Sięgnęłam
po tę książkę – jak zwykle nie wiedząc dokładnie, czego się
spodziewać – tylko dzięki temu, że pojawiła się na kilku
blogach. To stara, niewielka powieść o książkoświrach. Celowo
nie użyłam tu słowa „bibliofil“, „zapalony czytelnik“ czy
innego względnie normalnego określenia – bo czym innym jest
kochać książki, a czym innym naprawdę nimi – tylko nimi –
żyć. Bohaterowie Pruszkowskiej należą do tej drugiej grupy.
Prześlę
Panu list i klucz ma formę wspomnień. Zosia, młodsza z rodzeństwa,
przedstawia swoich rodziców i starszą siostrę: wiecznie
zaczytanego ojca (Ojciec uważał, że książki, której nie ma się
zamiaru czytać powtórnie, nie warto czytać po raz pierwszy. Mądra
ta zasada zupełnie nie przeszkadzała mu pochłaniać wszystkiego,
co wpadło w rękę), Alinę, wciąż odgrywającą nowe powieściowe
role, wreszcie matkę, która chcąc nie chcąc musiała się poddać
i także sięgnęła po znienawidzone wcześniej tomy. Pierwsze
cztery rozdziały są poświęcone każdemu z osobna i one
podobały mi się zdecydowanie najbardziej, ale dalej też jest przyjemnie.
Książka
jest pełna anegdot, komicznych sytuacji, świetnych scenek, z
których niemal każda nadaje się do przywołania w ramach zachęty.
I nawet jeśli całość jest odrobinę przerysowana, każdy mol
książkowy może w niej odnaleźć kawałek siebie (zresztą została
ona zadecydowana „maniakom czytania“). Ja znalazłam już
na pierwszej stronie: Ojciec czytał ciągle. Czytał przy jedzeniu,
czytał w pociągu i w tramwaju, i na przystanku. Czytał po południu
w fotelu, wieczorem w łóżku. Jakbym widziała siebie w okresie
studiów.
Portret
zaczytanej rodziny stoi na granicy prawdopodobieństwa: sytuacje
znane i lubiane zostały tylko trochę zagęszczone i uwypuklone,
można jeszcze uwierzyć, że to prawda – autorka zresztą tak
zręcznie prowadzi narrację, że kiedy zorientowałam się (nie
czytam opisów, więc nie wiedziałam od razu), że cała powieść jest zapisem fikcyjnych
wspomnień nieistniejącej bohaterki, nieprawdopodobnie się
rozczarowałam. Jako prawdziwa, książka wydała mi się doskonała;
jako wymyślona – sporo w moich oczach straciła. Mimo to pozostała
uroczo staroświecką i na wskroś sympatyczną lekturą. Z dość (wbrew pozorom) rzadkiego gatunku „przyjemnych, ale nie głupich“: takich, które
rzeczywiście bawią, a nie budzą irytację i poczucie marnowania
czasu. Polecam na deszczowy, szary dzień – wywoła uśmiech na
twarzy; polecam na gorące lato – świetnie się wkomponuje w
popołudniowe lenistwo na plaży. I na styczniowe śniegi, kiedy na samą myśl o wyjściu z domu zamarza mózg :)
Moja ocena: 7+/10
Maria
Pruszkowska, Przyślę Panu list i klucz
Wydawnictwo
Morskie
Uwielbiam tę książkę! Jak to nieprawdziwa? To portret mojego taty i jego dwóch córek, plus nieczytająca mama;)
OdpowiedzUsuńDruga część - "Życie nie jest romansem, ale..." - zdecydowanie gorsza.
O, nawet nie wiedziałam, że jest jakaś kontynuacja :) Ale według mnie pierwsze cztery rozdziały były zdecydowanie najlepsze, nie wiem, czy miałabym jeszcze ochotę na dalszy ciąg.
UsuńAch, no skoro to książka o Was, to zmienia postać rzeczy ;)
Podzielam twoją opinię, to książka z serii przyjemnych, łatwych i niegłupich :) Sposób na miłe spędzenie czasu.
OdpowiedzUsuńA mimo zalewającej rynek lekkiej "literatury" wcale niełatwo znaleźć coś takiego :)
UsuńBardzo mi się podobała - druga część również, polecam.
OdpowiedzUsuńMnie zachwyciła; długo jej zresztą szukałam, więc jak już trafiła w moje łapki, to przede wszystkim bałam się rozczarowania. Jednak, na szczęście, powieść spełniła oczekiwania i pochłonęłam ją z wielką przyjemnością.
OdpowiedzUsuńDom zaczytanych świrów to środowisko mnie obce, bo wychowałam się w domu bez książek, ale może przez to tak bardzo fascynujące.
Ja się wychowałam w czytającej rodzinie, ale chyba mieściliśmy się trochę bliżej normy ;)
UsuńI zapomniałam - swój egzemplarz nabyłam za grosze na Allegro.
Usuń