z jakąś niesamowitą wizją. 

Można by wiele jeszcze pisać o Hełmie grozy, bo to w ogóle materiał do interesującej dyskusji pod tytułem „Ale o co właściwie chodzi?“. Ale najlepiej przeczytać samemu, bo poza wszystkim autor ma także dar ujmowania w skromnych sytuacjach wielu sensów i treści. Czyta się więc szybko, ale prawdziwa zabawa zaczyna się poza lekturą.

Książka jest absolutnie oryginalna, wymaga od czytelnika dużego zaangażowania, jest, powiedziałabym, praktycznie filozoficzna: Pielewin nie tyle snuje rozważania o naturze świata i bycia, ile wciąga czytelnika w alternatywną rzeczywistość i osacza go pytaniami. Filozoficzne spojrzenie jest w tej lekturze jedynym możliwym. W pewnym momencie jeden z bohaterów podsumowuje: Bez flaszki nie idzie się połapać w tych waszych mądrościach. W każdym razie ja odpadam. I tym optymistycznym akcentem, jako matce karmiącej, a więc niepijącej, wypda mi zakończyć moje rozważania. I choć nie wszystko chyba zrozumiałam (bo bez tej flaszki), Hełm grozy gorąco polecam wszystkim, którzy nie boją się eksperymentalnych, ciekawych tekstów. Dla mnie to było świetne przeżycie i niedługo na pewno zabiorę się za inne twory rosyjskiego pisarza (pozdrowienia dla Rodziców, którym zwinęłam Generację „P“!).


Moja ocena: 8/10. 

Wiktor Pielewin, Hełm grozy
Wydawnictwo Znak, seria Mity

9 komentarzy:

  1. Biorę! Bardzo, bardzo lubię, kiedy pisarz eksperymentuje z formą. Jedna kropka na całą książkę zachwycała, dziwna narracja tak samo, oryginalny język nie inaczej. Więc jeśli tutaj są same dialogi- w to mi graj!:)
    A mętna treść też może być kusząca. W końcu opowiadania Kawakami skradły moje serce, a ich treść bywała trochę dziwna, choć oczywiście inaczej niż u Pielewina.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to widzę, że mamy podobnie :) Też uwielbiam wszelkie eksperymenty. Chociaż nie pogardzę też książkami, w których wiadomo, o co chodzi ;) Najważniejsze, że mimo tej dezintegracji formy i zakręconej treści od początku do końca widać w tej książce pomysł. Powinna Ci się spodobać :)

      Usuń
  2. Mity w ogóle są całkiem niezłe, szkoda tylko, że seria zdechła w połowie, miało być więcej tych książek. A "Hełm" rzeczywiście zakręcony :)
    Generation P też przeczytałam idąc za ciosem, ale to już nie było to. Ale czytaj czytaj :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiedziałam, że seria zdechła. Szkoda.
      Na półce mam też "Amon Ra...". "Hełm..." jest najmłodszy, więc pewnie najlepszy :) Chociaż różnie to bywa.

      Usuń
  3. Nie znam serii, gdzies mi umknęła. Co do pokręconych książek, to przyznam, że lubię, bo zostają w pamięci na długo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja zauważyłam tę serię, bo "Anna In" była w niej wydana. A że bardzo lubię takie odczytania mitów na nowo i wykorzystywanie ich do tworzenia kolejnych tekstów, to sobie od razu zapamiętałam. Tę książkę znalazłam na pierwszej wymianie, na jakiej byłam, i zgarnęłam w ciemno :)

      Usuń
    2. Z tej serii najbardziej podoba mi się "Penelopiada" :)

      Usuń
  4. Już sama okładka wygląda bardzo zachęcająco. Kusi także zabawa z formą oraz ten przymus wywierany na czytelniku - lubię lektury, które wymagają od czytających skupienia i koncentracji, które pobudzają szare komórki do intensywnej pracy.

    Jeśli natomiast chodzi o samą serię MITY, to przyznaję, że jej nie znam, ba, w ogóle o niej nie słyszałem!

    Wracając jeszcze do prozy eksperymentalnej, to ośmielę się polecić książkę "Abaddón - anioł zagłady" autorstwa Ernesto Sábato. Co ciekawe argentyński literat posiadał także tytuł profesora fizyki (zatem kolejny ścisłowiec) - współpracował z samą Irène Joliot-Curie. Jego proza to jak czytamy w krótkim tekście na okładce "zapis niepokojów dręczących pisarza, jego obsesji i szaleństw."

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serię polecam, choć sama czytałam na razie zaledwie dwa tytuły (ten i "Annę In"). Na półce czekają kolejne :)

      Sabato jest na mojej liście od dość dawna, chociaż ostatnio się zniechęciłam - zaczęłam od "Tunelu", bo to akurat miałam własne, i porzuciłam gdzieś w 1/3. Ale jak "Abaddon" wpadnie mi w ręce to na pewno będę pamiętać i spróbuję jeszcze raz.

      Usuń