Agata
Szmigrodzka, Lubolud czyli opowieść o końcu Mrocznego Świata
Ilustracje: Dariusz Miliński
Stron:
74
Oprawa
twarda
Wydawnictwo
AD REM
Opowieść
o końcu Mrocznego Świata pierwotnie funkcjonowała w formie ustnej:
autorka opowiadała o Luboludzie i Basi dzieciom uczestniczącym w
prowadzonych przez nią zajęciach w domu kultury. Zainspirował ją
angielski Wielkomilud Roalda Dahla; nie wiem, jak daleko sięga
podobieństwo, bo nie znam oryginału, Szmigrodzka zapewnia jednak,
że przygody jej bohaterów o podobnych imionach w niczym nie
przypominają wielkomiludzkich dokonań.
Główną
bohaterką jest Basia, dwunastoletnia sierota, którą pewnej nocy
porywa chudy olbrzym Ludomił i która nieoczekiwanie staje się
mieszkanką Mrocznego Świata. Wraz z nią jednak pojawiają się
kłopoty... Ludomił znajduje się w bardzo poważnych tarapatach. Dziewczynka i jej dwóch nowych przyjaciół próbuje
przeciwstawić się Przeznaczeniu, i choć nie bardzo wierzą w
powodzenie misji, nie poddają się. Dziewczynka
wie, że prawdziwych przyjaciół nie spotyka się co dzień, a
bliska osoba to coś, o co naprawdę warto walczyć: z determinacją pokonuje więc kolejne przeszkody na drodze do zamku złego władcy całej krainy.
Basia
jest odważna, rozsądna, nad wiek rozwinięta, a jednocześnie pełna
radości, otwarta, wrażliwa. Wrażliwy, czuły i spokojny jest także
– wbrew pozorom – Ludomił. Ludożercze olbrzymy okazują się
nie takie straszne, podobnie jak inne stwory zamieszkujące okolicę.
Za to Mroczna Kraina jest rzeczywiście mroczna i pełna
niebezpieczeństw. Autorka pokazuje, że nie ma ludzi zupełnie złych
– mimo że władca Mrocznej Krainy jest okrutny i krzywdzi własnego
syna, u podstaw jego zachowania leży rozpacz i strach: to reakcja na
doznane cierpienie. I on jednak zdobywa się ostatecznie na ludzki
odruch. Dobra wróżka nie potrafi go definitywnie zostawić samemu
sobie, nie ma więc jasnego podziału na dobrych i złych, zresztą
sama autorka we wstępie jednych i drugich bierze w cudzysłów.
W
toku opowieści kilkakrotnie pojawia się temat akceptacji: ważne,
czy lubisz siebie, a nie jaki jesteś w porównaniu z innymi; twoje
cechy – choćby te najważniejsze – nie muszą określać,
kim jesteś. Bohaterowie mówią o przyznawaniu się do swoich
słabości i świadomym ich pokonywaniu, a więc tym wszystkim, co
czyni nas prawdziwie silnymi. To ważne i cenne nauki, tak samo jak
ponadczasowa prawda o sile przyjaźni, miłości, poświęcenia.
Szmigrodzka przypomina wreszcie, że nie ma nic za darmo: swoje
szczęście dziewczynka musi kupić za wysoką cenę, co jednak robi
bez wahania. Samo zakończenie – gdy Basia wraca do świata ludzi –
jest wzruszające i bardzo mi się podobało.
Książka
została starannie i ciekawie wydana: przede wszystkim wszystkie
strony są granatowe, a tekst – biały. Obawiałam się, że wzrok
będzie się szybko męczył, podobnie jak dzieje się to podczas
czytania stron internetowych z ciemnym tłem; nic takiego się jednak nie stało. To dość długa
historia, ale rozdziały mają po kilka stron, więc nie ma problemu
z podziałem treści; przy okazji stopniujemy napięcie, na przykład
gdy rozdział IV kończy się słowami: Nieeee!!! - rozpaczliwy
krzyk spadającego w przepaść wielkoluda rozpłynął się w
martwej ciszy.
Ciemne
strony rozświetlają ilustracje Dariusza Milińskiego, wielokrotnie
nagradzanego plastyka, który, jak czytamy na okładce, uczestniczył
w przeszło 200 wystawach indywidualnych i ponad 100 zbiorowych, w
Polsce i za granicą. Ilustracje niebanalne, choć bohaterowie urodą nie grzeszą:
Na
koniec muszę się przyczepić do kwestii bardziej formalnych, które
niestety psują trochę przyjemność czytania: przede wszystkim
bardzo słaba interpunkcja (znalazło się nawet „mimo, że“!),
dziwna składnia („uwielbiała z nimi zapuszczać się w dzikie
knieje“, „już tam wdrapujcie się“, „dołączyły do niego
pozostałe z wioski olbrzymy“), kiepskie sformułowania („bez
ograniczania mojej osobistej wolności“, „rezolutna dusza“, „muzykująco-taneczny duet“ – jak już to muzykująco-tańczący albo
muzyczno-taneczny – czy wreszcie „leśne knieje“). No i kiedy czarodziejka mówi do mitycznych stworów „Idźcie... z Bogiem“, to coś jednak zgrzyta :D Szkoda, przydałaby
się porządna redakcja, bo sama opowieść jest z pewnością godna
uwagi.
Za
egzemplarz dziękujemy wydawnictwu AD REM.
Niestety nie dla mnie, ale kuzynce by się spodobało. Zapraszam http://qltura.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńDariusz Miliński w latach 80-tych był chyba najlepszym polskim hiperrealistą, jak dla mnie jednak szkoda, że nie pozostał przy tamtym stylu, bo swoimi ilustracjami na kolana nie rzuca, niestety.
OdpowiedzUsuńNo nie powala, chociaż to i tak ciekawa odmiana od pstrokatych masówek z marketów :)
Usuń